JustPaste.it

Czynić dobro na jeszcze większą skalę

"Róbta, co chceta" nie jest moją osobistą dewizą – mówi Jurek Owsiak w wywiadzie ze stycznia 2004 roku. Mimo upływu lat wywiad w 90 proc. wydaje się ciągle aktualny.

"Róbta, co chceta" nie jest moją osobistą dewizą – mówi Jurek Owsiak w wywiadzie ze stycznia 2004 roku. Mimo upływu lat wywiad w 90 proc. wydaje się ciągle aktualny.

 

„ZNAKI CZASU: Jak napisał tygodnik „Wprost” (11 I 2004), stworzyłeś „jedno z najlepiej prowadzonych w Polsce przedsiębiorstw. Firma WOŚP funkcjonuje tak dobrze, że patent Owsiaka chce przeszczepić kilka krajów — od Niemiec po Japonię. WOŚP to firma obowiązkowa, solidna i efektywna”. Czy tak wyobrażałeś to sobie na początku?

JUREK OWSIAK: – Nie, na pewno nie. To miał być jednorazowy pomysł, taka zabawa. A okazało się, że zebraliśmy 750 tyś. starych złotych. Skoro udało się jednego roku spróbowaliśmy kolejnego i tak już poszło. Jednak generalnie na początku bardzo się bałem. Nie wiedziałem, czy to chwyci, czy ludzie nam zaufają. Telewizyjne apele, wolontariat (prawie wówczas nie znany), praca społeczna to wszystko tuż po upadku komuny się źle kojarzyło.

Czy to prawda, że żadna fundacja w Europie, poza WOŚP, nie może się pochwalić tym, że aż 92% zebranych środków jest przeznaczonych na cele statutowe, co oznacza, że jest to najtaniej zarządzana fundacja na naszym kontynencie? W jaki sposób to osiągnąłeś?

– Istotnie jest to najtaniej zarządzana fundacja, która obraca tak dużymi pieniędzmi. Od samego początku takie było nasze założenie. Ja miałem swój program telewizyjny, a więc byłem spokojny, jeśli chodzi o moje dochody. Nie musiałem się oglądać na dochody z fundacji. Chcieliśmy zrobić coś innego niż do tamtej pory robiono. Zbierano jakieś pieniądze na cele charytatywne, po drodze część z tych pieniędzy ginęła, nie wiadomo gdzie, w jakichś dziwnych okolicznościach i nikt tego porządnie nie rozliczał. Przez pierwszy rok nie wydaliśmy z dochodów ze zbiórki ani złotówki na swoje utrzymanie. Potem doszły procenty z banku. Generalnie nie chcemy przekraczać 10 procent z zebranych sum na nasze funkcjonowanie. Od 2-3 lat bardzo ważnym elementem Orkiestry jest sponsoring, czyli finansowanie finału przez różne firmy. Dzięki temu pieniądze, które by na to poszły ze zbiórek, idą na inne, lepsze cele. Sami też nie mamy wielkich wymagań. Nasze pensje i wyposażenie mieszczą się w bardzo przeciętnych normach krajowych.

Ilu wolontariuszy kwestowało w tym roku na rzecz WOSP? W jaki sposób dokonujecie naboru osób kwestujących na ulicach?

– W tym roku mieliśmy 100 tyś. wolontariuszy, bo tylko tyle mieliśmy ankiet. Ale chętnych do grania z nami jest dwa razy więcej. Są to młodzi ludzie: studenci, uczniowie. Zmieniła się też natura kwestowania. Powstają sztaby Orkiestry. Ostatnio było ich ok. 1200. To one decydują, kto będzie zbierał. One rozliczają wolontariuszy.  

Jaka jest przyczyna, że tak wiele osób bezinteresownie angażuje się w działania Orkiestry?

– Orkiestra to miejsce, gdzie młodzi ludzi uczą się odpowiedzialności, robienia czegoś od początku do końca samemu. Niejednokrotnie mają w puszkach po kilka tysięcy złotych, więcej niż zarabiają ich rodzice. Takich pieniędzy nawet nie widzieli, a jednak uczciwie je przynoszą i się rozliczają. Wpadek jest bardzo niewiele. Ale nawet te, które się zdarzają są potrzebne – dla tej reszty uczciwych, aby jeszcze mocniej poczuli wartość tego, co robią, w czym uczestniczą.

Jak to możliwe, że 50-letni Jurek Owsiak jest niekwestionowanym idolem młodzieży? Chodzi o Ciebie, czy o to, co robisz? A może ma na to wpływ hasło rzucone przez Ciebie przed laty: „Róbta, co chceta!”? Co miałeś wtedy na myśli?

