JustPaste.it

Opowiadania - "Zegarek porucznika"

Porucznik T. był dowódcą grupy saperów nadwiślańskich. Afganistan wydał mu się obcy. Odkąd zginął Baca dobry humor na zawsze opuścił jednostkę. Jechali teraz we dwóch...

Porucznik T. był dowódcą grupy saperów nadwiślańskich. Afganistan wydał mu się obcy. Odkąd zginął Baca dobry humor na zawsze opuścił jednostkę. Jechali teraz we dwóch...

 

 

                     Zegarek porucznika.   

e7adc0db2aeff339c1f85bf99ed67fc1.jpg

 

            Porucznik T. był dowódcą grupy saperów nadwiślańskich. Afganistan wydał mu się obcy. Odkąd zginął Baca dobry humor na zawsze opuścił jednostkę. Jechali teraz we dwóch; wracali do bazy w słynnym Nangarkell, gdzie przed kilkoma laty miał miejsce tragiczny wypadek opisywany w mediach. Na pokładzie przewozili żywność z lotniska w Minnis. Porucznik, zgodnie ze starym zwyczajem, a także z wytycznymi dowództwa, zajmował miejsce pasażera. Stary Honker powoli sunął świeżo odminowaną piaszczystą drogą. Sierżant M., prowadzący wojskowe auto wiedział, że czekała na nich męcząca kilkugodzinna podróż w piekielnym skwarze zwrotnikowego południa. M. poczuł nagłą potrzebę rozmowy. M. lubił rozmawiać, wspominać, szczególnie gdy gra dialogu dotyczyła dwóch ludzi, dwóch przyjaciół. W nieprzerwanym warkocie silnika, w wiecznej wydawałoby się ciszy nagle M. zadał pytanie, które totalnie zaskoczyło znudzonego i prawdopodobnie usypiającego już porucznika:

-         Powiedz mi T. coś ty robił zanim poszedłeś do wojska?

-         Ja drogi mój kolego miałem mnóstwo różnych zajęć, nie wiem co mam ci odpowiedzieć na twoje zaskakujące pytanie.

-         Słyszałem, że byłeś kucharzem – odrzekł po chwili sierżant M.

-         A tak byłem i to na statku. Tyle, że nie kucharzem a stewartem.

-         Co takiego?

-         Możliwe i prawdziwe. Jakieś 12 lat temu mój sąsiad – marynarz, załatwił mi tę robotę. Miałem wtedy 25 lat, nieskończone studia na SGGW, dodatkowo ścigało mnie WKU. Nie chciałem iść do zasadniczej, to uciekłem na statek. Był to stary i mało nowoczesny kontenerowiec, który należał do pewnego greckiego armatora. Przewoziliśmy mrożonki z Ameryki Południowej do Europy. Było nas 24 w załodze, w tym większość Polaków.

-         Niesamowite, nie wiedziałem. Przecież to wspaniała praca, poznawanie nowych ludzi, obcych języków i kultur. Tylko pozazdrościć. Odparł podekscytowany M.

-         Wiesz nie zawsze było tak pięknie ale z perspektywy czasu, rzeczywiście praca nie była ciężka i można było dobrze zarobić. Kiedyś stałem w porcie w Wenezueli dwa miesiące. Zaaresztowali nam statek, bo jeden bosman przerzucał kokainę do Europy. Miasto w którym utknęliśmy to Kummana. Wymieniałem walutę, miałem ponad dwieście Bolivarów. Okazało się, że w tym raczej biednym kraju wszystko jest tanie jak woda. Jedzenie, piwo, elektronika. Właśnie elektronika – poszedłem do sklepu „casio” i kupiłem tam najdroższy zegarek. U nas jeszcze takich nie było, miał radio i kalkulator. Sprzedała mi go piękna dziewczyna. Miała na imię Kate, ja mówiłem do niej Kaśka, a ona się śmiała. Miała śniadą karnację i czarne włosy. Tamtejsi ludzie są bardzo piękni, to etniczna mieszanka trzech kontynentów – trzech różnych światów Ameryki, Afryki i Europy. Miała wtedy 19 lat, jej zapach był zniewalający – podobny do zapachu oceanu. Była drobna i ciągle uśmiechnięta – spotykałem się z nią przez te dwa miesiące, które spędziłem w tamtejszym porcie. Chciałem się z nią ożenić i nawet byłem u niej w domu. Rodzice byli ubogimi katolikami, nie znali angielskiego, ale byli dla mnie bardzo uprzejmi. Później obiecałem, że zabiorę ją do Polski i nawet przez kilka miesięcy pisaliśmy do siebie.

-         Stary ale historia i co dalej?

-          Później wróciłem do Polski, zrezygnowałem z pracy na statku bo armator nie chciał przyjąć mojego przyjaciela. Wcielono mnie do armii. Przestałem pisać do Kaśki, a ona przestała pisać do mnie. Tak po prostu. Pomyślałem, że to nie ma sensu, gdzie Wenezuela, a gdzie Polska. Wszystko się skończyło.

 

Od tej chwili żołnierze podróżowali w ciszy, jeśli w ogóle warkot Diesla można za nią uznać. Gdy dotarli do Nangarkell zegarek porucznika T. wybił godzinę siedemnastą. Na miejscu czekali na nich pracownicy kuchni. Tego dnia nie działo się już nic. Nikt nie słyszał żadnego wybuchu, nikt nie płakał i nikt nie krzyczał. Mężczyźni wykonali swoje zadanie i co najważniejsze wrócili do bazy bez szwanku. To był dobry dzień na misji.