JustPaste.it

Ale to już było

Z przymrożeniem oka wspominam upiory z przeszlosci i nie żałuję zdeptanych róż , kiedy lasy spłonęły, a cieszę się nadzieją na lepsze jutro

Z przymrożeniem oka wspominam upiory z przeszlosci i nie żałuję zdeptanych róż , kiedy lasy spłonęły, a cieszę się nadzieją na lepsze jutro

 

 

Palić i pić nauczyłem się od dorosłych. Papierosy rzuciłem , a picie skracało życie jeszcze przez wiele lat. Zaniedbywałem firmę, sprzedawałem za bezcen dolary, aby tylko się napić.

Rzekomo mocna głowa przedłużała schodzenie na dno. Jestem zdrowy i do pracy gotowy!.Kłamałem , jak każdy rasowy alkoholik, a kac dopominał się o kolejną półlitrówkę. Aby żyć, musiałem pić!

Zasypiałem z butelką na ławce pod drzewkiem, a przytomniałem pod zimnym prysznicem w izbie wytrzeźwień! Terapia  uświadomiła mi, ze z alkoholizmu można wyrwać się w każdym momencie. Ta prawda dotarła do mnie zbyt późno, ale  przekonała, ze  to choroba nieuleczalna, prowadząca do śmierci.. Z pokorą i skruchą "przepraszam" tych, których raniłem,poniżałem,oszukiwałem ,odtrącałem  miłość i przyjaźń. A oni chcieli mi pomóc. Dzisiaj całuję ich dłonie i łzy.

W życiu są rachunki krzywd, których i Bóg nie wyrówna, wtedy słowo "przepraszam" to za mało. I dlatego, żeby nie dręczyły, zmieniam o nich wspomnienia. Autoterapia i nieliczni przyjaciele w tym pomagają,a  wśród nich Ania,  wyrugowała pijaczki z mego życia ,nawet te, których nie znała .Dziękuję jej za udział w mityngach ,w ktorych  żona nie chciała być  ,a radziła  stryczkiem zejśc z tego  świata .Kto pil, będzie pil ,kto palił,będzie palił,głosiła wszem i wobec.To prawda bez wódki , jak ryba bez wody, zdychałem! Była  pokarmem dla duszy i ciała. . Drżącą ręką zbawienną flaszkę wsadzałem w usta, a alkohol rozlewał się po brodzie. Była niby deską ratunku dla tonącego rozbitka. Krztusząc się, na mus wlewałem zbawczy płyn. Nie chciałem pić,a musiałem. Te męki ,udręki zrozumie tylko były alkoholik. A "mocne głowy"   rzekną "wódka dla ludzi,  pić z umiarem ,jeśli wódka szkodzi w pracy,to rzuć pracę''Znają mnóstwo rad na kaca,towarzyskie picie . Podobnie myślałem przed nałogiem i odwoziłem  uzależnionych  na  leczenie.

Alkohol rozluźnia hamulce moralne, rozwiązuje język,dodaje odwagi i wigoru. Kobietom zabiera wstyd,sprawia,ze rozum wędruję między nogi.

. Chrystus wodę zamienił na wino,by ludziom ulżyc,ale gwoździami do krzyża za to przybili go zawistni i zli. Swiat smutny i zły,a szczęście  krótkotrwałe tylko  wódka daje , śpiewamy" za sto lat nie będzie nas. Chrzciny,zaręczyny,weseliska i spotkania towarzyskie,stypy,klęski i zwycięstwa bez niej  nie istniejąjąRozluznia  hamulce moralne ,rozwiązuje  języki, usuwa   skrupuły, a wyzwala emocje i daje nadzieje na spełnienie oczekiwań. I tak za tymi nadziejami szedłem na dno butelki, a ludzie omijali mnie.

Tylko   pies przy bramie  skomlał i brzózka płakała, gdy złodzieje zabierali portfel, a ja zapadałem w śpiączkę,a potem znów wbijałem gwoździe do własnej trumny.Az pewnego razu słowa ojca zabrzmialyw rzezwiejacej głowie"jesli  chcesz być szczęsliwy cale życie to załoz ogrod, pomoze marzenia realizowac ,rozmawiac z kwiatami bez słow..."



