JustPaste.it

Polska szkoła

Nauczyciel-staż 30 lat o wizji szkoły,której pragną uczniowie i NAUCZYCIELE. Ale MEN woli rozbudowywać biurokrację aby uniemożliwić nauczenie uczniów MYŚLENIA. I to jest problem.

Nauczyciel-staż 30 lat o wizji szkoły,której pragną uczniowie i NAUCZYCIELE. Ale MEN woli rozbudowywać biurokrację aby uniemożliwić nauczenie uczniów MYŚLENIA. I to jest problem.

 

       Był czerwiec 2003 roku. Kończył się kolejny rok szkolny, rok pełen niespodzianek. Za nauczycielami rok nauki pierwszej klasy pogimnazjalnej, która przyszła do liceum starsza o rok, uczona inaczej niż we wcześniej istniejącej 8 – klasowej szkole podstawowej. Młodzieży, której obiecano nowy sposób nauczania, demokratyzację polskiej szkoły i nową maturę 2005.

Innym elementem kończącego się wtedy roku szkolnego byli /i są/ nauczyciele. Starzy – wiekiem, doświadczeniem i nawykami.

Młodzi – na początku pełni entuzjazmu, pełni obaw o  spotkanie z 17 – latkami, próbujący sobie wywalczyć autorytet nie argumentami, ale tym iż od nich zależy ocena z przedmiotu lub zachowania.

To zderzenie powoduje szkolny marazm, okopanie się na wrogich pozycjach, brak nowoczesności i postępu.

Możemy cieszyć się  opiniami o nowych stosunkach w szkole, o nowych relacjach uczeń – nauczyciel, o nowoczesnym kształceniu. Lecz jest to urzędowy optymizm, który przesłania obraz mało nowoczesnej, utrwalonej w stereotypach, szkoły.

Oczywiście, pisząc te słowa uogólniam. Lecz mogę sobie na to pozwolić jako nauczyciel z dużym doświadczeniem, który pomimo wieku i stażu pracy stara się nadążać za uczniami, ich problemami i wdrażać nowoczesny sposób nauki.

Uczę w liceum ogólnokształcącym, w jednym z miast powiatowych na Dolnym Śląsku. Jestem nauczycielem historii, wiedzy o kulturze, wiedzy o społeczeństwie oraz prowadzę zajęcia z filozofii dla zainteresowanych uczniów /z powodu braku pieniędzy – bezpłatnie/. W wewnątrzszkolnym plebiscycie zostałem wybrany najulubieńszym nauczycielem. Ponadto uczniowie wybrali mnie swoim rzecznikiem, którą to funkcję sprawuję od kilku lat, poddając się corocznej weryfikacji. Moje próby rezygnacji z tej funkcji spotykają się ze zdecydowanym sprzeciwem młodzieży, któremu zresztą ulegam /sprawiając sobie kłopoty u dyrekcji i innych nauczycieli/.

Po tym krótkim wstępie spróbuję nakreślić obraz stosunków wewnątrzszkolnych, widzianych oczyma ucznia i nauczyciela.

Grono pedagogiczne jest zróżnicowane pod względem stażu pracy i wieku. Od niedługiego czasu do naszej szkoły przyszło kilkoro młodych nauczycieli. Posiadają oni dużą wiedzę merytoryczną, są naładowani nowymi pomysłami dydaktycznymi i pedagogicznymi. Jednak „na straży” konserwatyzmu nauczania stoją nauczyciele, którzy z różnych powodów /obawa przed nowoczesnością, brak umiejętności/ hamują zapędy młodych przed wprowadzeniem postępu.

W tej sytuacji „młodzi” wpadają w utarte schematy szkolne i … kółko się zamyka. Równocześnie ujawnia się obawa „młodych” przed młodzieżą w celu zmniejszenia dystansu i stworzenia bardziej koleżeńskich stosunków. „Młodzi” boją się utraty autorytetu oraz tego,  że uczniowie wykorzystają te działania jako brak umiejętności wychowawczych. Powoduje to pogłębianie się różnic , co prowadzi do stabilizacji stosunków na dotychczasowych torach.

