JustPaste.it

Czy „Gazeta Prawna” złamała prawo?

Trwa dyskusja na temat – ileż to można zacytować z jednego portalu i przenieść na inny z dozą omówień i krytyki.

Trwa dyskusja na temat – ileż to można zacytować z jednego portalu i przenieść na inny z dozą omówień i krytyki.

 

fd5b0002fb0d0109072f671edf2ef8a6.jpg

 Pod koniec lipca 2010 zamieszczono artykuł pt. „Studentka szuka pana. Musi mieć sto tysięcy rocznie”.

Autorka artykułu przywołuje zapis z portalu SzukamMilionera.pl - "Czy komuś to się podoba, czy nie, tak zwany sponsoring staje się częścią współczesnej kultury i obyczajowości" i porusza ciekawy a dość szokujący problem ładnych panien szukających bogatych panów (co trąca seksizmem, ponieważ odwrotnej sytuacji nie przewidziano; więcej - społeczeństwu raczej ta nierównoważna sytuacja jawi się jako normalna i to od... tysięcy lat; to odwrotna a rzadsza sytuacja jest postrzegana jako udziwnienie).

Z niewybrednych (jak przystało na anonimów) komentarzy wpisanych przez użytkowników wynika, że te sponsorowalne panie, które tam zamieszczają swoje oferty, to (najoględniej je tam określono) dziwki, tyle że działające w bardziej eleganckim świecie sponsoringu, który u nas jest uważany już również za zjawisko społeczne. Od prostytucji sponsoring różni się tym, że o ile w agencji towarzyskiej nie ma możliwości wyboru klienta, o tyle sponsorowana pani wybiera sobie oferty od panów i zawiera umowę. Ten ciąg określeń można kontynuować w kierunku tezy - "wyższą formą cywilizowanych kontaktów damsko-męskich jest konkubinat, a najwyższą - małżeństwo".

Po kliknięciu na fotkę zamieszczoną w artykule, otrzymujemy podgląd na konkretne wizerunki. Trudno powiedzieć, czy te panie to istotnie kurtyzany, czy "nowoczesne", czyli "wyzwolone" a może i nawet damy (w tradycyjnym znaczeniu), jednak z pewnością nie dały autorce zgody na publikację swego wizerunku, zwłaszcza że sponsoring wymaga dyskrecji, co przecież sama autorka  zauważyła! Na użytek ewentualnych sporów sądowych, należałoby tu stwierdzić, że owe panie wyglądają na zacne i wielce cnotliwe niewiasty, zwłaszcza że tamże określone są jako… Księżniczki (panowie zaś przedstawiani są jako… Milionerzy; jakież to romantyczne i... konkretne).

Samo uczestniczenie na dyskretnym portalu to jedno, zaś ujawnienie tego w bardziej masowych mediach, to całkiem coś innego i należałoby jednak (wzorem zasłaniania oczu i skracaniem danych do inicjałów) również i tu przedsięwziąć podobne środki zaradcze, aby panie nie czuły zbytniego dyskomfortu, jeśli ktoś tam - z rodziny lub znajomych - zajrzy... Tym bardziej to jest dziwne, że autorka jest z... "Gazety Prawnej", czyli albo redakcja (i jej prawnicy) jest pewna, że jej artykuł z zacytowanymi fotkami (i wizerunkami) jest zamieszczony zgodnie z prawem i zasadami etyki dziennikarskiej, albo nikt tego nie sprawdził i jednak przekroczono ramy prawne oraz etyczne. Być może, że wiele z tych pań planuje sobie ułożenie życia w sposób niekoniecznie cnotliwy, ale nie życzą sobie, aby pokazywano je zbyt dokładnie w internecie, przy czym może się wydarzyć, że inne media, w tym papierowe, także skopiują artykuł wespół z fotkami, podając dokładne linki. A to już grozi procesami o wysokie odszkodowania!