Ogród terapeutą i medytacją  teraz  jest. W klubach na parkiecie bryluję i wódką nie częstuję. Za oknem  wieczór pachnie wiosną, a ja popijam soczek z Anią.

Faceci topią się w wódce, ale   nie dam jej ciebie -mówi . W Tobie nadzieja,przytilam ją, tańcząc ,a czasy ,jak niszczyłem siebie , dręczyłem najbliższych,odtrącałem przyjaciół.wspominam  jak   zły sen .

Zwichrowane życie nad przepaścią,zdeptane uczucia i kula  w ramieniu i krata więzienna  nie usprawiedliwiają  alkoholowych burd.ale ciągle i bić się w piersi za to też  nie ma sensu. Naprzód trzeba iść z żywymi,po nowe życie sięgać i nie pękać na widok butelki!

Z garstką przyjaciół ,a wśród nich Ania, idę po nowe. Zona, z niewątpliwymi zasługami, woli modlitwę  i pokutę za grzechy.  Nachodzą mnie myśli " zamień się w sokola" i leć do zielonych łąk, nad rzekę dzieciństwa.

Kto pił,a przestał, wie, jak ciężko wyzwolić się z negatywnych i zmiennych emocji. Niby chorągiewki na dachu ,destabilizują każdą próbę trzreżwosci, prowokują do picia. Tylko świadomość,ze kieliszek zniweczy terapię, że jest to ostatni gwoźdz do trumny powstrzymują mnie od picia .

Alkoholizm zasiał we mnie pesymistyczne wizje przyszłości,rezygnację z życia,depresję i lęki niewiadomego pochodzenia. Rekultywować psychikę to orka mozolna, tylko autosugestia i medytacja  dają szansę na lepsze życie.

Wyzdrowieć,pojechać nad Bajkał,do miejsc zesłania braci ojca mego. Pokłonić się Syberii w geście przebaczenia. Ale najpierw rozwalić Gułag alkoholowy, w którym siedzę od lat! . Dziennie tysiące ludzi topi się w kieliszku i ginie więcej niż ginęło w stalinowskich gułagach, faszystowskich krematoriach. Rozwalę ten gułag, bo sam go zbudowałem dla siebie I tylko wtedy zobaczę Bajkał!

Odwiedzę miejsca, gdzie pisałem pożegnalne listy do mojej matki, a gołąb po drugiej stronie kraty, na skrzydełkach pokazywał wolność.

Kiedy tak medytuję , zostawiam pośpiech i zgiełk wielkiego miasta. Siadam w ogrodzie obok oczka wodnego między morelą i wiśnią. Wchodzę w ciszę leśnych polan,w szum morskich fal. Zanurzam się w swoje marzenia, dopóki słońce nie schowa się za horyzontem, a spokój ducha nie przeniknie, nie ogarnie mnie.Odpoczynek z brzmieniem natury, jej muzyką relaksuje , odpędza upiory z przeszłości.

W hamaku afirmuję zachód słońca,śpiew ptaków,rozmowę gwiazd z księżycem. Te chwile chciałbym zatrzymać, ponieważ nie przychodzą one na zawołanie jak kelner z półlitrówką. Przylatują  na skrzydłach wiatru i siadają na gałązkach brzózki.Serce zaczyna bić radością , pragnie się być trzeźwym na zawsze, do końca swych dni. Słucham z zamkniętymi oczami tej muzyki,wizualizuję dźwięki i słowa. Tworzą one jakby transcendentalną jedność:nieba,wiatru i szeptu brzózki. I wydaje mi się, ze łączą mnie z Potęgą Wszechświata.

Muzykoterapia to  też droga do „nirwany.". Jak łezka niemowlaka , płynie z serca i poszukuje  prawdy bez  namiestnikow boskich. Zbawienie za pieniądze  naiwnym daje  kościół.  Mnie nie zbawił od alkoholu i dlatego nie mieszam Boga z kościołem , jak wina z gównem. Bóg patrzył   i słyszał ,jak wołałem o pomoc!  I dupa blada!   Te słowa przerażają żonę aż  do bólu i łez!