Są także „starzy” nauczyciele. Oni z wyrachowania nie przejawiają inicjatywy ponieważ dotychczas było dobrze i wygodnie. To po co zmiany? Uczniom się w głowie poprzewraca i w ogóle nie będą się chcieli uczyć. A tak ogólnie to młodzież jest zła  i jeśli nie będziemy postępować stanowczo, to oni będą nam kołki na głowie ciosać. Materiał musi być wykładany zgodnie z programem/bo dyrekcja mnie skontroluje/, moje wnioski są jedynie słuszne/uczeń może mieć swoje zdanie jak ukończy szkołę/ a zachowanie ma być podporządkowane mojej ?starej? wizji kształtowania ucznia.

Obie grupy nauczycieli zapominają tutaj o rzeczy podstawowej; uczniowie klas pierwszych będą zdawać maturę w nowym kształcie. Inny więc program i inny sposób jego realizacji. Dotychczasowe nawyki muszą odejść do lamusa ponieważ tradycyjnie uczona młodzież nie sprosta nowym wymaganiom. Obecnie nauczyciele mają uczyć myśleć, dyskutować, artykułować własne zdanie. Pozbawianie samodzielności, narzucanie własnego zdania, krzywdzi tych nowych uczniów. Stają się oni bezwolni, podporządkowują się szkolnym rygorom, by po szkole stać się sobą. Młodymi ludźmi, którzy mają własne pragnienia, cele i dążą do ich urzeczywistnienia. W szkole, o której piszę, jedynym novum w klasach pierwszych było ocenianie zachowania. Młodzi nauczyciele wprowadzili system punktowy, w którym każdemu – pozytywnemu czy negatywnemu postępkowi – przypisana jest odpowiednia ilość punktów. Koniec semestru i uzyskane w tym okresie punkty  - są zgodnie z tabelą – przypisane danej ocenie i taką otrzymuje uczeń. Oczywiście, im większe podporządkowanie rygorom, tym większa ilość punktów i tym lepsza ocena. Ten system powoduje, że żywy człowiek, jakim jest uczeń, walczy o punkty a nie o samorealizację/ patrz artykuł na ten temat w „Tygodniku Powszechnym”, numer 32 z dnia 10 sierpnia 2003r.,pt.:Nawałnica z piorunami” tegoż autora/ .

Podobnie wygląda problem oceniania przedmiotowego. Polska szkoła, na wzór amerykański, wprowadziła testowy system oceniania. I jeśli można się z nim zgodzić przy przedmiotach ścisłych /matematyka, fizyka, chemia/ to jest on co najmniej dyskusyjny przy ocenianiu z przedmiotów humanistycznych. Oczywiście, w ten sposób  można sprawdzić np. z historii znajomość dat czy wydarzeń. Ale już nie można postawić pytań problemowych czy dokonywać próby oceny, ponieważ test to uniemożliwia. I co z tego, że uczeń wie kiedy była bitwa pod Grunwaldem/Tannebergiem, kiedy nie może opisać konsekwencji tej bitwy. Mapa, kreda, tablica, plansza – to podstawowe atrybuty nowoczesnej/?/, polskiej szkoły. Brak czasu, umiejętności i chęci nauczyciela na zadanie pytań: i co z tego wynika?, co by było, gdyby?, albo jak ty uważasz?. Testowość wymusza na uczniu zapamiętywanie faktów i uczy go tylko umiejętności ich rozwiązywania. Jest to system prosty tylko dla nauczyciela, ponieważ sprawdza według tabeli i stawia ocenę z niej wynikająca.

Do tych problemów dochodzą inne, bardziej przyziemne. Nauczyciel: dlaczego mam się wychylać?, co z tego będę miał?, przede mną awans zawodowy…, a może dostanę dodatek motywacyjny?, przecież dyrekcja będzie przyznawała nagrody, itp., itd. Rozumiem moje koleżanki i kolegów i ich obawy, ale jest to przecież „kwadratura koła” w postępowej /!!!/, nowoczesnej /!!!/ szkole.

