JustPaste.it

Kultura. Sztuka. Sprawozdanie z pogrzebu.

Problemem jest, czy pogrzeb kultury i sztuki to pogrzeb cudzy, czy może własny.

Problemem jest, czy pogrzeb kultury i sztuki to pogrzeb cudzy, czy może własny.

 

KULTURA.  SZTUKA.  SPRAWOZDANIE  Z  POGRZEBU.

 

To bardzo trudna sprawa, by w lekkiej formie napisać coś na ciężki temat. Ale, po pierwsze, Polak potrafi wszystko, po drugie dowody na to „wszystko” dają nam w każdej chwili nasi politycy i „politycy”, tudzież biurokraci, którym niestraszne żadne ograniczenia – ani fizyczne, ani moralne, ani nawet zdroworozsądkowe. Więc czego tu się bać?

Prawda: można się bać pogrzebu. Ale wyłącznie własnego. Pogrzeb cudzy to nawet może przyjemność sprawiać.

Problemem jest, czy pogrzeb kultury i sztuki to pogrzeb cudzy, czy może pogrzeb   własny?

 

1.    Wszystko zaczęło się od demokracji.

Ściśle zaś pisząc, zaczęło się od tego, co z demokracją wyprawiają socjaliści, czyli socjalni demokraci – w bodaj niepotrzebnym odróżnieniu od socjaldemokratów. Socjalistom kompletnie wszystko się pomieszało.

Znaczy, to nie całkiem tak. Oni sami wszystko pomieszali. Ich największy guru, niejaki Karol Marks, napisał: „Wystarczy wprowadzić demokrację, socjalizm sam się ustanowi”. Po socjalizmie komunizm, oczywiście. Co do tego, ani wątpliwości nie ma, ani innego wyjścia.

Co prawda, socjaliści obecni wystrzegają się Marksa ogromnie. Obrażają się nawet, gdy wskazać, że to ich guru. Bo oni, rozumiecie, nie odróżniają. To taka bezbolesna skaza na umyśle. Reagują podobnie jak te psy Pawłowa, nie na impuls myśli, tylko na dzwonek.

Tu jedna uwaga formalna. Socjalistą nikt się nie rodzi, jak nikt nie rodzi się żołnierzem. Socjalizm – to rzecz nabyta. Skoro nabyta, znaczy: kupiona. Co najmniej opłacona. Cena za nabycie tej cechy jest naprawdę okropna. Doskonale to wiedzą nie-socjaliści, którzy za żadne skarby nie chcą tej ceny zapłacić. Bo sami socjaliści nie tylko tej ceny nie znają, ale nawet potrafią z entuzjazmem jej zaprzeczać.

Jeśli przypadkiem zorientują się w cenie, mają klasyczne dwa wyjścia. Albo zmienić ideologię, co jest niesłychanie trudne, albo jakimś sposobem odbić sobie tę cenę. Więc oni odbijają. Nie bacząc, że odbijanie następuje w zupełnie innej dziedzinie. Która naprawdę jest jedynie podniesieniem zapłaconej ceny.

Odkąd socjaliści skreślili, bo musieli, tę diabelską kwadrygę „Marks – Engels – Lenin – Stalin”, w ogóle o niej słyszeć nie chcą, co dopiero cytować ją, albo powoływać się na nią. Natomiast nauki tej kwadrygi zachowali w całości. Bo świetne są te nauki. Po tylu pokoleniach oni już je w genach mają, choć nie wiedzą o tym. Nie wiedzą, nawet się ich wypierają. Podobnie jak tej okropnej ceny, którą najłatwiej zapłacić za bardzo wczesnego młodu.

Pomieszanie zaś socjalistów jest proste niby ołówek, używany kiedyś przez ruskich marszałków. By nie napisać: prymitywne. Nie bójcie się tego słówka. Rzeczy prymitywne zawsze cieszyły się największym wzięciem. Starczy zajrzeć do telewizji albo skolegować się z jakimś politykiem proweniencji socjalnej. Socjaldemokrata też może być.

