JustPaste.it

Czy człowiek racjonalny może być humanitarystą?

Spytam nieśmiało: czy człowiek racjonalny może jeszcze w ogóle kimś być?

Spytam nieśmiało: czy człowiek racjonalny może jeszcze w ogóle kimś być?

 

Czy  człowiek  racjonalny  może być  humanitarystą?

Już kiedyś napisałem, że humanitaryzm zaczął się wtedy, gdy humanista popatrzył humanistycznie na człowieka. I napisałem, że byłoby lepiej, gdyby ten humanista wtedy oślepł. Albo żeby akurat wtedy żona dała mu w łeb patelnią. Żony są do tego zdolne i często wykazują zadziwiający instynkt w takich sprawach. 

Niestety, mniemany humanista musiał nie mieć żony, albo ona po prostu zawiodła. Zauważcie, całą ludzkość zawiodła, ponieważ to wszystko, co się na skutek owego patrzenia powyrabiało, przechodzi możliwości najtęższego racjonalisty. W ogóle wszelkie możliwości przechodzi.

Humanizm to była taka nieszkodliwa mania albo fobia, na którą niezbyt wielu zapadało. Owszem, zapadali tacy mniej odporni, co mieli zamiast serca zwykłą osełkę masła i płacz na każdą okazję. Albo zbyt zmęczeni podrzynaniem gardeł, więc szukali powodu, żeby nie podrzynać.

Albo wystraszeni tym podrzynaniem. Albo chcący zrobić na tym interes. Bóg jeden wie, na czym ludzie nie robią interesów.

Wtenczas humanizm polegał na karmieniu sierotek, na głaskaniu ich po płowych główkach (głaskanie było jeszcze dozwolone, a nawet zalecane, serio!), na rozdawnictwie znoszonej co bardziej odzieży oraz nie całkiem jeszcze zatykającej nos żywności. Humanizm już wtedy miewał formy zorganizowane, na przykład utrzymywanie garkuchni dla ubogich, co stanowiło ambicję nie jednego hrabiego i burmistrza. Rzecz jasna, ani burmistrz, ani tym bardziej hrabia (hrabianek nie wspominając) za żadne skarby nie przełknęliby najmarniejszego kęsa z owych garkuchni. To jednak na humanizm jako taki w żaden sposób nie wpływało, bo wpływać nie mogło. Należy zaznaczyć, iż nie było to nazbyt uciążliwe, gdyż humanizm u swych początków, także zresztą później, traktowano jako coś w rodzaju hobby, albo zwykłej słabości ludzkiej. Toteż odnoszono się do humanizmu na ogół z przychylną sympatią.

Napisałem „na ogół” i wiem, co napisałem. Wielki humanista Wolter za największą humanistkę historii uważał ruską carycę. Nie to, by nie wiedział, na czym polegał humanizm carycy. Po prostu bardzo cenił futra, uprzejmie przez carycę posyłane w prezencie, bo Wolter był większym zmarzluchem, niż humanistą. Wtedy uprzejmość naprawdę była w cenie.

Ten humanizm z czasem robił się tak jakby zaraźliwy, tak jakby się rozprzestrzeniał. Na szczęście nigdy nie wzmógł się do postaci epidemii.

Fakt, były to czasy okropnie prymitywne, bez telewizji, bez public relations, nawet o czymś takim, jak opinia publiczna mało kto słyszał. Ten brak epidemii doskonale można więc zrozumieć.

b56e1641f6c6c04f14b6f0004e58948f.jpg

Nie ryzykować! 


Stało się trochę inaczej, kiedy Angole wynaleźli obozy koncentracyjne. Rzecz była na wojnie burskiej i te obozy koniecznie musiały zostać wynalezione. Wtedy odezwała się tylko jedna humanistka, za to bardzo głośno. Przez tę głośność zrobiło się nieprzyjemnie. Obozy zlikwidowano, jakieś nawet odszkodowania wypłacono i humanistom zrobiło się lżej na sercach. Komentarz mój jest taki, że w tych obozach zbyt ciasno nie było, ponieważ o prawdziwym rozmachu w tej mierze nikomu jeszcze się nie śniło. Patrząc w ten sposób, obozy burskie w ogóle nie były warte wzmianki. Encyklopedia Britannica dowodzi tego najlepiej.