A jak wygląda nasza szkoła oczyma ucznia? Po pierwsze – regulamin i wynikające z niego niedemokratyczne ograniczenia. Po drugie nauczyciel i jego pozycja, nie podlegająca dyskusji. „To ja mam tutaj rację”, ”to ja mam ostatnie słowo” – słyszy uczeń. I co? „Tak, ma Pan/Pani profesor rację”, bowiem potulne ciele dwie matki ssie.

Uczeń ma problem, zwraca się do nauczyciela, który akurat jest bez humoru, nie ma czasu, ma własne problemy etc., i który mówi: przyjdź później lub: -co ja ci mogę pomóc?. Wtedy młody człowiek buntuje się. I albo zamyka się w sobie albo szuka rozwiązania swoich problemów w agresji lub narkotykach. We wszystkich przypadkach – w buncie przeciwko nam, dorosłym. Nie stajemy się autorytetem lecz wymagającym, obcym i wymuszającym pewne zachowania dorosłym. Kiedy w takiej sytuacji wspomina się uczniowi o demokracji, o prawie do własnego „ja”, to patrzy on z niemym  pytaniem w oczach: „:stary, nie truj. Czy ty jesteś z innej planety?”.

W takich szkołach uczą tacy nauczyciele i tacy są uczniowie. I w takiej szkole, przy takich uwarunkowaniach także ja uczę. Śmiem jednak twierdzić, że pewne problemy można rozwiązać inaczej, ku satysfakcji nauczycieli i uczniów. Trzeba tylko chcieć i mieć trochę wyobraźni.

Mam kolegę, nauczyciela, stosunkowo młodego wiekiem lecz o podobnym, 20 – letnim stażu. Twierdzi on, że są dwa rodzaje nauczycieli: tacy, którzy przychodzą do szkoły i tacy, którzy uczą i rozmawiają z uczniami.  Uważam, bez fałszywej skromności, że należę do tej drugiej grupy. Swoje zdanie opieram na stosunku uczniów do mnie oraz na tym, że moi byli uczniowie /już jako dorośli ludzie/ poznają mnie na ulicy oraz przychodzą do mnie ze swoimi problemami.

Muszę wyjaśnić, że trafiłem do szkolnictwa zupełnie przypadkowo, jako ukształtowany, dorosły człowiek. Po pewnych kłopotach adaptacyjnych szybko pojąłem, że jeśli będę  „normalny”: rozmawiający z uczniami, grający w piłkę, idący na wycieczkę, traktujący poważnie problemy  młodego człowieka, starający się go zrozumieć – to i uczniowie będą traktowali mnie poważnie i będą mieli do mnie zaufanie. Po wielu latach pracy w szkole podstawowej trafiłem do liceum, starając się nie zmieniać swojego image, adaptując się tylko do bardziej dorosłych problemów. Ówczesny dyrektor postawił przede mną wyraźne zadania: uczniowie maja zdawać maturę w dobrym stylu oraz mają być ludźmi po opuszczeniu szkoły, mają zdać życiowy egzamin. Starałem się /i staram się/ sprostać tym jakże prosto sformułowanym celom i jakże równocześnie trudnym do realizacji.