Prostota socjalistów jest w sumie bardzo prosta. Bo cóż skomplikowanego może być w totalizmie? Socjaliści w ogóle nie są zdolni do rzeczy skomplikowanych, takiej potrzeby w socjalizmie nie ma. Socjalizm ogarnia wszystko. Gdy piszę „wszystko”, to znaczy: naprawdę wszystko.

Tak właśnie socjalizm pojmuje demokrację – totalnie.

Zacznijmy od rzeczy podstawowych.

Kiedyś, wcale nie tak bardzo dawno, nie było żadnych wątpliwości, kim jest socjalista. Dziś mało kto pojmuje, kim jest demokrata. To stanowi ogromne osiągnięcie socjalistów. Powtórzcie to sobie powoli, ale bardzo dokładnie.

Socjaliści w ogóle już nie chcą, by ich tak nazywać. Chcą być zwani demokratami. Najlepiej wyłącznie. Dlatego w ich rozumieniu demos ma rządzić wszystkim, czym się tylko da. Rządzić oczywiście rękami i mózgami swoich kratoi, to znaczy rękami i mózgami ich, socjalistów. Rozumie się, nie wszystkich. Jedynie wybranych.

Odpowiedź na pytanie, kto może zostać wybranym, ma wiele implikacji. Ale najprościej pisząc, chodzi o elitę. To popularne określenie. Zadaniem tego określenia, podobnie jak każdego innego u socjalistów, jest wprowadzanie ludzi w błąd.

Socjaliści doskonale wiedzą, że demokracja nie jest dla każdego. Znaczy, jest nie dla wszystkich. Do urny owszem, dopuścić można byle kogo, dzieciaka, kobietę, kota i psa. Im więcej dopuszczonych, tym lepiej. Wbrew pozorom, im większa hałastra, tym łatwiej nią kierować. Wyłożył to dokładnie Niccolo Machiavelli, wraz z opisem sposobów. Ale do samej władzy w żadnym razie nie może być tłoku. Najwyżej może być parytet.

Bo prawdziwa władza – to samotność.

Socjaliści preferują ogólny wyścig szczurów, wyścig do elity. Na tych samych zasadach, kropka w kropkę tych samych, co ogłaszane przetargi. Nie „kto da więcej”, lecz „komu wystarczy mniej”. Według pierwszego wzoru da się sprzedać samochód, ale osiągnąć ważne stanowisko, albo załapać się do roboty – to już niemożliwe. Tu obowiązuje wzór drugi. No i mamy drogi, jakie mamy, elitę – jaka jest.

Tym sposobem dotarliśmy do kultury i sztuki – też takich, jakie są.

 

2.  A  jakie  są  kultura  i  sztuka?

One są w myśl znanego powiedzenia: „Zachowuj się! Byle jak, ale się zachowuj!”. Dowcip na tym polega, że kultura i sztuka są zawsze, nawet byle jakie, ale są nieśmiertelne. Nawet niekulturnyj Rusek ma swoją kulturę. I sztukę swoją też ma. Może byle jakie, które nam nie odpowiadają, ale on je ma. Nawet, gdy ich w ogóle nie uważamy ani za kulturę, ani za sztukę. Ta jego kultura i ta jego sztuka odpowiadają jednak, bądź co bądź, kilkuset milionom ludzi. Więc choćby nam się sprawa nijak we łbach nie mieściła, nic na nią nie możemy poradzić.

Jedyna rada na coś, z czym nie można sobie poradzić, jest taka, że należy to polubić. Wiem, nie zechcecie przyjąć takiej rady, ale nie ma lepszej. To całkiem, jak z demokracją: nie do przyjęcia, ale nie ma niczego lepszego.

