JustPaste.it

Czas na zmiany - kolejny raz

Od zarania ludzkości powtarza się cykl struktury społeczeństwa.

W każdej grupie są jednostki zdolniejsze i mniej zdolne, zaradniejsze i mniej zaradne, pracowitsze i bardziej leniwe. Dzielimy się też na tych co mają więcej dzieci i tych, co dzieci w ogóle nie mają, co ma znaczenie w dłuższym czasie a w szczególności przy przekazywaniu swojej pozycji. Tych podziałów można by podawać znacznie więcej. Podziały te wynikają z zasadniczego faktu, że JESTEŚMY RÓŻNI.

Z tego zróżnicowania nas samych wynika zróżnicowanie naszej pozycji w grupie. Stopniowo grupa dzieli się na „ważniejszych” i „mniej ważnych” albo jak kto woli – „równych” i „równiejszych” czy „lepszych” i „gorszych”. W ludach pierwotnych lepsi zaczynają wyłaniać się ze skuteczniejszych myśliwych. W rewolucjach zawsze ujawnia się grupa przywódców – jeśli rewolucja się powiedzie, oni staną się lepszymi – tak pojawił się Napoleon. Czasem lepsi stają się lepszymi dzięki przypadkowi – przykładem są Litwini, którzy na gruzach pozostawionych przez niezwykle niszczycielski najazd Mongołów zbudowali ogromne imperium – a samych Litwinów było wtedy ponoć zaledwie ok. 80.000, ta liczba wystarczyła do opanowania ogromnych połaci ziemi, Litwini stali się lepszymi w tym imperium. Najczęściej jednak lepsi zaczynają być lepszymi od popełnienia zbrodni, uzyskanie uprzywilejowanej pozycji – a jeszcze częściej jej utrzymanie - wymaga terroru. Tak ostatecznie najlepszym w Rzymie stał się Juliusz Cezar, w znacznie łagodniejszy sposób ale jednak na Białorusi najlepszym został Łukaszenka. Zdarza się, że społeczność w czasie kryzysu dobrowolnie zgadza się na pojawienie się grupy lepszych, ale po ustaniu zagrożeń raczej chce odebrać tym lepszym władzę (tak robili np. Indianie w Ameryce – wybierali wodza tylko na czas wojny), więc lepsi do jej utrzymania potrzebują terroru. Żadna grupa lepszych nie chce stracić swojej pozycji a tym bardziej oddać swojej pozycji innej grupie, bo ta nowa grupa lepszych zazwyczaj zaczyna od likwidacji swoich poprzedników jako zagrożenia powrotu do stanu poprzedniego. Tak powstały gilotyny, przykład bolszewików to też dobra ilustracja sięgania po terror dla utrzymania raz zdobytej władzy.

Ci lepsi stopniowo mają i mogą coraz więcej, zarówno w sensie materialnym jak i organizacyjnym – początkowo chodziło o lepsze kawałki upolowanej zwierzyny i prawo zaspokojenia głodu czy dostępu do samic w pierwszej kolejności, potem, w miarę zwiększania się „asortymentu” dóbr – o skarby a w końcu o władzę. Gorsi w coraz większym stopniu walczą o przetrwanie, z czasem cała ich aktywność na tym się kończy. Lepsi stają się arystokracją, gorsi niewolnikami, choć nie jest to jednorazowy akt, tylko proces. Pojecie „arystokrata” oznacza co innego w różnych epokach, kiedyś byli książęta, teraz są prezesi. Pojęcie „niewolnik” też z czasem oznacza co innego, od niewolnika sensu stricto, poprzez chłopa pańszczyźnianego aż po bezrobotnego czy żyjącego poniżej granicy ubóstwa.

Dzieci członków społeczności najczęściej dziedziczą pozycję rodziców i ją utrwalają – lepsi mają coraz „lepsiejsze” dzieci, dzieci niewolników też są niewolnikami. Lepiej być notariuszem niż robotnikiem, więc dzieci notariuszy zostają notariuszami. Grupa lepszych coraz szybciej gromadzi przywileje, gdyż coraz mniejszą część tego co ma przeznacza na konsumpcję a coraz większą na inwestycje – ktoś zarabiający tylko na suchy chleb nie zainwestuje z myślą o przyszłości bo nie ma czym, zaś ten co ma krocie może je inwestować by mieć jeszcze większe krocie. Rozwarstwienie szybko się pogłębia, przepaść pomiędzy najbogatszymi a najbiedniejszymi Amerykanami obecnie jest większa niż w XIX w. Robi się coś na kształt „efektu śnieżnej kuli” – jak kula śniegu, staczająca się z ośnieżonego zbocza, rośnie coraz szybciej, lepsi są coraz bardziej lepsi, gorsi są coraz bardziej niewolnikami.