Pamiętając o tym,  co powyżej, wspominając  swoich nauczycieli z ogólniaka oraz wiedząc, że ja także miałem kiedyś naście lat – staram się, aby moi uczniowie widzieli we mnie nie tylko nauczyciela wymagającego wiedzy książkowej, ale także człowieka, rozumiejącego problemy młodych ludzi. Szybko stałem się autorytetem dla uczniów, którzy szanują moje zdanie, tak jak ja szanuję ich. Zawsze mam czas dla uczniów, wysłuchuję ich problemów i jeśli mogę  - staram się pomóc, doradzić, wskazać wyjście z sytuacji. Nigdy nie zdarza się abym uczniowi powiedział, że nie mam czasu, żeby przyszedł później. Jak to robię? To proste – kiedy wchodzę do szkoły to po prostu moje problemy zostawiam za drzwiami. Bo taka jest moja rola – rola każdego nauczyciela – to ja jestem dla uczniów, a nie oni dla mnie. Dość łatwo przychodzi mi także ustalenie pewnej granicy między nami, której w przygniatającej większości obie strony starają się nie naruszać, a nauczyciel nigdy nie może jej naruszyć. Ja szanuję ich prywatność, ich problemy, ich zagubienie w dzisiejszym, trudnym świecie. Bo przecież w imię generalnej przebudowy systemu politycznego i gospodarczego wiele rodzin boryka się z ogromnymi problemami. Dzieci zostały pozostawione samym sobie. Jeśli w miejsce utraconych ideałów nie wskaże się innych, to pozostanie pustka. Pustka, którą młody człowiek wypełni po swojemu. Nie raz – nierozsądnie. Moje rozmowy z uczniami, prowadzone na forum klasowym lub indywidualnie, pokazują wyraźne zagubienie młodego pokolenia. Puste stają się pojęcia: patriota, człowiek, Polak, kobieta, grzeczność, kultura, szacunek. Pada często pytanie: po co mi to, czy to pomoże zdobyć mi pieniądze lub stanowiska? Odpowiadam, że nie wiem ale wiem, że bez tego będzie jeszcze gorzej i trudniej.

Wiele razy uczniowie uczyli mnie /tak, tak, uczyli/ dzisiejszego rozumienia słowa patriota, tolerancja. I wielokrotnie mieli rację, co potrafiłem im przyznać. Budziło to zdumienie innych nauczycieli i ich troskę o mój autorytet. Okazywało się jednak wielokrotnie, że to ja go posiadam.

Jako rzecznik praw ucznia potrafiłem interweniować u innych nauczycieli czy u dyrekcji w imię demokratyzacji stosunków szkolnych czy prawa ucznia do własnego zdania. I mimo iż nieraz miałem kłopoty z przeforsowaniem mego stanowiska, to jednak ostatecznie potrafię przekonać do swoich racji /swoich, czyli uczniowskich/. Są takie momenty, że mus uczniowi odmówić racji. Staram się go wtedy przekonać przytaczając takie argumenty, aby zrozumiał on bezcelowość swoich żądań.

Ostatnie lata przynoszą wiele informacji o braku tolerancji, słabości polskiej szkoły, o postępującej agresji. Śmiem twierdzić, że kryją się za tym nieumiejętność nauczycieli rozwiązywania problemów oraz traktowania ucznia jako przedmiot a nie podmiot.

Ostatnio obiegły Polskę informacje o samobójstwach uczniów. Uważam, że jest to olbrzymi grzech dorosłych, którzy nie potrafili lub nie chcieli zauważać problemów młodych.

Nauczyciele muszą pamiętać, że obecni ich uczniowie to także ich dzieci, które któregoś dnia przyjdą do szkoły. Do szkoły, zamiast wychowywać i uczyć życia, będzie uczestniczyła w wyścigu szczurów, będzie wybierała diamenty a pozostawi samemu sobie ucznia przeciętnego. Oczywiście, satysfakcją jest uczyć w szkole, która w rankingach zajmuje czołowe miejsca. Ale nie może to się odbywać kosztem całej, uczniowskiej społeczności.

Nauczyciele, kiedy przedstawia się im zarzuty o marazm w szkole często argumentują, że ich postawa warunkowana jest sytuacją finansową. Twierdzą, że bez względu na to jak będą uczyli i wychowywali – ich zarobki pozostaną na tym samym poziomie. Mają rację, ale idąc do szkoły i zostając nauczycielami, godzili się na te warunki. Ja tez chciałbym więcej zarabiać Ktoś mądry powiedział kiedyś: jak ci się nie podobają zarobki, to zmień pracę. Nauczyciele jednak tego robią; widocznie odpowiada im taka sytuacja.