W   ogrodzie medytuję  tak z niebem. Abraham,Mojżesz, Sara, alkoholik Noe,cnotliwa Madonna,w odleglejszych czasach Budda,Konfucjusz i wielu innych, podobnie czynili Te wzorce dla katolików są obce, niezrozumiałe, konsumują gotową papkę rodem z Watykanu.

Ziemscy ambasadorowie Boga rozczarowali hipokryzją i chlaniem wina przy ołtarzu. Cudotwórczy ogród  swoj wolę! Daje to ,czego żaden kościół nie potrafi dać! Wszechmoc w samotności, spokój duszy wśród drzew. Przyroda wskazuje, jak żyć tu i teraz  i nie bac sie pzremijania...

W plenerze spowiadam się,a rozgrzeszenie dają mi: las, ptaki i błękitne niebo i odzyskuję tam wiarę w siebie! Pedałuję na rowerze do domu z plecakami optymizmu. Nie martwię się o duszę, nieśmiertelna ,szlak jej nie trafi. A póki co, niech błąka się ze mną po padole zła i okrucieństwa. Niech odczuwa samotność wśród ludzi, bolesny dramat istnienia . Las i jedno niebo nad nami przekonują ,że jeśli sam siebie nie wskrzeszę ,to Bóg kościelny palcem nie kiwnie.!

Kiedyś klękałem przed nim w świątyniach , pogłębiałem wiarę w knajpach. Jednak sprzeczności między amboną i faktycznymi zachowania kapłanów sprawiły, że wyszedłem -tak jak Chrystus- z tych przybytków obłudy i chciwości. Ich hipokryzja większa od kłamstwa  i obiecanek alkoholika.

Bijąc się w piersi, ze łzami w oczach kłamałem ,a wierzyli i przebaczali, a byłem  draniem,skurwysynem i alkoholowym  oszustwem. Znak pokoju czynię tylko ze sobą,brzózką i nad grobem rodziców .I mówię: marnotrawny syn,pijaczyna,łajdak i rozpustnik zrozumiał swój błąd ,kiedy zaczął żyć normalnie!.W 2002 roku  trzeźwo zapalałem znicze, a serce me ze wzruszenia drżało!

Zaduma nad grobem była afirmacją, życie umyka jak liście z drzew. W ich jesiennych barwach odczytywałem smutek , zwichrowałem młodość,zniszczyłem dojrzale lata !,Jak przeżyć godnie te, które jeszcze mam przed sobą?

Jak dziecko za mydlanymi bańkami, tak ja goniłem za złudzeniami, budowałem domki z kart, budziłem się z ręka w nocniku, z podwójnym kacem- gigantem! Nie potrafiłem korzystać z dobrodziejstw swojego losu, zaprzepaszczałem szanse na godne życie! I  szukałem człowieka do podroży  po złote runo z kieliszkiem  wódki w dloni, a  wartości budowałem nie na prawdzie lecz  na emocjach i wychodziłem na tym jak przysłowiowy Zabłocki na mydle. Szukałem zbawienia na zewnątrz, a nie w sobie.

Radość życia to pewność siebie, przekonanie, ze dla zewnętrznych pokus nie zdepczę swojej godności.

Wódka, kobiety, stanowisko u boku papieża ,funta kłaków niewarte w porównaniu z trzeźwą radością bycia sam na sam ze sobą! Spokój ducha,to jak biały żagiel pływający na lazurowych wodach.

Te przekonania z doświadczeń są moją prawdą. Bóg ponoć pomaga tylko tym, co sobie sami pomagają, pozostałym każe bić się w piersi,modlić się i zdychać w rynsztoku!

Strat wszystkich nie naprawię . Nie zmienię ludzi ani świata. Zmieniając jednak sposób bycia ocalę i przedłużę życie! Precz z polityką i filantropią , potrzebuję siły w dążeniu do tego celu. Łatwiej nawodnić pustynię niż zmienić świadomość alkoholika. Nałóg zniewala wolę życia i kontrolę nad nim. Prowadzi od knajpy do izby wytrzeźwień. Obietnice" nigdy więcej",kiedy w żyłach krew  z alkoholem, to dupa blada! I chociaż życie ucieka jak piasek z dziurawego garnka od butelki nie można się oderwać .I tak  było, jak zły sen to opisalem.