Prawdopodobnie, gdyby kilka pań złożyło, modny teraz, zbiorowy pozew przeciwko "Gazecie Prawnej" i jej autorce oraz przeciwko innym mediom, które pójdą tym tropem, to miałyby one dużą szansę na wygranie sporych pieniążków. Powinni to uczynić adwokaci w ich imieniu, bowiem materia jest dość delikatna i raczej żadna z tych pań nie zechciałaby publicznie występować przed kamerą, choć i to nie jest wykluczone (pamiętamy BigBrothera i panią rozpoczynającą tam telewizyjną karierę od bliskiego kontaktu?)

Trochę to osobliwe, że z jednej strony "Gazeta Prawna" zamieszcza taki denuncjacyjny artykuł i zbiera pochwały za dostrzeżenie tematu, zaś... Otóż w zeszłym roku, jakiś mało znany dziennikarz skopiował dowcipy (łamiące regulamin!) niektórych użytkowników z portalu bodaj NaszaFerajna. Omówił je na innym portalu oraz przesłał do ministerstwa (cytaty tylko z inicjałami), które powinno mieć pieczę nad akademicką młodzieżą i nad jej nauczycielami - okazało się, że jedna z krytykowanych użytkowniczek prowadzi wykłady na uczelni. Wspomniana wykładowczyni, która ponadto publicznie i fałszywie oskarżyła go, że ma parę kont, z których (tych dodatkowych) ją znieważa, udała się do swojego prawnika i na policję oraz do paru... sądów, gdzie twierdziła, że dowcipy te zostały omówione w sposób nieuprawniony i zmanipulowany.

Także admin NaszejFerajny zwracał uwagę na ten aspekt uważając, że jeśli ktoś się u nich wypowiada, to nieładnie jest omawiać te teksty na innych portalach*. Jednak admin nie wypowiedział się na temat wulgarności żarcików, które są do dzisiaj i oczywiście łamią regulamin NaszejFerajny oraz nie wyjaśnił, czy można krytycznie omawiać niewłaściwe zachowania, generowane na NF przez niefrasobliwych użytkowników, no i co z sama pisarką, która pomawiała i manipulowała przy cytacie.

Sąd (jedna osoba!) uznał, że pisarka zeznała prawdę o posiadaniu paru kont przez pismaka, pominął zaś jego oświadczenie, że ma tylko jedno konto na NaszejFerajnie, wobec czego szybko załatwił sprawę cywilną - nakazał przeprosić panią, skasować z internetu wszystkie rzekomo ją urażające artykuły i zapłacić tylko niecałe 300 europów (zamiast żądanych paru tysięcy). Od oceny jednej osoby zależy los całego procesu? To równie dobrze mógł rzucić monetą!

Trudno zatem ocenić, gdzie leży granica informowania społeczeństwa o bulwersujących sprawach. Mocniejsze media mogą więcej, amatorzy mniej albo i nic.

Sędzia ogląda telewizyjne programy interwencyjne, kiwa głową w zadumie - co to za dziwne rzeczy dzieją się w Polsce, do tego nie zauważa ewidentnego przekroczenia prawa w wykonaniu "Gazety Prawnej", idzie do roboty, czyli do gmachu sądu, i wydaje wyrok skazujący dziennikarza, który nie popełnił żadnego infoprzestępstwa. A że o wyroku felietonista dowiedział się po paru miesiącach od zapadnięcia i uprawomocnienia się wyroku, przeto możliwie niezwłocznie złożył apelację, którą jednak odrzucono z powodu... przekroczenia przewidzianych prawem terminów. To niby jak miał dotrzymać? Czy mamy jakiś kabaret, który by tę historię w skecz przeistoczył?