Niezależnie od tego, zrobiła się taka jakaś moda, że każdy człowiek racjonalny, to znaczy oświecony, winien być humanistą. Czort wie, skąd się to wzięło. Może jakieś niejasne podzwonne historii, atawizm uciekinierów spod gilotyny, a może tylko pełne gacie tych, co mieli jakie-takie pojęcie o wydarzeniach na świecie. Bo choć gułagi były już w cudnym rozkwicie, choć nieźle też mieli się kanibale na Ukrainie, częściowo też na Białorusi, choć żółtków topiono w Yang-tsy milionami – tak zwany świat nie miał o tym pojęcia. Humaniści byli wciąż jeszcze nieszkodliwi, skupiali się na miłości do abstrakcyjnego człowieka, konkretnego wykluczając, co zwalniało ich od wszelkich niewygodnych obowiązków. Wciąż jako hobby pozostawały im te płowowłose sierotki, które nadal można było głaskać nie tylko po główkach, bo nawet głaskanie kijem po jędrnych pupciach wcale humanisty wtedy nie przekreślało. Dyżurnym tematem było bicie Murzynów, których tak jeszcze nazywano bezkarnie, a także niebotyczny wyzysk uciemiężonych ludów w koloniach. Tak nawiasem, to nikt się nie zająknie, że za tym kolonialnym wyzyskiem cała Afryka i nie tylko, do dzisiaj tęskni i płacze.

Sprawa rypła się dopiero w Norymberdze.

Swoją drogą, takiego teatrum to żaden Szekspir by nie wymyślił, z braku doświadczenia. Myślę, że też z braku bezczelności. Wyszyński i Rudenko mieli aż nadto obu tych cech, wprawili się właśnie przy robieniu podobnych spektakli. Sytuacja, kiedy wielki zbrodniarz do spółki z małym zbrodniarzem sądzi średniego zbrodniarza, prawdę pisząc, nigdy nie została należycie doceniona. Znaczy, powszechnie. Bo fachowcy zawsze swoje wiedzą.

Ta Norymberga, to ona dostarczyła takiego żeru humanistom, że to się nie mieściło w głowie. Co prawda, w ówczesnej głowie, nie tylko ówczesnego humanisty. Oni, ci humaniści, wciąż jeszcze okazjonalnie karmią się tym żerem, wciąż powtarzając, że mają na to za małe głowy. To musi być prawdą, bo jakoś całej prawdy o tym teatrum dotąd nie napisano. Żaden z tak zwanych racjonalnych ludzi nie ma odwagi tej całej prawdy napisać, choć teoretycznie ona dawno do tego dojrzała i wcale nie jest zabroniona. Właściwie, to jest znacznie gorzej: tej prawdy nikt słuchać nie chce. Więc to jest gorzej, niż gdyby wysłuchał i nie uwierzył.

Tak nawiasem zaznaczę, że prawda jest cholernie deficytowym towarem. Ale deficyt prawdy nie na tym polega, że podaż jest bardzo mikra. Przeciwnie, podaż byłaby dowolnie wielka, jak każdego towaru, gdy zajdzie taka potrzeba. Sęk w tym, że potrzeby nie ma i ten, kto by się za prawdą rozglądał, na żadnej wystawie jej nie znajdzie, żeby nie wiem co. Prawdy się nie wystawia, bo ona jest zawsze tak jakby wstydliwa. Może przez tę wstydliwość nie ma na nią żadnego popytu. W ogóle. Ludzie nie chcą prawdy nawet za darmo.

A za złudzenia każde pieniądze zapłacą! Złudzenia idą jak woda.

01ca8eca68b394ee9a31ebd725623dc9.jpg

Tolerancja ponad wszystko! Acha, miłość też! 


Jeśli chodzi o ścisłość, o którą w felietonie wcale nie chodzi, to powinienem całą resztę pisać teraz dużymi literami, albo lepiej malować obrazkami. Żeby każdy zrozumiał, nie tylko ten racjonalny człowiek. Sprawa jest jednak beznadziejna, bo racjonalnych ludzi w ogóle nie ma na świecie, co do obrazków zaś, to ja malować nie umiem. Zostańmy więc przy tym, że o ścisłość nie chodzi – chodzi o złudzenia. Bo ludziom nigdy o nic innego nie chodzi.

Tak sobie pomyślałem, że żona tego humanisty, o którym pisałem na początku, może wcale nie miała patelni, tylko mikrofalówkę. To by rzecz wyjaśniało, bo tłuc kogoś mikrofalówką to raczej trudne zadanie. Więc może mikrofalówka odpowiada za humanitaryzm?

Wszystko jedno, stało się. Humanista popatrzył humanistycznie na człowieka i tego nie da się już cofnąć żadnym żywym sposobem. Narodził się humanitaryzm.

Ogłaszam konkurs: czy mogło spotkać nas coś gorszego?

Napisałem, że humanizm to była taka niewinna choroba, zwykła słabość, na którą zapadali nieliczni. Ale humanitaryzm to jest inny kaliber, na humanitaryzm zapadli wszyscy od razu, jak zwykle na każdą śmiertelną chorobę. No, na pandemię, znaczy. Ta pandemia groźniejszą jest od dżumy i hiszpanki razem wziętych, z malarią i świnką na dodatek.