Na przykład socjaliści, oni demokrację lubią. A lubią właśnie dlatego, że nie mogli sobie z nią poradzić. Od chwili, kiedy postawili na lud, czyli właśnie na demos, od razu mieli przechlapane. Zorientowali się jakoś, że całego ludu nie można wyrżnąć i zagłodzić, bo nie będzie miał kto wybierać do władzy właśnie ich, socjalistów.

Ta lubiana przez socjalistów demokracja, z konieczności przerobiona przez nich na totalną, posiada pewną dziwną cechę. Owa cecha ma też ogromny wpływ na kulturę i sztukę. Jest bowiem podobnie totalna.

Napisałem wcześniej, że socjalistom na samym wstępie wiele rzeczy się pomyliło, oni przez ten totalizm mnóstwa spraw nie odróżniają. Między innymi, ale przede wszystkim, pomylili i nie odróżniają ilości od jakości.

A to jest rzecz fundamentalna, sprawa podstawowa.

Jakość kultury i sztuki decyduje o ich pogrzebie.

Dla kogoś, kto prawem wyborcy (i obowiązkiem!) obdarza byle kogo, bez względu na stan umysłu i świadomości, ilość i jakość są nie do odróżnienia. Jest tak nawet, że jakość bywa z lubością zastępowana przez ilość. Można zrobić wyborcą debila i dziecko, nawet małpę można. Z tą małpą to już podobno zdecydowane. Dlaczego więc nie psy i koty? Takie sympatyczne! Swój rozumek też mają…

Najważniejsi są jednak głupcy, których w ogóle nie ma. Każdy zna całe mnóstwo głupców, ale jak co do czego, to głupców nie ma. Bo niby kto jest głupcem? Ty? Ja? Oczywiście, że nie! Każdy zna mnóstwo głupców, ale głupców nie ma. Są tylko głupie decyzje, głupie prawa i zwyczaje, głupie obowiązki – ale nikt nie jest głupcem, bo głupców nie ma.

I nie kłóćcie się ze mną, bo i tak nie wygracie.

A teraz, skoro doszliśmy do ilości i jakości, możemy wreszcie zabrać się za szczegóły.

 

3. Pogrzeb  kultury.

A tak w ogóle, to niby czym jest, ta kultura? Niejaki autorytet, Johann Herder, napisał tak: „Nie ma nic bardziej nieokreślonego, niżeli kultura”. Ujmując po naszemu, znaczy to, że nie ma większego bałaganu. Wezwanie do uzgodnienia pojęć w odniesieniu do kultury nie ma żadnego sensu.

Ale coś niecoś jest jednak całkiem jasne. Kultura to małpa w czerwonym, to spieprzający dziad i doktor w kamaszach. Niedoszły pacjent, umierający przed szpitalem. Pies, wbity żywcem na stalowy pręt płotu. Matka aresztanta, która umarła z głodu. Kastracja pedofilów też. I odmowa leczenia staruszków.

To może się nie podobać. Można się z tym nie zgadzać i nie rozumieć tego. Ale to jest kultura. Oczywista niby koń. Więcej elementów takiej kultury nie mam ochoty podawać, aby nie stały się klasyką.

Pewien komuch o znanym nazwisku powiedział kiedyś tak: „Nieważne, czy ktoś jest komunistą. Ważne, czy to porządny człowiek”.

Nie ma sęka w tym, że sam autor porządnym człowiekiem nie był.

Dlaczego o kulturze decydują ci nie-porządni, nie wiem. Ale wiem, że kultura żyje, póki rozbrzmiewa głos tych porządnych. Kiedy ten głos zanika, kultura umiera.

Z kulturą to jest właściwie tak, jak z francuskimi królami. „Umarł król. Niech żyje król!” To przekłada się w sposób dynastyczny, kultura zastępuje kulturę. Tyle, że aby koronować kolejną, należy wpierw pochować wcześniejszą. Czyli przynajmniej ogłosić pogrzeb. Ceremonie konieczne nie są. Żałoba nie jest wymaganą.

Powiadają, że kultura nie rodzi się w próżni. Zawsze ma w sobie bardzo wiele z poprzedniej, jak dzieci mają w sobie wiele z rodziców. To prawda. Ale bywają wyrodne dzieci.