Można zadać sobie pytanie: czy dobrzy nauczyciele nie doznają porażek? Oczywiście, że tak, że są one także ich udziałem. Tylko, że dobrzy nauczyciele – albo po prostu NAUCZYCIELE – zastanawiają się gdzie popełnili błąd i jak go w przyszłości uniknąć.

Reasumując to wszystko, co napisałem wcześniej, pora podjąć jakieś konkluzje. Oto one:

- polska szkoła wymaga innej organizacji, w której dokumentacja nie przesłoni żywego człowieka,     który czuje, ma problemy i nie może zostać pozostawionym samemu sobie,

- szkoła musi pozostać pod wpływem środowiska, w którym funkcjonuje. Wpływ na życie szkoły powinni mieć ludzie nie uwikłani w partykularne interesy lecz ci, którzy pozwolą wychowywać,

- nauczyciele muszą cieszyć się zaufaniem przełożonych i otoczenia. Muszą mieć swobodę w doborze metod nauczania, sposobów wychowywania i muszą być akceptowani przez uczniów. Co pewien czas powinna następować weryfikacja nauczycieli i możliwość zwalniania tych, którzy nie sprawdzili się w zawodzie. Taka weryfikacja powinna być dokonywana przez ciało złożone z ludzi cieszących się w środowisku zaufaniem. A także przez uczniów. Nie można jednak dopuścić do sytuacji, aby dobry i wymagający nauczyciel był pozbawiony prawa do obrony,

- polska szkoła wymaga demokratyzacji. Barykady wzniesione pomiędzy uczniami a nauczycielami muszą zostać zburzone. Obie strony muszą znać swoje prawa i obowiązki i im się podporządkować. Jeśli te warunki nie będą przestrzegane, to albo należy zmienić postanowienia albo podyskutować o błędach czynionych przez którąś ze stron,

- polska szkoła wymaga tolerancji. I to tolerancji wcielanej w życie przez nauczycieli. Tolerancji rozumianej nie jako przyzwolenie na wszystko ale takiej, w  której nastąpi próba zrozumienia drugiej strony i konieczność narzucenia sobie pewnych ograniczeń,

-szkoły, w której nauczyciele będą mieli czas dla ucznia. Będą chcieli ucznia zrozumieć, nie obawiając się o swój autorytet. Będą chcieli z nim rozmawiać. Będą chcieli mu przedstawić swoje stanowisko. Będą chcieli aby obie strony spojrzały na siebie jako na tych, którzy skazani na współpracę i muszą ją stworzyć na jak najlepszych warunkach. Wtedy obie strony będą się rozumiały i tolerowały. A także szanowały,

- szkołę, której pokazywać się będzie ideały, w której pojęcia związane z przesłaniem każdej z religii jak i z oświeceniem będą rozumiane i wdrażane w życie. Szkoły, w której będzie się zwracało uwagę na zagrożenia współczesności, próbowało ją wspólnie zrozumieć i ewentualnie znaleźć rozwiązania,

- szkołę, w której będziemy się czuli prawie jak w domu. I nauczyciele i uczniowie spędzają w niej 1/3 doby /jeśli nie więcej/. O ile więc atmosfera w tym domu będzie pełna ciepła, serdeczności, uśmiechu ale także pogodzenia się z koniecznością realizacji pewnych celów – to taka szkoła będzie miejscem w którym będzie chciało się przebywać.

Czy jestem idealistą? Pewnie tak, choć jeśli sobie nie postawimy dalekosiężnych celów, trudnych do osiągnięcia, to nie zrealizujemy tych podstawowych. Jestem przekonany, że wśród nauczycieli jest wielu, którzy walczą o taką szkołę. Dajmy im tylko swobodę w działaniu. Może ktoś zapytać: a jeśli popełnią błędy? I na to jest odpowiedź: nie popełnia ich ktoś, kto nic nie robi.

Jeżeli więc chcemy dobrej, przyjaznej szkoły, której absolwenci zdadzą najważniejszy egzamin – egzamin życiowy, to pozwólmy działać tym nauczycielom, którzy wiedzą jak do tego doprowadzić.

I szanujmy ich za to.

 

            Adam Trzciński 

5