Sprawa wydaje się właściwie beznadziejną. Tym bardziej, że humanitaryzm ogromnie się spodobał wielu podejrzanym typkom, oraz – co znacznie gorsze – sentymentalnym kobietom. Tworzy to już tłum nie tylko imponujący ilościowo, ale przede wszystkim tłum taki, dla którego najwyższą i najpilniejszą potrzebą jest dokonanie linczu. Nie wzruszajcie ramionami. W całej historii ludzkości nic nie pochłonęło większej ilości ofiar, aniżeli miłość bliźniego.

Każdy wynalazek tego rodzaju powinien budzić przerażenie.

Powrócę jeszcze do prawdy, której nikt nie lubi. Dojście do prawdy wymaga bowiem sporego wysiłku, badania, porównywania, wyciągania wniosków - słowem, całej zwartej metody. Człowiek, leniwy jak każde bydlęctwo każdego gatunku, zawsze wybiera coś podobnego do prawdy, byle było milusie i zgodne z jego upodobaniem, ową zwartą metodę odsyłając do diabła.

Że za każdym razem traci coś ze swego człowieczeństwa – to mu nawet nie przyjdzie do głowy. Nadrabia to humanitaryzmem.

Humanitaryzm to prawo do przeróżnych rzeczy z samego tego tytułu, że jest się człowiekiem. Prawo do szczęścia, wolności i swobody, tolerancji, życia bezstresowego, do każdego rodzaju miłości, do braku ryzyka i unikania zagrożeń – gdybym chciał wymienić więcej, nie mógłbym zakończyć tego felietonu. Tu zauważę tylko, że wszystkie te rzeczy i każda osobno należą do tych, nad których znaczeniem i uściśleniem ludzie kłócą się od tysięcy lat. Ani jedno nie jest określone jasno i bez wątpienia. Humanitaryzm przyznał nam prawo do wszystkiego, nie oglądając się na definicje. Bałagan związany z egzekucją tych praw jest nieobjęty rozumem. I wciąż tych praw przybywa, co rusz ktoś wymyśla nowe. Żeby nie było wątpliwości: każde z tych praw przysługuje każdemu, niezależnie od koloru, stopnia rozwoju, dojrzałości czy kultury. Są to bowiem prawa totalne.

Prócz onych praw humanitaryzm wprowadził obowiązki. Może nie tyle obowiązki, ile nakazy i zakazy. Każdy z tych nakazów i zakazów wprowadzony został pod tak zwanym „hajrem”, co znaczy, że nieprzestrzeganie ich nie tylko wlepia etykietkę antyhumanitarysty, prowadzącą do tak zwanej śmierci cywilnej, ale też może bezbłędnie do kryminału zaprowadzić. Tutaj humanitaryści mają poważny zgryz. Z jednej strony przyjemnie by im było, gdyby antyhumanitarystę mogli powiesić za pośrednie ziobro (małą, małą literą!), z drugiej jednak ten humanitaryzm ich zobowiązuje. Skupiają więc swój humanitarny wysiłek na odpowiednim wychowaniu antyhumanitarysty, w ogóle nie zważając na to, że niejeden antyhumanitarysta wolałby zostać za to ziobro powieszonym, aniżeli być wychowywanym przez humanitarystę. Bo jeszcze gorszym od humanitaryzmu jest wychowywanie w humanitarnym duchu. Nad to już nic gorszego ani się przyśnić nie może.

Powiedzmy, że masz wrednego sąsiada. Co rusz ci świnię podłoży. Ale za żadne skarby nie wolno ci dać mu w łeb, co by w oczywisty sposób nauczyło skubańca moresu. Masz go kochać jak siebie samego, uśmiechać się na widok jego skrzywionej mordy, prawić mu uprzejmości i dusery – krótko pisząc, masz go wychowywać. To ja się racjonalnie spytam: kogo pierwszego szlag trafi?

Albo jeszcze bardziej wredny gówniarz, który kota rozerwał na pół. Nie ma znaczenia, czy to jest twój gówniarz, czy cudzy. Też ci nie wolno dać mu po łbie (o dupsku nawet wspomnieć strach). Masz go wychowywać!

Wiecie, na całą resztę to może już spuszczę kurtynę. Nie chcę się denerwować, bo nuż i mnie do tej humanitarnej pedagogiki zaprzęgną. Na samą myśl ogarnia mnie zgroza.

Zapytam się tylko bardzo nieśmiało: czy człowiek racjonalny może jeszcze w ogóle kimś być?

bad43e46353fd060cc637a1d59b80388.jpg