JustPaste.it

Moj pierwszy dzien w Kanadzie

Emigracja nie jest dla wszystkich. Ci, ktorzy sie decyduja, musza byc silni.

Emigracja nie jest dla wszystkich. Ci, ktorzy sie decyduja, musza byc silni.

 

Jak zapamietalem pierwsze kilkanascie godzin po przyjezdzie do Kanady.
Samolot osiadl tak na ziemi lagodnie ze nie dalo sie wyczuc momentu kiedy to nastapilo. Lecialem z Aten, przez Amsterdam.
Po 13 godz. lotu jestem w Kanadzie, w Ontario, na lotnisku Lester B. Pearson Internetional Airport.
Delegacja powitalna mnie byla wielce imponujaca.
Jedziemy po jakims Highway'u, nie wiem czy 407 czy moze 410, a byc moze 427? Tu drog szybkiego ruchu jest tak wiele, ze mozna sie pogubic.
Oczywiscie wowczas nie wiedzialem nawet gdzie jestem, ale z czasem, udalo mi sie opanowac numeracje i polozenie w terenie.
- Kwestia czasu, jak wszystko.
Tak sobie jechalismy tym highwayem, a makowka chodzila mi na wszystkie strony. Po lewej, stoi jakis ekstra wygladajacy budynek, po prawej niewiadomego pochodzenia budowla, z przodu setki aut, ktore w Polsce mozna bylo sobie obejrzec jedynie w katalogach, z tylu ciagnie niesamowity truck, wlasnie taki jaki jest obiektem marzen kazdego zmotoryzowanego dziecka. Z dlugim przodem, kabina-pokojem, poteznymi rurami wydechowymi na gorze, dluga naczepa z genialnym malowidlem na boku. Brakuje mi oczu, dwoje sie i troje, zeby moc szybko ogarnac cala ta innosc i odmiennosc.
No... - i dojechalismy na miejsce.
Stol zastawiony odswietnie.

To, co teraz napisze bylo calym zlepkem zmian, czasu, otoczenia, jedzenia, picia i prawie wszystkiego w mym dotychczasowym zyciu.
Po przeleceniu pod prysznicem - dalszy ciag zdazen to tylko przeblyski.

Otworzylem oczy i zobaczylem, ze leze na chodniku, na wznak, z reka podlozona pod glowe. Jakbym sie opalal. Moj widok musial byc doprawdy komiczny, gdyz wokol mnie zgromadzili sie ludzie smiejac sie i pokazujac mnie palcami. Nie byli wrogo nastawieni. Stali w bezpiecznej odleglosci, kilka krokow ode mnie, nieco oniesmieleni, jakby nie chcieli mi przeszkadzac.
Wygladali jak kibice, ktorzy kibicuja komus, w jakims karkolomnym przedsiewzieciu, na przyklad linoskoczkowi, albo czlowiekowi wspinajacemu sie po slupie do trofeum zatknietego na gorze slupa, niczym w zawodach jakiegos idiotycznego festynu ulicznego. Stali tak i patrzyli, cos belkoczac, pokrzykujac.

Ocknalem sie i usiadlem. Chcialem rozejrzec sie wokol, ale zaslaniali mi caly widok. Paru z nich mowilo do mnie cos konkretnego, zywo gestykulujac. Usilowalem uslyszec, o co chodzi. - Nagle stwierdzilem, ze nie jestem w stanie zrozumiec ani slowa. Dotarlo do mnie, ze mowia w nieznanym mi jezyku. Ogarnelo mnie przerazenie. Zerwalem sie na rowne nogi i zaczalem uciekac na oslep. Podniesli wrzask, ale zdazylem sie przez nich przebic. Przebieglem kilkadziesiat metrow i skrecilem w pierwsza parkowa alejke w lewo, potem w pierwsza w prawo, gdzie na szczescie bylo jeszcze wiecej ludzi, dzieki czemu moglem zgubic ewentualny poscig.

