JustPaste.it

Demokratyczne reformy?

Blog wykładowcy WPiA UJ, polityka lokalnego i aktywisty. Nauka, polityka, prawa obywatelskie,

Blog wykładowcy WPiA UJ, polityka lokalnego i aktywisty. Nauka, polityka, prawa obywatelskie,

 

 

 

Koalicja rządowa reformuje kraj. Pisze o tym prasa, niekoniecznie zagłębiając się w temat. Pracom sejmowych komisji dziennikarze towarzyszą rzadko – to jedno z moich spostrzeżeń z wizyt na Wiejskiej. Wiodące tytuły nie wysyłają swoich korespondentów, aby ci relacjonowali ruchy wnętrzności demokracji, analizowali je. Jeżeli już, analizie poddaje się wyniki głosowania i pyskówki je poprzedzające. Czytajmy więc gazety, a prawdy na pewno nie doświadczymy. W odróżnieniu od prasy, telewizje grasują tłumnie, przeważnie na klatkach schodowych. Dlatego schody zawsze są obecne w sejmowych relacjach. A myślałem, że to skrócony opis tego, z czym mamy do czynienia, przemycana subliminalnie przez redaktorów diagnoza. Nic z tych rzeczy.

Media reformom nie poświęcają zbyt wiele czasu – przecież tyle dzieje się wokół. Jest Mubarak, który popsuł naszym turystom wakacje, ręka Kubicy ściskająca świętą relikwię, nieźle skacze też Małysz. W odwodzie czeka niezawodny Smoleńsk. Z planów rządu więc jedynie dwie kwestie przyciągają uwagę dziennikarzy i publiczności zwanej kiedyś społeczeństwem – OFE i polityka narkotykowa. I to nie tyle dzięki doniosłości proponowanych zmian, co raczej w skutek dopasowania do obecnego formatu publicznego dyskursu.

Polityka narkotykowa pachnie skandalem. Ćpun przeraża na ulicy, ale w telewizji świetnie się sprzedaje. Nie ma to jak zrobić program z kłuciem po kablu w roli przerywnika. Obowiązkowy terapeuta Monaru tradycyjnie wygląd ma niezdrowy i mówi bez składu. Ale przynajmniej zgodnie z zamierzeniem reżysera show, o politycznym komisarzu z Gdańska nie wspominając. Na koniec przyprasowany polityk pochyli się nad ludzką słabością i pogrozi palcem ośmiornicy. W ten sposób powstaje kolejny program o narkomanii. Oglądalność gwarantowana, choć to przecież kabaret.

OFE sprzedać trudniej, bo trudniej oblec temat w przebranie komedii. Trwa zatem podbijanie bębenka narodowych lęków – ktoś grabi nasze pieniądze. Na szczęście jest jeszcze pojedynek autorytetów, a więc miejsce na teatr. Po jednej stronie profesor Balcerowicz, który, jak pamiętamy, dobro obywateli zawsze przedkładał ponad wszystko inne. Po drugiej Rostowski, o niejasnej proweniencji, do tego w rządzie. Licznik tyka, a reszta głosów to do niego tylko przygrywka. Publika obserwując starcie tytanów rozumie z tego niewiele, ale przynajmniej jakąś debatę mamy. Wszystko dzięki spełnieniu przez temat wymogów infotainment.

A ponieważ nie jest sexy, niezmiernie ważna dla Polski reforma – reforma nauki – przechodzi prawie niezauważona. Kupa technicznych szczegółów, z której trudno upleść operę mydlaną. Do tego, nie każdy jest studentem i nie każdy nim będzie. Tymczasem jest to reforma dla przyszłości naszego kraju kluczowa - jej zdaniem jest zwiększenie innowacyjności gospodarki, poprawienie naszych perspektyw na przyszłość. Co więcej, przy okazji tej właśnie reformy jesteśmy – jako obywatele – wprowadzani przez rząd w błąd, bowiem forsowana w parlamencie ustawa, dziecko Minister Barbary Kudryckiej, nie spełni żadnej z pokładanych w niej nadziei. Nie OFE jest więc zamachem na demokrację, ale reforma polskiej nauki. Postaram się poniżej wyjaśnić, dlaczego tak uważam.

Cele reformy

Każdą z wymienionych wcześniej reform określić można mianem „systemowej” – celem jest zmiana działania pewnych instytucji społecznych. Jakie są jednak generalne kierunki tych zmian? – to pytanie, od którego powinniśmy zacząć. Wydaje się, że następujące kategorie wyczerpują zakres możliwości: zmniejszenie obciążeń budżetu, optymalizacja działania, demokratyzacja.