Niniejszym ogłaszam pogrzeb mojej kultury. Tej, która mnie wychowała. Którą mam we krwi.

Szczegółów nie podaję, bo one nikogo nie obchodzą.

Żałoba jest moją osobistą sprawą.

 

4. Pogrzeb sztuki.

To jakby trudniejsza sprawa. Sztuka, będąca nieodłączną częścią kultury, zmienia się wraz z nią. W pewnym sensie stanowi kwintesencję kultury, lustrzane jej odbicie, ale też drogowskaz i wytyczenie kierunku. Określeń może być więcej i nawet zupełnie odmiennych. I wszystkie mogą być słuszne.

I żadne z nich może nie być.

Jako integralna część kultury, sztuka tworzona jest według tych samych zasad, dla kultury właściwych. Impresjonizm nie mógłby zaistnieć w czasach Odrodzenia. Sztuka powstaje i umiera według tychże zasad, co i sama kultura.

Jest jednak pewna różnica. Rzekłbym nawet, ogromna.

Sztuka – to jakość. Po prostu.

Innego kryterium nie ma i nie może być. Każdy, kto preferuje w sztuce ilość – to zabójca sztuki.

Socjalni demokraci, stawiając świat na głowie, wszystko pomieszali. Jakość zastąpili ilością. Wmówili nam, że nie ma genialnych twórców, że wszyscy jesteśmy genialnymi twórcami. Spośród hałastry geniuszy można bowiem wybrać (te wspaniałe wybory!) najbardziej genialnego, dać mu laur i kryształ, także parę groszy. I już będzie służył.

W ten sposób każdego roku, albo co cztery lata, można wybrać nowego geniusza, odsuwając starego. Stary jeszcze trochę posłuży, potem odejdzie pokornie w mrok i żaden komputer go nie zapamięta.

I to jest okoliczność bardzo sprzyjająca.

A prawdziwy geniusz i prawdziwie wybitny człowiek sprawiają, niestety, same kłopoty. Od urodzenia do śmierci, szczęściem zwykle przedwczesnej. Co najważniejsze, nie można ich wybrać, bo oni sami się wybierają. Bez żadnych konsultacji, w jednoosobowym głosowaniu. Tak jakby demokracja nic dla nich nie znaczyła. A to już karygodne.

Poza tym, geniusz i człowiek wybitny za nic i nikomu nie chcą służyć. Żadna idea ich nie przekonuje, wyłącznie ich własny rozum. I coś, co nazywają logiką, czyli zupełny absurd. Bez przerwy bredzą o jakiejś prawdzie, o jakichś wartościach, diabli wiedzą, o czym. Przecież wiadomo, że prawda i te wartości nie przynoszą profitów, jeszcze do nich dokładać by trzeba. Sami najlepiej to ilustrują – z reguły obraz nędzy i rozpaczy. Oni przecież nie wiedzą nawet, jak zawiązać krawat!

A jednak, cholera jasna, nie można o nich zapomnieć, choćby minęło sto lat. Nie da się zapomnieć w żaden żywy sposób.

Sztuka może się obronić, gdy tych nie-mianowanych jest dostatecznie wielu. Nie to, żeby dużo. Jakość ma zawsze przewagę nad ilością. Ale, podobnie jak w kulturze, gdy głos nie-mianowanych zanika, sztuka umiera.

Podobnie jak w kulturze, można tego nie zauważyć.

Niniejszym ogłaszam śmierć sztuki. Tej, która mnie ukształtowała. Którą mam, jako twórca, we krwi.

Szczegółów nie podaję, bo one nikogo nie obchodzą.

Żałoba jest moją prywatną sprawą.

                                                     

 

C.d.  Suplement.

Wyłącznie na użytek zainteresowanych, niejako wbrew deklaracji własnej, wymienię jednak pewną garść szczegółów, dotyczących pogrzebu sztuki. Co prawda, będzie to garść nieco nieuporządkowana.

