JustPaste.it

Słowacki wielkim... kochasiem był

O miłosnych przygodach naszego wieszcza

O miłosnych przygodach naszego wieszcza

 

Słowacki jak przystało na mężczyznę, który żył w epoce romantyzmu, nie stronił od dobrej zabawy z kobietami.
Brunet o czarnych oczach i delikatnej budowie ciała nie jednej panience zawrócił w głowie. Jego niespotykany wygląd i charakter, podróże i barwne życie, zaowocowało licznymi romansami, z czego niektóre wpłynęły znacząco na jego twórczość. Kobiety poniekąd ukształtowały także jego osobowość. Z potulnego maminsynka (którym jednak do końca życia po części pozostał, ale o tym dokładniej napiszę później) stał się amantem XIX wieku, który cynicznie uwodził kobiety młode i powabne.
W pierwszych latach swojego życia na własnej skórze doświadczył interwencji Afrodyty, która nieźle namieszała w jego życiu, a skutki nieodwzajemnionej miłości będzie odczuwał przez długi okres. O szczegółach „choroby”, którą wywołała grecka bogini miłości, piszę poniżej.


Pierwsza miłość

Julek, jako młodzik, często wakacje spędzał w posiadłości Śniadeckich. Przyjaźnili się oni z państwem Becu – rodziną ojczyma Słowackiego, więc przyszły wielki poeta bardzo dobrze znał Jędrzeja Śniadeckiego, profesora na Uniwersytecie Wileńskim.
Po wyjeździe bliskiego przyjaciela, Spitznagela, z Wilna, Juliusz zaczął interesować się Ludwiką, córką profesora Śniadeckiego. Ta starsza od niego kobieta stała się dla Słowackiego obiektem westchnień i daremnych prób adoracji. Niedoświadczony młodzik widział w niej swój ideał. Ciemne oczy, biała cera i wyraziste rysy tylko potęgowały działanie jego wyobraźni, co miało swój skutek w erotycznych snach i poezji(Ludwika była utożsamiana z Laurą, bohaterką Kordiana, była także natchnieniem dla jego wczesnych liryk). Bynajmniej nie chcę tu ukazać Słowackiego jako napalonego młodzieńca, kierującego się wyłącznie wyglądem. Poeta był zafascynowany jej niezwykłą osobowością. Ludwika zawsze starała się błyszczeć w towarzystwie, była obdarzona bujną wyobraźnia i czytała oraz sama tworzyła krótkie wiersze. Zapewne również te cechy sprawiły, że Słowacki właśnie w niej odnalazł swoją bratnią duszę. Ludwika niestety odrzuciła jego zaloty i nie traktowała go jako potencjalnego kandydata na męża, tylko jako dobrego przyjaciela. Potraktowała go z obojętnością, bo sama czuła miłość do innego mężczyzny.
Dla Ludwiki zakończył się okres spotkań i rozmów z młodszym przyjacielem, ale dla Juliusza stała się ona niezatartym obrazem pierwszej miłości.


„Jak Szatan obłąkiwam młodą szesnastoletnią panienkę…

 […]ta co teraz w moje szpony popadła […] ma twarz hiszpanki i krew hiszpańską, i imię amerykańskie” – tak w liście do Odyńca Słowacki charakteryzuje Korę Pinard, która szalenie się w nim zakochała. On bez pardonu wykorzystał jej słabość i umilał sobie pobyt w Paryżu dzięki jej naiwności.
Łóżkowe przygody z młodziutką Korą w jego mniemaniu były tylko tymczasową rozrywką. Świadomie łamał jej serce (czyżby mścił się na bogu ducha winnej dziewczynie za bezpowrotnie utraconą Ludwikę?) i wykorzystał ową znajomość dla swoich osobistych korzyści. Kora była bowiem córką właściciela drukarni, więc Słowacki cieszył się dobrymi kontaktami i dzięki temu za druk płacił mniej.
A co się stało dalej z jego naiwną kochanką? Po wyjeździe Słowackiego kruczoczarna paryżanka wyszła za mąż. Jednak ofiara naszego wieszcza nawet po ślubie będzie wierna swojej pierwszej miłości i co roku, jak mówi tradycja, będzie składać kwiaty na grobie Słowackiego.
Zdziwieni zachłannością Słowackiego na młode panie? Ba, to dopiero początek jego zaskakujących przygód z niezwykłymi kobietami.