W pierwszym odruchu można by sądzić, że w demokracji również sam wybór kierunków (kryteriów) reformy stać się powinien przedmiotem debaty. To błąd. Demokracja to partycypacja w decyzjach, zaangażowanie obywateli. Ma to znaczenie większe, niż optymalizacja kosztów, czy rozwój gospodarczy w krótkiej perspektywie. Jest to wpisane w Konstytucję, a co ciekawe, doświadczenie pokazuje, że dobrobytowi ekonomicznemu i tak służy. Wartość tę często określa się nawet terminem „kapitał społeczny”, co ma podkreślać, że inwestycja w jej pomnażanie przyczynia się do wzrostu zamożności społeczeństwa jako całości. Stymuluje wzrost gospodarczy. Jednak rola kapitału społecznego doceniana jest jedynie w niewielkim odsetku społeczeństw. Neoliberalne dogmaty dominujące w popkulturowym przekazie kreują pożywkę dla ideologii dominacji pieniądza nad obywatelem i zysku nad jakością międzyludzkich relacji. Model gospodarczy, w który się uwikłaliśmy, niszczy ekosystem Ziemi, ale powoduje również korozję oświeceniowego ideału demokracji. Ten zaś krążył kiedyś widmem po świecie, dziś kołacze już w głowach wyłącznie nielicznych.

Mają racje obrońcy OFE, którzy twierdzą, że szykowana reforma odpowiada przede wszystkim na bieżące problemy budżetu. Rząd dokonuje korekty, po to, aby zmniejszyć koszty, nie zaś optymalizować zyski. O demokratyzacji również nie ma mowy – jak zawsze, gdy chodzi o podatki, w tym przypadku dla niepoznaki nazwane składką. Z kolei, reforma polityki narkotykowej w rządowym kształcie nie obniży kosztów, ani niczego nie zoptymalizuje. Choć mogłaby. Stanowi ona jednak przykład demokratyzacji i ruchu na rzecz swobód obywatelskich. Osoby sięgające po narkotyki nie będą karane, mają więc szansę podjąć leczenie, jeżeli będą tego chciały. Zyskują pewne prawa, których dziesięć lat temu zostały pozbawione głupią decyzją całej politycznej klasy bez wyjątku. Kierunek tej reformy jest zatem właściwy. A co z reformą uczelni wyższych i polskiej nauki?

Czemu służy reforma Minister Kudryckiej?

Ministerstwo podkreśla, że celem zaproponowanych zmian jest optymalizacja, czyli stopa zwrotu z zainwestowanej w naukę złotówki. Przyrost innowacyjności, wynalazczości, rozwoju. Wszystko to są abstrakcyjne wielkości, na które rząd zamierza wpływać poprzez odgórne sterowanie przepływem środków. Realizowane za pomocą komisji, wniosków, wytycznych, ocen. Naturalną i pierwszą reakcją na tak pomyślaną reformę będzie wyprodukowanie przez rodzime uniwersytety kolejnych ton podań i analiz, zatrudnienie nowych urzędników, aby móc spełnić administracyjne wymogi, płynnie dostosować się do zmienionego koryta państwowych pieniędzy. Przy okazji do młodych naukowców popłynie więcej środków wygrywanych w grantach. Wyjedziemy na stypendia, kupimy sobie ciekawe książki, nowe komputery. Może także jakieś nowe ubrania.

Wszystko to jednak nie usunie GŁÓWNYCH przyczyn dramatycznego zacofania polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Przyczyny te streścić można jednym pojemnym terminem: „feudalny system zależności”.

W nielicznych głosach komentatorów, jakie towarzyszą reformie, nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że system polskiej nauki nie ma nic wspólnego z demokracją. Statuty uniwersytetów gwarantują, że najbardziej czynna dydaktycznie i produktywna naukowo cześć kadry uniwersyteckiej, czyli młodzi badacze przed habilitacją, stanowiący WIĘKSZOŚĆ pracowników każdego uniwersytetu (nieraz w proporcji 2:1) nie ma praktycznie ŻADNEGO wpływu na finanse uczelni, program studiów, obsadę osobową kierowniczych stanowisk. Rządzą profesorskie kliki, kupując głosy studentów i pracowników administracji. Jest to zjawisko systemowe, wpisane w uczelniane regulacje, a nawet tradycje. Reforma problemu tego nawet nie dotyka. Co więcej, zapewnia, że trzymający stery polskich uniwersytetów nigdy ich nie puszczą – profesorowie nie zostaną objęci systemem czasowych kontraktów, które miały stanowić o jakościowej zmianie idącej z reformą.

Demokratyzacja polskiej nauki jest najszybszym sposobem optymalizacji kosztów, najkrótszą drogą do światowych osiągnięć. Ale Minister Kurtycka wybiera drogę rzekomo dłuższą, w rzeczywistości ślepą uliczkę. Tylko taką reformę zaakceptować może bowiem korporacja profesorów. Uniwersytety zachowają swoją autonomię. Nadal pozostaną enklawą średniowiecza na polskiej ziemi, w czwartej setce światowych rankingów.

***

Słynna na cały świat jest biblioteka Instytutu Filozofii UJ, część Jagiellonki. I to bynajmniej nie z uwagi na bogactwo księgozbioru, ale niemożliwość z niego korzystania. Tam również książki zarezerwowane są wyłącznie dla profesorów. Kudrycka marzy o nowej jakości, ambitnym planie naprawy w warunkach dyktatury klasowej osób z tytułami profesorskimi. Ja marzę o wypożyczeniu książki z budynku obok. Oto dlaczego słysząc o reformie szkolnictwa wyższego zawsze pękam ze śmiechu i nadal pokornie schylam mój doktorski kark.

 

Źródło: Mateusz Klinowski