Lepsi nie poprzestają na dobrach materialnych. Zawsze zdobywanie uprzywilejowanej pozycji prowadzi do zdobywania władzy, gdyż posiadanie władzy jest najlepszym zabezpieczeniem przed utratą uprzywilejowanej pozycji. Od dawna też wiadomo, że ten kto ma władzę będzie miał wszystko inne, w tym dobra materialne, odwrotnie tak nie jest – posiadanie nawet wielkich skarbów bez posiadania władzy stwarza ciągłe zagrożenie, że skarby te zostaną odebrane przez posiadacza władzy. Po dziś dzień władcy krajów afrykańskich, azjatyckich czy południowoamerykańskich stają się szybko posiadaczami ogromnych fortun (władza daje pieniądze), z drugiej strony przykład Chodorkowskiego pokazuje, jak się kończy bogactwo materialne bez posiadania władzy. Także wśród tych „lepszych” trwa walka i rywalizacja, ostatecznie wygrywa w niej ten, kto zdobywa władzę. Walka wśród lepszych przybiera różne formy, za Lenina przegrywający dostawał kulkę w tył głowy (tę zasadę „twórczo” rozwinął Stalin), dopiero Chruszczow doprowadził do wprowadzenia zasady, że przegrywający nie traci życia. W PRL istniała tzw. „nomenklatura” czyli kasta lepszych, kto raz do niej wszedł juz w niej zostawał.

Ta walka wśród lepszych jest jedną z największych szans dla niewolników na choćby przejściową poprawę losu – czasem można dopomóc jednej grupie lepszych w odebraniu przywilejów innej grupie lepszych w zamian za chwilowy oddech dla siebie. Ale tylko do czasu, aż nowa grupa lepszych nie opanuje sytuacji, co czasem zajmuje lata. Przykładem wykorzystania rywalizacji wśród lepszych były wymiany ekip w tzw. „demoludach”, nawet, jeśli jakaś „ruchawka” zaczynała się oddolnie to szybko była wykorzystywana przez jakąś grupę lepszych chcących zdobyć pełnię władzy, wiele „ruchawek” od początku było organizowanych przez dążącą do pełni władzy grupę lepszych, szczególnie z wykorzystaniem służb specjalnych. Bunt „Solidarności”, który nie był od początku sterowany, został szybko wykorzystany przez „grupę Jaruzelskiego” do odsunięcia „grupy Gierka”, zaś ustabilizowanie swojej władzy przez „grupę Jaruzelskiego” zajęło tyle czasu że dało Polakom 16 miesięcy względnej wolności.

Lepsi starają się utrwalić swoją uprzywilejowaną pozycję, starają się spetryfikować rozwarstwienie. Zdobywszy władzę zdobywają możliwość stanowienia prawa. To właśnie zadaniem prawa jest utrwalenie podziałów, zapewnienie dziedziczenia przywilejów swoim dzieciom, jak najskuteczniejsze odgrodzenie niewolników od możliwości wyjścia ze swego niewolniczego stanu. Czasem lepsi jako kasta, dla własnego bezpieczeństwa, tworzą prawo umożliwiające rotację władzy ale tylko w obrębie własnej kasty, wtedy nazywają to „demokracją”. Lepiej jest wprowadzić mechanizmy rotacji wśród własnej kasty niż ryzykować kulką w tył głowy lub gilotyną (od nowo tworzącej się kasty lepszych). Kasta lepszych, jako całość, władzę ma cały czas a przynajmniej stara się mieć. Zmiana u władzy w ramach stabilnej kasty lepszych zwie się wyborami. Utrata władzy przez kastę i wyłonienie się nowej kasty zwana jest rewolucją i zawsze oznacza fizyczną likwidację poprzedniej kasty lepszych, żeby im uniemożliwić powrót do władzy (samym swoim istnieniem udowadniają, że potrafią zdobywać władzę więc są zagrożeniem). Zawsze nowa władza likwiduje przede wszystkim potencjalną konkurencję – w Rosji Sowieckiej o wiele zacieklej likwidowano mienszewików i trockistow od tzw. „białych”, w Polsce obecnie najcięższy atak propagandowy Tusk prowadzi przeciw PIS a nie przeciw SLD, choć programowo bliżej PO do PIS niż do SLD.