Genewska podpórka

Słowacki przebywając w Genewie i mieszkając w pensjonacie państwa Pattey, nie omieszkał skorzystać z kolejnej okazji do romansowania. Przystojny gość zainteresował o 7 lat starszą Eglantynę, która była córką właścicielki pensjonatu. Choć samą znajomość zainicjowała właśnie ona, to Słowackiemu po niedługim czasie zaczęło pasować spotykanie i konwersacje ze starszą panną, więc polubił ją. W swoich listach do matki opisuje swój stosunek do Eglantyny na początku: „ładna być dawniej musiała – teraz pokazują się w niej wady starej panny” i po dłuższej znajomości: „kazali mi Mamie napisać, że mnie bardzo kochają”. Słowacki spędza z nią większość czasu. Eglantyna bywa z nim na balach, spacerują razem po ogrodzie i prowadzą długie rozmowy, w których Julek opisuje jej swoje dzieciństwo. Matka Eglantyny, widząc co się święci, myśli o zeswataniu córki z młodzieńcem, dlatego pochlebia jego matce w listach, bo sądzi że w ten sposób zdobędzie wspaniałego zięcia. Ale Słowackiemu, ani w głowie żeniaczka, ani rola zięcia. Traktuje Eglantynę z dystansem, zbytnio nie angażując się w sprawy miłosno – uczuciowe, ale łóżkowe owszem (ale o tym na pewno swojej mamci nie wspominał). Eglantyna jest dla niego także pewnego rodzaju lekiem na samotność. Doradzała mu w pewnych sprawach, pocieszała i współczuła. Słowacki był zadowolony, ale starsza panna liczyła na coś więcej z jego strony. Kiedy poeta myśli o wyjeździe z Genewy, załamana Eglantyna czepia się wszelkich sposobów, aby zatrzymać swojego lubego w pensjonacie. Julek jest nieugięty i myśl o wyjeździe staje się faktem. Piszą do siebie długie listy, a odpowiedzi Eglantyna, nawet po ślubie z innym mężczyzną, będzie głęboko przechowywać jako największą pamiątkę po swoim ukochanym.
Słowacki w swoim liście do matki napisał o Eglantynie „Wyznam ci także, droga, że mi braknie p o d p ó r k i […] jest to coś co mnie kocha… coś, co mnie broni od myśli, że jestem samotny na świecie – jakaś postać, co mi patrzy ze łzami w myślące czoło i oczy”. Panna Pattey do końca życia pozostanie dla Słowackiego punktem orientacyjnym i elementem, który daje oparcie i wzmacnia wewnętrzne poczucie o tym, że poeta nie jest samotny na świecie.


Pobyt z „żoną”

W pensjonacie państwa Pattey Słowacki spędzał czas nie tylko z Eglantyną. Z reportażu literatki Seweryny Duchińskiej, która bywała jakiś czas w pensjonacie dowiadujemy się, że Juliusz spotykał się z pięcioletnią siostrzenicą znanej już wam Eglantyny. Oto fragment tego reportażu: „Kochała go szczególnie maleńka Matylda […] wychowanka Eglantyny. Poeta zabierał ją często do pokoiku swojego i paląc fajkę rozpowiadał jej fantastyczne powieści. Obiecywał dziewczynce, że jak urośnie, ożeni się z nią i zawiezie do Polski, a kraj to prawdziwych cudów, piękniejszy od Szwajcarii i wszystkich krajów świata. Pojedziemy tam – mówił – prześliczną karetą, okna w niej całe z różowych karmelków. Pola nasze i łąki posypane cukrem zamiast śniegu…”. Juliusz narobił jej apetytu na polskie „smakołyki”, więc nic dziwnego, że mała Matylda pokochała go za te opowieści, które rozbudzały jej młodziutką wyobraźnię. Ta kulinarna wizja wyidealizowanego krajobrazu przypomina późniejsze „Święcone księcia Radziwiłła…” (1839).
Oczywiście nic by nie było dziwnego w tych spotkaniach, gdyby nie to, że Słowacki małą Matyldę nazywał… swoją „żoną”. Nie, nie był pedofilem. Skądże znowu!
Słowacki będąc w „związku” z Eglantyną nieco brutalnie uświadomił swojej natrętnej mamci, że ani myśli o żeniaczce z panną Pattey: „nie chciałbym niszczyć twoich marzeń […] mojej zonie ciężarem być nie myślę”. Zamiast tego bezpieczniej było wejść w fikcyjny związek małżeński z dzieckiem.
W następnym liście (z 20 lutego 1834 roku) informuje już matkę o nowej wybrance: „Najstarsza córeczka, 6 lat mająca, jest moją żoną; […] Spodziewam się, że Mama błogosławisz temu związkowi. Staram się różnymi talentami umeblować głowę mojej żony – i uczę ją rysować. […] Co do kobiecych robót, donoszę wam, że mi żona moja obrobiła całą chustkę do nosa”.
Miał Słowacki podejście do dzieci, skoro nawet jedno „pojął za żonę”.