Minelo pare minut zanim ochlonalem. Zaczalem dostrzegac przechodniow, po przeciwnej stronie niedalekiej ulicy, sklepy, samochody, budynki.
Docieral do mnie zgielk uliczny i kwilenie latajacych mew. Dopiero wtedy, na spokojnie, stwierdzilem ze rzeczywiscie stalo sie ze mna cos niewytlumaczalnego.
Nie rozpoznawalem miasta w ktorym sie znalazlem ani mowy mijanych ludzi. Usilowalem sie uspokoic, ale natychmiast przypomnialo mi sie cos stokroc bardziej
przerazajacego - to - ze nie wiem jak sie nazywam, kim jestem i jak sie tu znalazlem.
Siegnalem do kieszeni z nadzieja znalezienia dokumentow, niestety wszystkie kieszenie puste, jesli nie liczyc brudnej chusteczki do nosa w tylnej kieszeni spodni. Mimo calej grozy sytuacji, parsknalem bezsilnym smiechem patrzac na zielony, zasmarkany kawalek materialu. Wyrzucilem go natychmiast przy czym, nawet ta chusteczka wydala mi sie bardziej cudza niz wlasna. Poczulem obrzydzenie. Jakim cudem nosze nie swoja chusteczke?
- W tej samej chwili przyjrzalem sie swojemu ubraniu. Nowe odkrycie. Zupelnie nie pamietam, zebym kiedykolwiek nosil drelichowe spodnie z czarnymi lampasami. To jakas maskarada, jakis zart - pomyslalem - na pewno zaraz sie obudze. Zamknalem oczy i ugryzlem sie w jezyk. Poczulem w ustach krew i zawylem z bolu. Otworzylem oczy. Przede mna obce miasto, obcy ludzie o ja sam - obcy dla samego siebie nie mniej, niz wszystko wokol.
Nie mialem na sobie zadnej kurtki czy marynarki, tylko koszule z kolnierzykiem, biala, z podwinietymi rekawami. Jedyne co mnie odroznialo od otoczenia, to te
idiotyczne lampasy...
- Ale ludzie, nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Moglem uznac, ze "doraznie" sie uspokoilem - na tyle - ze moglem sie zdobyc na rowny, normalny krok i opanowany wyraz twarzy.
- Wlasnie, moja twarz. Gdy tylko o tym pomyslalem, ogarnal mnie lek. Nie wiedzialem jak wygladam. Balem sie co zobacze, gdy nadarzy sie okazja zobaczenia sie w lustrze. Zaczalem sie rozgladac za czymkolwiek w czym moglbym ujrzec swe odbicie.
Po drugiej stronie ulicy ulokowana byla mala fontanna. Widzac blyszczaca w sloncu kaluze przeszedlem na druga strone i zblizylem sie do rozlanej wody. Przygotowany bylem na najgorsze. Spojrzalem i zobaczylem swoja twarz. To mogla byc tylko moja twarz. Tylko ja stalem pochylony nad kaluza.
Zobaczylem twarz czlowieka ktory mial trzydniowy zarost na gebie i mocno podkrazone oczy - ale, wydal mi sie znajomy.
Siedzialem w kucki nad kaluza az jakies dziecko przebieglo z krzykiem, rozchlapujac wode. Otworzylem oczy i przetarlem twarz. Uslyszalem nad soba lagodny glos
kobiecy. Odwrocilem sie - porazony sloncem, zmruzylem oczy - ale ona juz pobiegla za dzieckiem. Najwyrazniej tylko przepraszala.

Nie mialem zegarka, wiec czas, jakby dla mnie nie istnial. Slonce nadal grzalo mocno. Musialo byc okolo drugiej. Bylo lato. Nawet pora roku byla dla mnie czyms
nowym. Rownie dobrze mogla byc zima i tez bym sie nie zdziwil. Albo jesien. Bylo mi wszystko jedno, gdyz i tak nie pamietalem, ktora z czterech por roku
byla prawdziwa pora - ta pora - kiedy jeszcze wiedzialem kim i skad jestem.

Powloklem sie w kierunku lawki nie opodal fontanny. W glowie pustka. Zupelna pustka i potworne lupanie, zadnego punktu odniesienia - nic - co mogloby mnie
naprowadzic na jakikolwiek slad. Albo wiec nie jestem tym kim bylem, albo zapomnialem kim naprawde jestem. Bo przeciez nie jest to sen. To mi sie nie
sni. Jestem zywym czlowiekiem i jedyne - co wiem - to to ze boli mnie glowa.
Musialem sie zgubic. Moze ktos mnie napadl i ogluszyl. Nie mam przeciez dokumentow ani portmonetki. Ale przeciez nie pamietam, czy w ogole je
mialem.

Robi sie coraz pozniej, czuje to, choc slonce nadal wysoko i nadal jest goraco. Moze powinienem odpoczac. Ale, boje sie zasnac. Nie wiem co
zastane, gdy sie obudze. Ostatecznie - na tej lawce - nie grozi mi zadne niebezpieczenstwo. Ludzie przechodza i nie zwracaja na mnie uwagi.

- Chyba przysnalem?
"Gdzies ty do cholery przepadl!" - obudzil mnie tubalny glos Jurka.
"Szukamy cie od dwu godzin!" - poinformowal.
"Widze ze kwitnaco nie wygladasz stwierdzil.
Chodz na piwo"! ...