JustPaste.it

Czego uczy nas ksiądz.

Od najmłodszych lat, rodzice wbijają nam do głowy, że trzeba chodzić do kościoła. Katecheci w szkołach uczą nas przykazań bożych i kościelnych a dziadkowie klepać modlitwy. Składamy, więc rączki, odklepujemy wieczorny pacierz, chodzimy, co niedzielę do kościółka i każemy nazywać się katolikami. Żyjemy w przekonaniu, że idziemy jedyną, słuszną drogą, że nasza wiara, jest tą prawdziwą. Wierzymy we wszystko, co powie ksiądz i odrzucamy każde zdanie, krytykujące nasze przekonania.

Czasami jednak otwieramy oczy szerzej niż zwykle i bardzo uważnie przyglądamy się naszej wierze i wszystkiemu, co się z nią łączy. Dochodzimy do wniosku, że coś tu jest nie tak, że nasz ksiądz nie jest taki święty jak się nam wcześniej wydawało, że wierni nie są aż tak wierni. Nawet dziadkowie, którzy kiedyś prowadzili nas do kościoła, nie zawsze uczęszczali na msze święte, tłumacząc, że bali się prześladowań.

Nasza wiara przechodzi kryzys. Idziemy do spowiedzi myśląc, że może to nam pomoże. Wyrzucamy z siebie wszystko, co nas gnębi i... Tydzień później na kazaniu słyszymy nasze własne słowa. Ksiądz dodaje od siebie tylko to, że pogonił niewierną. Na te słowa, wierni wydają z siebie pomruki aprobaty i kiwają głowami. Chce nam się krzyczeć. Przecież ksiądz kłamie!!! Nie pogonił nas, tylko dał rozgrzeszenie!!! Poza tym, co z tajemnicą spowiedzi?!?

Zdenerwowani, idziemy do przyjaciółki i opowiadamy jej o tym, co się wydarzyło. Wysłuchuje nas, po czym mówi, że musieliśmy coś źle zrozumieć, bo nie możliwe jest żeby ksiądz proboszcz postąpił w taki sposób. Odpowiadamy, że powtórzył naszą spowiedź słowo w słowo. Koleżanka mówi, że jeszcze wrócimy do rozmowy, ale teraz musi jechać na przymiarkę sukni ślubnej. Przepraszamy ją tłumacząc, że przez to całe zajście, zapomnieliśmy, że, już za dwa tygodnie będzie brała ślub. Gdy wychodziliśmy przyjaciółka zażartowała żebyśmy tylko nie zapomnieli przyjść, bo inaczej przyjedzie po nas w sukni ślubnej i zapakuje nas do limuzyny. Uśmiechamy się i odpowiadamy, że na pewno będziemy pamiętać.

Na ślubie zjawiamy się pięć minut szybciej. Młoda para już jest, jak pięknie wyglądają. Zjeżdżają się goście, wszyscy zajmują miejsca i czekają. Pół godziny później, są wszyscy oprócz księdza. Goście się niepokoją, świadkowie wraz z młodą parą dzwonią gdzie się da. Chcą się dowiedzieć, co się stało. Po godzinie goście zaczynają się rozchodzić, po dwóch jest już tylko garstka a było 120 osób. Ksiądz pojawia się po trzech godzinach, przepraszając za swoje „drobne” spóźnienie i udziela młodym ślubu. Na weselu jest 20 osób, ale trzeba zapłacić za 120. Młodzi zrezygnowali z poprawin a jedzenie wysłali do domu dziecka. Przynajmniej one miały chwilę radości.

Parę tygodni później, ten sam ksiądz zakazuje matce naszej koleżanki, mówienia różańca w intencji zmarłego sąsiada, ponieważ publicznie wyraziła swoje niezadowolenie, odnośnie zajścia na ślubie jej córki. Proboszcz zbagatelizował całą sprawę, twierdząc, że drobne spóźnienie nie może być powodem do bezpodstawnych oskarżeń i ataków na jego osobę.

Tego typu zajścia, dają nam wiele do myślenia. Zastanawiamy się, po co chodzić do kościoła, skoro nie ma tam Boga. Za to jest Proboszcz bez powołania, kochający pieniądze wiernych i duża grupa moherowych beretów, chodzących na mszę tylko po to, żeby się pokazać i obmówić wszystkich, których tylko zdołają dojrzeć. Dochodzimy do wniosku, że Bóg z kościołem nie mają wiele wspólnego i przestajemy uczęszczać na msze.

Zazwyczaj przestajemy wierzyć w cokolwiek i zapominamy o tym, że mamy duszę.

Czasami jednak odnajdujemy Boga w sercu, uczymy się doceniać całe piękno, którym nas otacza. Potrafimy pójść na spacer do lasu i na głos powiedzieć: Dziękuję Ci Boże za to, że mogę być tutaj!!! To też jest modlitwa, różni się od zdrowasiek tym, że płynie prosto z serca.

Teraz już wiemy, że chodzenie do kościoła i składanie rączek, nie uczyni naszego życia pięknym. Każdy z nas musi znaleźć własną drogę i własnego Boga. Nie ważne jak się nazywa, ważne, że daje nam siłę i pomaga stać się dobrymi ludźmi.