Nimfa która się roztyła

Słowacki, jak już wiemy lubił korzystać z uroków życia towarzyskiego. Przebywając w Szwajcarii poznał rodzinę Wodzińskich, u której często przebywał na zabawach. Tam też spotkał dwie córki. Większą uwagę poświęcił starszej – Marii, o której pisał: „dorosła już panna, ale bardzo brzydka – gra ślicznie na fortepianie”.
Jednak to nie uroda, ale „jakiś niepojęty czar” sprawił, że poeta zakochał się w niej. Po erotycznych hulankach z młodymi paniami, pomyślał o stateczności w uczuciach. Niestety do ślubu z panną Wodzińską nie doszło. Wiele osób mówi, że to zbyt wygórowane oczekiwania rodziców panny sprawiły, że dwoje bliskich sobie ludzi nie połączyło się związkiem małżeńskim, ani czymkolwiek innym. Słowacki ponownie doznał zawodu miłosnego, tym razem z przyczyn zewnętrznych, a raczej kaprysu rodziny Wodzińskich.
Maria trafiła na wysokie miejsce w liście kobiet Słowackiego. Być może potrzeba było przykrego końca tej miłości, aby powstały genialne dzieła, które Juliusz napisał natchniony swoja muzą. Maria stała się bohaterką poematu „W Szwajcarii” i „W sztambuchu Marii Wodzińskiej”. Po przymusowym rozstaniu z Juliuszem, Maria wyjdzie za mąż za hrabiego Skarbka, ale małżeństwo skończy się rozwodem. Wreszcie Maria Wodzińska zostanie panią Orpiszewską. Trzydziestoparoletnia, strasznie się roztyje i nikt, kto jej wcześniej nie znał, nie będzie mógł uwierzyć, że to nimfa z poematu „W Szwajcarii” jednego z najpiękniejszych hymnów miłosnych w literaturze polskiej.