Jak napisałem wyżej – sztuka to jakość. Ilość jest śmiercią sztuki.

Należy to rozumieć właściwie. Genialna książka powielana bywa w milionach egzemplarzy, genialny obraz w milionach reprodukcji, genialny utwór muzyczny w milionach interpretacji. Tak rozumiana ilość nie przekreśla wartości, nawet ją wzmacnia.

Dzieje się tak z prostego powodu – książka, reprodukcja oraz interpretacja mogą oddziaływać z całą mocą genialnego oryginału.

Książka jest w każdym egzemplarzu oryginałem. Reprodukcja może być nie do odróżnienia. Interpretacja może mieć dodatkowe, swoiste cechy genialności.

To samo dotyczy, oczywiście, dzieł „tylko” wybitnych.

Ale miliony kiepskich autorów deprecjonują literaturę, miliony kiepskich landszaftów deprecjonują malarstwo, miliony kiepskich piosenkarzy deprecjonują muzykę.

Można się z tym zgadzać, albo nie zgadzać, ale na deprecjację nie ma to wpływu. Ilość to deprecjacja jakości i tak po prostu jest.

Nie miejmy złudzeń – to działanie celowe. Socjalni demokraci świetnie znają cel, zakres i skutki totalizmu. Nie powinno nas śmieszyć, gdy urzędas decyduje, że ślimak to ryba, że decyduje o stopniu wygięcia ogórka czy banana, że wysyła bacę, by uczył się w urzędzie wytwarzać oscypki. Oznacza to po prostu, że sprawy najważniejsze już opanowano, skoro jest czas na wygłupy, nie wspominając o żartach z pogrzebu.

Czy to powód do śmiechu? Dla głupca tak, bo głupiec śmieje się z byle czego. A głupcy są najważniejsi. Głupcy – to też ilość.

Ale nie przekreślajmy pochopnie głupców. Oni po prostu są, istnieją – czy się to komuś podoba, czy nie. Wniosek jest oczywisty. Głupców należy polubić. Mimo, że czasem ręce opadają.

Ludzie mądrzy popełniają najczęściej ten błąd, że głupców nie lubią. Próbują rzeczy beznadziejnej – walki z głupotą. A socjalni demokraci głupotę nie tylko bardzo lubią, lecz jeszcze honorują na wiele sposobów. Doskonale wiedzą, do czego ona służy.

Na tym polega siła socjalnych demokratów.

„Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” – od tego właśnie się zaczęło. W masowej produkcji autorów, aktorów i takich różnych innych, nikt nie dostrzega kontynuacji tamtego sloganu.

A rzecz nie tylko w owym sloganie. Proporcjonalnie to ujmując, obecna „wielka” matura warta jest znacznie mniej, niżeli ongiś „mała”. Określenie „proporcjonalnie” należy rozumieć „w odniesieniu do pozostałej ludzkiej wiedzy”. To chyba oczywiste. Taka proporcja sprawia, że nikt nie jest pewien ani swojej pozycji, ani swoich praw, ani swojej własności – w ogóle niczego swego. Wyścig szczurów trwa.

Czymże innym, jak nie elementem tego wyścigu są przeróżne literackie konkursy – o jakąś buławę, lampkę, piórko? Te buławy i lampki, zdominowane są w znacznej części przez „równouprawnione” i równo-spragnione, infantylne i pretensjonalne poetessy płci obojga. Może nawet płci czworga. Ale problem nie w płciach.

W tym jest problem, że poetessy nawet sześciu płci muszą posługiwać się językiem, inaczej mową. A to jest coś, o czym pojęcie mają raczej blade. Ale sęk jest dużo większy. Te poetessy językiem dla samej zasady gardzą. Nie znając go, nie mają innego wyjścia. Posługują się językiem, jak blade pojęcie oraz fantazja pozwalają.