To wszystko są procesy a nie stan stabilny. Lepsi stają się coraz bardziej lepszymi, zdobywają coraz większą władzę, niewolnicy stopniowo tracą wszystko, czasem nawet prawo do własnego życia czy prawo do posiadania potomstwa, jak to jest w Chinach – ograniczenia w prawie posiadania dzieci nie dotyczą tych, co mogą zapłacić za „nadmiarowe” dzieci, czyli nie dotyczą lepszych.

Władza, czyli grupa „najlepszych” wśród lepszych, nie zawsze jest jawnie widoczna. W wielu przypadkach rzeczywista władza należała do tych, którzy formalnie jej nie posiadali, zaś ci, co władzę formalnie posiadali często w istocie nie mieli jej, byli tylko narzędziami w rękach władzy. W każdym dużym urzędzie państwowym rzeczywista władza należy do kadry średniego szczebla a nie do głównego szefostwa. Główne szefostwo często się zmienia, kadra średnia trwa tam przez lata i niczego nie potrafi lepiej niż udowodnić nowemu szefostwu że lepiej ich nie ruszać. W tzw. „demokracji”, w tym w Polsce, rzeczywista władza należy do rządzących mediami, przede wszystkim telewizją.

Rola telewizji w utrwaleniu podziału na lepszych i gorszych jest przeogromna. Telewizja dociera z identycznym przekazem do wszystkich jednocześnie, po raz pierwszy w dziejach ludzkości jest taka możliwość. To stworzyło niezwykle skutecznie działający mechanizm przekonywania ogółu, że „my mamy prawo władzę mieć bo mamy ją z waszej woli” – można się co jakiś czas (kadencja) odwoływać do tzw. „wyborców”. Co jakiś czas, najczęściej co 4 lata, robi się tzw. „wybory” czyli szopkę medialną, której celem jest urobienie wyborcy by głosował tak, jak chce właściciel telewizji. Trwa to kilka tygodni i już można pozwolić „głosować” – wynik jest już przygotowany, „wyborca” urobiony, nawet oszukiwać za bardzo nie trzeba. Taka legitymacja – mamy władzę bo nas wybraliście – jest niezwykle trudna do zakwestionowania. Telewizja i ogólnie media przede wszystkim skutecznie wmawiają ludziom, że podział na lepszych i gorszych jest naturalny, że tak ma być i tak będzie już zawsze. Następuje więc rotacja wewnątrz kasty lepszych, w Polsce mamy chocholi taniec wśród tych samych polityków od ponad 20-tu lat. Ta siła telewizji jest głównym powodem dla którego żadna kolejna ekipa nie rezygnuje z tzw. „telewizji publicznej” mimo szumnych obietnic jej odpolitycznienia. W Polsce bez telewizji publicznej politycy byliby zdani na łaskę i niełaskę Michnika, Solorza czy Waltera a tak mają własną telewizję do urabiania wyborcy. Resztki prawdziwej rywalizacji politycznej istnieją w Polsce dzięki temu, że media nie zostały jeszcze opanowane przez jedną grupę, choć jesteśmy już blisko tego stanu – TVP 1, TVP2, TVN, Polsat, Gazeta Wyborcza, „POlityka” – główne polskie media promują Platformę Obywatelską i Tuska a zwalczają Jarosława Kaczyńskiego i PIS, wyraźnie pożądanym celem tej grupy władzy jest „miłościwie panująca PO z Tuskiem na czele”.

