Szarik i pozostali, heroiczni bohaterowie książki i filmu, zostali spłodzeni z alfonsa i ideologicznej qurwy. I żyją w powszechnej świadomosci rodaków jako byty realne.
Niedźwiadek stał się maskotką oddziału. Karmiono go mlekiem, za pomocą butelki zaopatrzonej w smoczek zrobiony z onuc.
Podczas gdy żołnierze wędrowali przez Irak i Syrię, misiaczek zmienił się w dorosłego niedźwiedzia. A taka szelma żreć musi. Mleko już nie wystarcza. Zapewne w wyniku przebywania w niesłusznym towarzystwie, proces demoralizacji niedźwiedzia postępował.
Ulubionym zajęciem Wojtka, bo takie nadano mu imię, były zapasy z wojakami zakończone lizaniem, powalonych na glebę, szwejków, po gębach.( W odróżnieniu od "Pancernych", którym Szarik mordę lizał. )
Tu widzimy kolejną różnicę. W armi Andersa chlało się i jarało na potęgę, co we wszystkich armiach Stalina, Berlinga, Rokossowskiego i wszystkich innych świętych, było przecież nie do pomyślenia...
Niestety, bydlę musiało jeść coraz więcej. Problem z przydziałem żarcia dla Wojtusia rozwiązano wcielając go oficjalnie do 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Wojtek dostał swój nieśmiertelnik z numerem ewidencyjnym. Niestety nie ma sprawiedliwości. Nie dostawał żołdu.
Uwielbiał spać i jeść razem z żołnierzami co było przyczyną najróżniejszych perturbacji. Później odkrył w sobie talenty motoryzacyjne. Kiedy jeszcze było to możliwe jeździł w szoferce samochodów, co sprawiało mu niezwykłą radość. Kiedy już w szoferce się nie mieścił, był wożony na pace.
Wojtek wzbudzał sensacje wśród ludności tambylczej. Jego legenda rosła. A wielu Arabów twierdziło, że armia Andersa nie tylko niedźwiedzie prowadzi do Europy, ale także lwy i tygrysy. Ot taka arabska przypadłość... I dalekie echo innej armi. Tej ze słoniami...
Do Egiptu dotarł już Wojciech. Najprawdziwszy, dorosły niedźwiedź brunatny. Żołnierz co się zowie.
Niejakie trudności nastąpiły przy zaokrętowywaniu Wojtka na statek Stefan Batory, który z Egiptu miał przetransportować armię do Włoch. Jakiś upierdliwy Angol zaczął się czepiać. Ale koniec końców, Wojtek stał się pasażerem Batorego. A zapewne w wyniku stresu, którego sprawcą był, rzecz jasna, rzeczony upierdliwiec, dokonał niejakich zniszczeń na pokładzie. Porozpruwał skrupulatnie pościel, znajdując nową rozrywkę-wojnę na poduszki. Batory pływał już nie tylko po morzu. Pływał w puchu. A co. Niech wiedzą jak się wojsko bawi...
"Zaś kiedy Batory zawinął do włoskiego Taranto, Włosi byli w szoku jak zobaczyli na trapie brązowego potwora spokojnie schodzącego na ląd.
Chrzest bojowy przeszedł Wojtek pod Monte Cassino.
Jego oddział miał wtedy dużo roboty z dowożeniem skrzyń amunicji dla artylerii. Było głośno, wybuchały pociski. Strzelali i do nich strzelano. Za to miś spokojnie obserwował jak żołnierze przenoszą skrzynie... aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymał, chwycił jedną i wyładował z samochodu. Potem nosił je razem z innymi, aż do zwycięstwa 18. maja, kiedy Polacy na szczycie wzgórza zatknęli biało - czerwoną flagę.
Po tym wydarzeniu niedźwiedź trzymający pocisk w łapach stał się oficjalnym symbolem Kompanii. Taką odznakę żołnierze nosili na mundurach, malowali na burtach ciężarówek."
Po wojnie pojechał z oddziałem z Włoch do Szkocji. Do Polski nie mógł wrócić, bo tam rządziły już Szarki i inni pancerne pieski rasowe i kundle...
"Wraz z kompanią przebywał w miejscowości Winfield Park, gdzie stał się lokalną sławą i osobistością. Przyjęty został też, jako honorowy członek, do Stowarzyszenia Polsko-Szkockiego (w prezencie dostał piwko).
Po rozwiązaniu oddziału w 1947 roku trafił do Zoo w Edynburgu. Znów był tam gwiazdą, odwiedzaną przez dziennikarzy spisujących jego historię, kręcących filmy, albo podziwiany przez szkolne wycieczki."
W londyńskim, polskim muzeum im. Generala Sikorskiego znajduje sie statuetka Wojtka wykonana z marmuru i brązu, a w Imperial War Museum (Londyn) i w Canadian War Museum (Ottawa) wmurowano tablice pamiatkowe ku jego czci.
W okręgu West Lothian (na zachód od Edynburga) mieszka do dziś wielu naszych rodaków. Tych z armii Andersa. Niedawno miałem okazję poznać ich osobiście. O ile różne są losy naszych emigrantów i różnie układają się ich stosunki z tubylcami, o tyle w tym miejscu świata jesteśmy lubiani i cenieni.