To jest całkiem tak, jakby komuś – powiedzmy, z zawodu hydraulikowi albo lekarzowi, albo w ogóle komuś bez zawodu, którego nie zdążył się dotąd wyuczyć –  spodobało się nagle, aby zrobić szafę. Nie mając przy tym pojęcia, do czego służy hebel czy dłuto. Kiedyś, co prawda, miał w ręce młotek, a może nawet kombinerki.

Jeśli bardzo się uprze, to jakoś skleci tę szafę, albo coś, co ją z grubsza przypomina. To coś nadaje się z biedą do garażu swojego, żal się Boże, twórcy, bo już w jego mieszkaniu winno budzić politowanie.

Tymczasem taką mamy sytuację, że w artystycznym sklepiku socjalnych demokratów niemal 100 procent wystawionych bezczelnie wyrobów ze wszystkich dziedzin sztuki – to właśnie podobne „szafy”.

Pojęcie „niemal” oznacza tylko tyle, że nawet ślepa kura dzióbnie czasami z powodzeniem. A pytanie głupca „niby kto ma o tym decydować?” – to właśnie pytanie głupca. Bierze się z dziwacznego przekonania, że jeśli nie ma jurorów, konkursu nie ma po co ogłaszać. Tak jakby bez jurorów dobre wiersze w żaden sposób nie mogły powstawać.

I cała moc propagandy i reklamy, wszystkie sposoby oddziaływania na ludzi wmawiają nam, że właśnie tak jest dobrze, a nawet, że jest świetnie. Bo każdemu w demokracji wolno robić szafę.

No, co by nie powiedzieć – wolno.

Ale co ma – u Boga Ojca – demokracja do sztuki, tego nie wyjaśniają.

Ponieważ musieliby przyznać, że prawdziwy twórca nie daje się wybierać ani mianować. A tak w ogóle należy go usunąć z widoku, żeby ktoś przypadkiem nie zobaczył, jak wygląda prawdziwa szafa.

Oczywiście, wiem: powiastka o szafie to tylko fajna przenośnia, nie za dobrze wyjaśnia, o co naprawdę chodzi. Ale to, co najważniejsze, wyjaśnia dostatecznie.

Myśl o pogrzebie literatury zaświtała mi wówczas, gdy uporczywie szukając, nie znalazłem różnicy pomiędzy bardzo lansowaną książką i osławioną instrukcją zwykłego młynka do kawy. Instrukcja miała nawet pewną znaczącą wyższość: górowała nad książką właściwszą interpunkcją.

Ale co do meritum, okazała się identycznym bełkotem.

Myśl o pogrzebie malarstwa i sztuk pokrewnych zaświtała mi wówczas, gdy zobaczyłem zamazany czernią prostokąt z podpisem „Afroamerykanin”. Aż mi się ciemno w oczach zrobiło.

Tak a propos, na złość wszelkiej maści dyskryminatorom, czarne nie jest w ogóle żadnym kolorem. Czerń – to właśnie brak jakiegokolwiek koloru. Białe zaś – to mieszanka wszystkich podstawowych barw. Znaczy, to my jesteśmy kolorowi.

A myśl o pogrzebie muzyki zaświtała mi wcale nie na widok tego, co wyprawiają tłumy, zgraje, a nawet hordy tak zwanych fanów na tak zwanych koncertach swoich ulubionych zespołów. Ona mi zaświtała na straszne skojarzenie, że z dziesiątek przebogatych muzycznych form, jakie ludzie wymyślali przez całe tysiąclecia – na placu boju pozostała już tylko piosenka. Najprostsza, by nie rzec najbardziej prymitywna forma muzyczna.

Wiem, że jest ona zarazem formą najpowszechniej udziwnianą. Ale wartości to jej nie dodaje.

Dlatego ogłosiłem pogrzeb sztuki. Sztuka umarła. Niech żyje sztuka!

 

PS. Coraz częściej śni mi się ten zmyślny dzieciak, co to na widok króla zawołał: „Tata! Przecież on jest nagi!”