– Nie czuję się żadnym idolem. Takie osoby kojarzą mi się z muzyką, aktorstwem, ale nie ze mną. Na szacunek się zgadzam, ale nie na gwiazdorstwo. Ja tylko robię swoje. Natomiast „Róbta, co chceta” to był tytuł mojego programu telewizyjnego, który prowadziłem już od 1991 r. Nagraliśmy 128 odcinków. Był to program kabaretowy, ale jednocześnie dużo w nim mówiliśmy o Orkiestrze. I tylko tyle. Z tym tytułem nie należy łączyć żadnej mojej filozofii. Niestety różne ortodoksyjne środowiska kościelne już od samego początku poprzez media, zupełnie bezpodstawnie i bez sensu, próbowały przedstawić „Róbta, co chceta” jako moją osobistą dewizę.

Wróćmy do ostatniego finału. Na co zostaną przeznaczone datki zebrane w styczniu? Czym się kierujecie w wyborze celu?

– Tym razem na oddziały niemowlęce i młodszego dziecka. Podejmując decyzję o przeznaczeniu darów, kierujemy się głosami ludzi z całego kraju i naszą własną znajomością tematu, która po tylu latach jest wcale niemała. W tym celu przeprowadzamy ankiety w 600-set oddziałach dziecięcych w Polsce.

Czy podczas styczniowego finału był jakiś szczególnie poruszający szlachetny odruch ludzkiego serca?

– Zawsze mamy coś takiego. Ostatnio podeszła do mnie pani, znana mi z poprzednich finałów, i zaproponowała podarowanie kilkunastu wylicytowanych serduszek należących do jej córki. Ona też przyjeżdżała do nas na finały mimo, że była niepełnosprawna. Ta dziewczyna zmarła, a jej matka chciała nam dać jej serduszka do wylicytowania. Nie chciałem. One są częścią pani dziecka – powiedziałem. Inny niesamowity moment. Niewidomy chłopak opowiada mi na wizji, jak zbierał pieniądze i dopiero po jakimś czasie pyta: Przepraszam, czy ze mną rozmawia Jurek Owsiak? On nie wiedział, że jest na wizji, że ktoś na niego patrzy i że to ja z nim rozmawiam. Chciał po prostu powiedzieć, jak mu poszło. To chwyta za serce.

Kilka lat temu pastor Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Łodzi współorganizował finał WOŚP w łódzkim Teatrze Wielkim, od kilku też lat inny pastor adwentystyczny, z Lublina, użycza na czas finału pomieszczeń swojego kościoła sztabowi Orkiestry. Czy to jedyne przypadki wspierania Waszej działalność przez środowiska wyznaniowe? Czego oczekiwałbyś ze strony Kościołów i środowisk wyznaniowych w związku ze swoją działalnością?

– Pamiętam ten koncert bardzo dobrze. Cóż jednak mogę powiedzieć o środowiskach wyznaniowych. Kościół Katolicki i jest, i nie jest przeciwko nam. Jedni biskupi są za, inni przeciw. Ale sytuacje, w których jakiś ksiądz zachęcał ludzi, by po mszy przyłączyli się do Orkiestry, są raczej wyjątkowe. To wszystko jest jakieś takie pomieszane. Najgorsze jednak jest to, że niechęć do mnie przerzuca się na nas wszystkich i to, co robimy. Zgadzam się z tym, że ktoś może mnie nie lubić, to jego prawo, ale dlaczego przenosić tę niechęć na wszystkich ze mną związanych. A zbierają dla nas pieniądze różni ludzie. Ja nie pytam ich o ich poglądy polityczne i wyznanie. Chcecie z nami być, to bądźcie – mówię im. I to jest siła Orkiestry – gromadzi wszystkich. Dla Orkiestry zbieracie wy, ale też prawosławni. Zbierają Cyganie i ludzie w więzieniach, Wietnamczycy i inni cudzoziemcy w Polsce, a nawet z zagranicy. Nie ma w tym polityki, ani żadnej ideologii.

Czy w finansowaniu różnych przedsięwzięć ratujących życie, stawiacie też na profilaktykę? W jaki sposób się to wyraża?

– Profilaktyka jest bardzo ważna. W ciągu ostatnich dwóch lat nauczyliśmy 2000 młodych ludzi udzielania pierwszej pomocy. W Jurze Krakowsko-Częstochowskiej postawiliśmy znaki ostrzegające przed niebezpiecznymi miejscami. Uczymy szybkiego rozpoznawania chorób u dzieci, czy to wad słuchu, czy bezdechu u noworodków itp. Z naszych zbiórek kupujemy m.in. ultrasonografy i zachęcamy kobiety w ciąży do poddawania się badaniom. Mówimy też: Stop przemocy i narkomanii!