Facet nie jest prawnikiem i mógł nie znać prawa (może rzeczywiście powinien zapłacić pisarce życzone 6 tysięcy europów?), ale "Gazeta Prawna"?! Przecież tam pracują fachowcy i znawcy prawa. Jeśli oni jednak mogą publikować i omawiać dane skopiowane z innych portali, to może ten facet także mógł i pisarka powinna zrezygnować z pozwów, zwłaszcza że sfałszowała podpis zamieniając jedno nazwisko na inne ( przyznała się, co sąd wszakże zbagatelizował!)? Natomiast "Gazeta Prawna" posunęła się znacznie dalej w linkowaniu i ujawnianiu, bowiem podała wizerunki pań bez zasłoniętych ocząt, a nawet jeśli by to uczyniła, to każdy (po wejściu na portal dla milionerów wg podanego linku) i tak zobaczyłby pełną galerię urodziwych Polek, które oczekują na swojego zamożnego księcia na białym koniu, czyli (współcześnie) w... superaucie.

Reasumując - gdyby uznać, że wyrok na dziennikarza jest wzorcowy i sprawiedliwy, to "Gazeta Prawna" powinna mieć wyrok wielokrotnie bardzie dotkliwy. A jeśli gazeta ta nie popełniła przestępstwa**, to co z wyrokiem na pismaka?

Podobieństwo do niektórych osób jest przypadkowe
     * - gdyby uznać rozumowanie za słuszne, to media nie powinny pokazywać nam afer z profesorem seksuologii (oraz innych podstępnie nagrywanych skandali), brytyjskiego księcia (wystąpił w hitlerowskim mundurze), także wyspiarskiej księżnej Yorku (zaoferowała reporterowi, że za 500 tys. funtów zorganizuje spotkanie ze swoim byłym mężem), no i omówiony artykuł "Gazety Prawnej" powinien być skasowany już na etapie pisania w redakcji
     ** - moim skromnym zdaniem jednak przesadziła z ujawnianiem, zatem popełniła

 

PS Znakomity pisarz na pytanie - "Czy obywatel może zamieścić na blogu opinię/cytat jakiegokolwiek autora wypowiedzi?" odpowiedział - "[...] może pan cytować dowolnie cudze wypowiedzi, o ile publikowane były w powszechnie dostępnym medium - z zastrzeżeniem skrupulatnego podania autorstwa. Cytat może być w całości lub części, in extenso. Może być dowolnie krytykowany, a nawet wyszydzany - również pod warunkiem zachowania odautorskiego kontekstu".

I dalej tenże twórca - "Wystarczy pod cytatem umieścić datę wypowiedzi (jeśli nie było od razu, to dopisać) - po czym kazać się autorowi wypchać zgniłym sianem. W żadnym razie i pod żadnym pozorem nie wdawać się w dyskusje. Sprostowań nie umieszczać. Nie tańczyć, jak pan autor zagra. Mieć dowód na ten jeden prosty fakt: określonego dnia określony człowiek w określonym miejscu opublikował określone zdanie. Nie interesować się tym, że je następnie zmienił - uczynił to na własne ryzyko i własny koszt. Proszę pamiętać o rzeczy elementarnej: jeżeli ktoś twierdzi, że uczynił pan źle - na nim spoczywa obowiązek dowiedzenia tego. Dziecinna skłonność, by się z wszystkiego tłumaczyć, to najważniejszy powód kłopotów. Konkretnie, jeśli zacytował pan zdanie Kowalskiego na podstawie niewątpliwie publicznego źródła, nawet sąd nie jest w stanie nakazać panu umieszczenia poprawki, podjętej przez Kowalskiego w czasie późniejszym. Chyba, że wyrazi pan taką wolę - może być w zamian za określone honorarium, którego także sąd nie może odmówić. Chyba nie wyobraża pan sobie debilstwa, zmuszającego cytujących cudze wypowiedzi do stałej dbałości o to, by zawsze były one aktualne?".

Genialny a uniwersalny opis omawianego tematu. Do czasu - po kilkunastu minutach - "Moja poprzednia wypowiedź jest uniwersalna, ale nie dotyczy spraw p. Nalezińskiego".

Każdy może mieć gorszy dzień...