Media, głównie telewizja, raz na zawsze zlikwidowały fundament demokracji – wolny podział poglądów. Media dały do ręki lepszym potężne narzędzie – pozory wolnych wyborów. We Włoszech władzę ma Berlusconi, to jest przykład jawnego sięgnięcia po władzę przez właściciela mediów, w Polsce prawdziwi władcy wysunęli przed kamerę Platformę, ale jak Tusk im przestanie być przydatny, wypchną kogoś innego. Sprawa Rywina pokazała, kto tu ma rzeczywistą władzę – nieprzypadkowo Rywin przyszedł do Michnika a nie do premiera czy marszałka sejmu. To media w Polsce stworzyły Leppera, media go zniszczyły. Media stworzyły Palikota, media go zniszczą (choć na razie ostatecznej decyzji nie podjęły, więc od czasu do czasu o nim przypominają). Na razie media niszczą konsekwentnie Jarosława Kaczyńskiego i PIS, ale w każdej chwili mogą na niego postawić.

Proces pogłębiania się podziałów na lepszych i gorszych nie może trwać w nieskończoność. I to chyba zarówno z powodu tego, że bieda nie może trwale zejść poniżej minimum przetrwania jak i z powodu barier wzrostu samej władzy, także z powodu rywalizacji o władzę wśród kasty lepszych. Władza potrzebuje niewolników, zarówno do pracy jak i jako przedmiotu swojej władzy. Władza bez niewolników nie ma sensu, niewolnik pozbawiony wszystkiego nie ma nic do stracenia poza swoim życiem. Władza nigdy nie postępuje racjonalnie, nie ma czegoś takiego jak władza zadowolona z zakresu swego władztwa i nie dążąca do poszerzenia swego władztwa. Ponieważ posiadanie władzy oznacza możliwość właściwie dowolnego działania, władza stopniowo przygotowuje swój własny upadek, jak rak toczący swego nosiciela.

Obecnie świat tzw. „demokracji” jest w fazie upadku. Kryzys dotknął wszystkie kraje tzw. „demokracji”, bo jest to kryzys samej „demokracji” a nie konkretnego kraju. Objawy kryzysu „demokracji” są wszędzie takie same – ogromne zadłużenie wobec własnych obywateli i świata zewnętrznego, bezrobocie przy jednoczesnym wzroście bogactwa najbogatszych, rozrost tkanki rakowej czyli aparatu państwowego (także Unijnego). Nie ma możliwości by jeden kraj pomógł drugiemu, bo każdy ma swoje kłopoty.

Zachodzi pytanie, co się wyłoni z upadku tzw. „demokracji”. By na nie odpowiedzieć warto rozejrzeć się po świecie. Kraje obecnie zdobywające coraz silniejszą pozycję, to nie demokracje. Tam panuje schemat „wy naszej władzy nie kwestionujecie, my wam zapewniamy spokój i pewne minimum egzystencji”. Tak funkcjonuje Białoruś, Rosja, Chiny i Azja Wschodnia, Wenezuela i inne kraje Ameryki Środkowej i Południowej, kraje arabskie, nawet Afryka.

Polska wyraźnie zmierza w kierunku systemu np. Białorusi czy Wenezueli, Tusk nawet nie ukrywa tego, że zamierza rządzić długo i niepodzielnie a każdy kto mu stanie na drodze zostanie zniszczony, jak Maciej Płażyński, który został zmuszony do odejścia z polityki. Media wspierają Tuska w niszczeniu wszelkiej konkurencji, najostrzejszy atak idzie oczywiście na PIS. Obecnie w Polsce drogą do kasty lepszych jest członkostwo w PO. Do tego Polska będzie się musiała zderzyć z kłopotami wynikającymi z członkostwa w Unii, poronionej próbie zbudowania Stanów Zjednoczonych Europy, na wzór Stanów Zjednoczonych Ameryki. A przecież budowa USA to było połączenie kolonii do siebie bardzo podobnych, przede wszystkim anglosaskich czyli w miarę jednolitych narodowościowo, mentalnie, prawnie i religijnie. A mimo to budowa USA nie obeszła się bez krwawej wojny pomiędzy stanami, zwanej wojną secesyjną, pochłonęła ona najwięcej ofiar spośród wojen toczonych przez USA, więcej niż II wojna światowa. Upadek Unii będzie dla Polski, jako kraju w Unii słabego, bardzo bolesny, zacznie się chyba od upadku euro.

 

Nadchodzą ciężkie czasy.