Niektórzy powiadają, że kierujesz największym przedsięwzięciem charytatywnym w Europie. Czy możliwe jest zbudowanie jeszcze większego dobra w życiu społecznym?

– Tak jest w istocie. Cieszymy się, że robimy coś dużego i dajemy z tym sobie radę. To nasze działanie, w ten jeden dzień, uwalnia w ludziach ogromną moc czynienia sobie dobrze nawzajem. Ale przecież to może trwać dalej. Chcemy uświadomić ludziom, że czynić dobro można na jeszcze większą skalę. Mówimy im, że to może się stać istotą ich życia. 10-12 lat temu pomagali nam indywidualni ludzie. Teraz jest coraz więcej firm i biznesmenów. Oni też chcą dzielić się tym, co mają, czuć się potrzebni. Bardzo ważne jest pokazywać, że logiczne działania przynoszą skutek. To jak z ogrodem. Jeśli o niego dbamy, ktoś to w końcu zauważy i zechce mieć taki sam. W ten sposób uczymy się od siebie nawzajem. A Orkiestra jest tu tylko takim motorem wyzwalającym ludzkie inicjatywy.

Czy nie przeraża Cię ogrom potrzeb ludzkich i że nawet setne wielkie granie WOŚP nie naprawi całego świata i nie zaspokoi jego wszystkich potrzeb? 

– To bardzo abstrakcyjne pytanie. Gdybyśmy się mieli tym przerażać, musielibyśmy się od razu zamknąć i dać sobie spokój. Już Dostojewski pisał, że gdyby mrówka zdała sobie sprawę z ogromu świata i swojej małości, to pewnie strzeliłaby sobie w łeb. Po prostu, róbmy swoje, choćby w najmniejszym zakresie, o ile przynosi to efekty. 12 lat temu zakupiliśmy kilkanaście inkubatorów. Dziś 3/4 inkubatorów w Polsce to te nasze. Na początku może się wydawać, że to studnia bez dna, ale tak nie jest. Nasza pomoc przynosi wymierne efekty. Wolę tak myśleć i to dodaje mi sił.

Datki zbierane w czasie finałów WOŚP są przeznaczone na sprzęt medyczny dla najmłodszych. A co ze starszymi Polakami?

– To już nasza zasada. Choć mamy dużo różnych propozycji, my trzymamy się dzieci. Oczywiście chciałoby się, żeby polski emeryt miał godne życie, żeby mu starczało na jedzenie, mieszkanie, a nawet podróże, jak na przykład w Niemczech. Ja to rozumiem, sam robię się powoli coraz starszy. Ale my musimy skoncentrować się na jednym celu. Tylko wtedy możemy coś zdziałać. Wierzę jednak, że ci młodsi, którzy dziś robią z nami Orkiestrę, kiedyś, gdy dorosną, będą decydować o losach tego państwa i zrobią coś dobrego również dla tych starszych Polaków.

Wydaje się, że tryskającego młodzieńczą energią Jurka Owsiaka nic nie może zniechęcić do działania. Czy to prawda? Skąd czerpiesz siły do „budowania dobra w życiu społecznym”?

– Siły czerpie się z tego, że się żyje i akceptuje to co nas otacza. Niestety z tego czerpie się też zniechęcenie. Zniechęcają bezpodstawne napady, totalna krytyka. Jako Polacy mamy talent do ukręcania sobie nawzajem łbów, do wynajdywania wad. A najbardziej celują w tym media, które właściwie nie są już nawet polskie. Nie mówimy o swoich sukcesach, zaletach, osiągnięciach. Jakiś diabeł z powodzeniem kręci tu swoim ogonem. I to mnie boli – bezpodstawna krytyka i kłamstwo. Nie jestem politykiem, który się z tego szybko potrafi otrząsnąć i iść dalej. Siły zaś czerpię od najbliższych – żony, dzieci, przyjaciół, współpracowników – i z poczucia dumy z tego, co razem robimy. A w tym staram się trzymać takiego swojego dekalogu uczciwości. Budzę się rano i się cieszę, widzę efekty swej pracy. Każdy ogrodnik jest zadowolony, gdy mu rośnie. To daje mu ogromną satysfakcję. Ja też tak czuję.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Andrzej Siciński, współpraca Mirosław Chmiel

 

[Wywiad został opublikowany w miesięczniku „Znaki Czasu” 2/2004].