Florencka znajomość i jej skutki

Jak wiemy Słowacki był człowiekiem otwartym na nowe znajomości. Otaczał się osobami wyższego stanu niźli on. Nie inaczej było we Florencji. Juliusz poznał tutaj niezwykłą kobietę o imieniu Charlotta. Nosiła nazwisko Bonaparte (lecz używała de Survilliers), czym samym należała do słynnej rodziny, z której wywodził się nam dobrze znany Napoleon I.
Oczywiście świeżo nabytą znajomą pochwalił się mamie w liście z 24 listopada 1837: „Ta [księżna Survilliers], spotkawszy mię raz na ulicy z Hermannem P[otockim], żądała, aby mię ten ostatni jej prezentował, i musiałem więc z nią, w karycie siedzącą, zrobić znajomość. Nie wiem prawdziwie, czemu mi ten świat błyszczący i pusty natrąca się – bo ja z nim żadnej nie mam sympatii”. Jak widać z początku Słowacki nie był zachwyconą nową znajomą i nie zanosiło się na miłość od pierwszego wejrzenia. Lecz w kolejnych listach do matki wypowiada się nieco cieplej na temat księżnej: „zostały mi wieczory co środy u księżnej Survilliers , która dla mnie jest nadzwyczaj grzeczna i ujmującą” a z kolejnego listu dowiadujemy się jeszcze ciekawszych rzeczy: „Bywam u niej czasami z rana – wtenczas zastaję ją rysującą pejzaże i na rozmowie przepędzam z nią miłą godzinę” (oczywiście swojej mamie nie będzie mówił skąd nagle znalazł się rano u księżnej, bo chyba sama się domyśla szczegółów, których nie dane jej było usłyszeć od syna).
Słowacki przebywając dość często w domu księżnej posuwał się do manipulacyjnych czynności, których zadaniem było wywrzeć na niej jak najlepsze. Chwalił się szkicami, grał na fortepianie (ale przerywał w momencie, kiedy zaczynały się trudniejsze pasaże, aby nie pokazać swoich braków technicznych w grze).
Z czasem znajomość z Charlottą przerodziła się w poważniejsze uczucie. Słowacki dla niej został we Florencji, a swojej matce nagadał głupot o Moszczyńskich, z którymi bardzo się przyjaźnił i z tego powodu odwlekał swój wyjazd do Paryża. Tymczasem księżna Survilliers zachodzi w ciążę (lato 1838) z tajemniczym Polakiem. Wszelkie poszlaki wskazują, że owym Polakiem jest Słowacki.
Niestety księżna nie przeżyła porodu tak samo jak syn Juliusza, więc poeta nie miał okazji poznać swojej latorośli, ale za ty my mieliśmy okazję poznać Słowackiego od całkiem innej strony.


Ostatnia (paryska) miłość

Do przyjemnych momentów w życiu Słowackiego z pewnością należy zaliczyć znajomość z Joanną Bobrową, którą poznał już 10 lat wcześniej w Dreźnie. Poeta uległ jej urokowi, podobnie jak kilka lat wcześniej Zygmunt Krasiński. Była to jednak miłość nieodwzajemniona, która z czasem przekształciła się w uczucie przyjaźni. Podczas pobytu w Ostendzie w 1847 roku między Juliuszem, a Joanną utrwaliła się ta jedyna w swoim rodzaju więź dusz oraz intelektów. Znajomość z panią Bobrową i jej córkami zaowocowała kilkoma wierszami (najsłynniejsze to: „W pamiętniku Zofii Bobrówny” oraz „Do pani Joanny Bobrowej') oraz cyklem pięknych listów, które poeta pisał do byłej muzy Krasińskiego od momentu jej poznania aż do ostatnich dni swojego życia.


Kobieta o której zawsze pamiętał

Tak naprawdę największą miłością Słowackiego była jego matka. Salomea niewątpliwie wywarła ogromny wpływ na jego życie, a dość poważny także na twórczość. Większość swoich listów adresował właśnie do niej, jak można było zauważyć wcześniej. Zawsze traktował ją z wielkim szacunkiem i poważaniem. Często przepraszał ją za swój wyjazd, co miało swój wydźwięk chociażby w wierszu „Do matki”. Towarzyszyła mu duchowo przez całe jego życie. Choć podróżował po Europie i z matką się nie widywał, kochał ją szczerze, dlatego często pisał do niej listy, w których opowiadał o swoich przygodach nie tylko z kobietami. Jak na spowiedzi zwierzał jej się z problemów i zawsze szukał porady. Była jedyną kobietą, która znała go od chwili narodzin i szczerze dopingowała, a Słowacki wiedząc, że matkę ma tylko jedną, zawsze na pierwszym miejscu stawiał właśnie ją.

Gdyby Słowacki żył w dzisiejszych czasach z pewnością nazywano by go lowelasem. A jak reagowałyby na niego dzisiejsze dziewczyny? Czy z piskiem rzucały by się w jego ramiona, czy raczej podchodziły z dystansem nie doceniając jego kunsztu poetyckiego ani manier? Dziś w świecie, gdzie liczą się pieniądze i materialne przyjemności trudno mówić o rozważaniu tych kwestii, bowiem świat romantyków był pełen uczuć, intuicji i rozważań nad duchową sferą. Może lepiej się więc stało, że Słowacki urodził się w okresie romantyzmu, a nie dzisiejszym w świecie, gdzie zostałby zgładzony przez pseudoartystów, tworzących sztukę na pozór równą jemu.

 

 

Źródło: Jan Zieliński, Słowacki. SzatAnioł.