JustPaste.it

Sałatka niewarzywna.

Czymże jest sałatka? Bajzlem właśnie. Warzywnym albo jarzynowym bajzlem.

Czymże jest sałatka? Bajzlem właśnie. Warzywnym albo jarzynowym bajzlem.

 

Sałatka  niewarzywna

Każdy dookoła wie, że sałatka może być w zasadzie albo warzywną, albo jarzynową. A jaka to różnica? To też wie każdy, oprócz polonistów. Poniektóry filolog też tego nie odróżnia. To tak jest, że jeśli filologom cosik się pomiesza, to już do imentu. Niby taka prosta rzecz: sałatka.

Wiecie, nie ma to, jak starzy Polacy. Dla nich „gotować” znaczyło: przygotowywać, zaś „warzyć” znaczyło: gotować. I nic się nikomu nie mieszało, czyli: nikomu nie robiła się sałatka z pojęć. Starzy Polacy zupy jedli wyłącznie warzywne, sałatki przygotowywali jarzynowe.

Dla starych Polaków sałata była wyłącznie jarzyną, bo nikt jej nie żarł warzonej. Ziemniaków zaś odwrotnie, nikt nie żarł na surowo. Z marchwią albo selerem bywało różnie, czyli jak tam komu wypadło. Znaczy: marchew mogła być warzywem w zupie, jarzyną w sałatce.

Dopóki filologom cosik się nie pomieszało… I właśnie z tego powodu mamy taki warzywny i jarzynowy bajzel.

Bo czymże innym jest sałatka, jak by tam jej nie zwać? Bajzlem właśnie. Warzywnym albo jarzynowym bajzlem. Do tego jeszcze specjalnie, dodatkowo mieszanym. No i – ma się rozumieć – przyprawianym. To przyprawianie bywa czasami prymitywne, samą solą bez pieprzu, ale czasami przyprawianie bywa tak wyrafinowane, że nikt się w tym połapać nie może. Specialité a la maison. Ale czort bierz, ważne, że smak odpowiedni.

Komu odpowiedni, temu odpowiedni.

 

viperfish-yellow-submarine-465.jpg

 

 

A weźmy sałatki niewarzywne i niejarzynowe. Specialité a la journalistes. Kiedyś słówko „żurnalista” wymawiano jakby z lekką wzgardą, dzisiaj nie ma już dziennikarzy.

Tego stwierdzenia nawet nie uzasadniam, bo każdy dookoła to wie. Wie to nawet ten, kto nigdy żywego dziennikarza na oczy nie widział. Pichcone przez nich sałatki ani nie są warzywne, ani jarzynowe. W ogóle są bez smaku. Za to są z wydźwiękiem, cokolwiek to znaczy. Znaczy zaś z pewnością, że nie są one zdrowe. Wpływ tych sałatek na mózgi ich koneserów przewyższa działaniem sepsę. Tego też nie muszę dowodzić.

Tych żurnalistów jednak, to ja poniekąd szanuję. Bo każdy z nich orze, jak może. Całkiem, jak i ja sam. Co prawda, ja sam uważam się za nieco wyższy sort, choćby przez lepszą znajomość języka. Na przykład, znam więcej słów, niżeli nawet słownik Worda, który co chwilę podkreśla mi coś na czerwono. Ale co do tej sepsy, to kto wie, czy nie działam w sposób zbliżony. Jeśli chodzi o tę znajomość języka, nie tylko u żurnalistów sprawa jest beznadziejna. Ona jest beznadziejna także u przedszkolaków.

O samej zaś sałatce żurnalisty pojęcie mają raczej blade, by nie napisać, że całkiem nie na temat. Robią, powiedzmy, sałatkę o Tusku. Wiadomo z góry, co jest w tej sałatce: kibole, 10 kwietnia, obietnice wyborcze, loty do Gdańska, takie inne pierdoły. Z przeszłości to im się kojarzy najwyżej dziadek z Wehrmachtu, ale o podwodnym amerykańskim okręcie USS „Tusk” żadnej wiedzy nie mają.

O tym, że USS "Tusk" zamieszany był w aferę, z samej nazwy chyba wynika.

 

Fachowe pisma piszą o tym tak: „8 lipca 1945 roku, na kilka tygodni przed końcem II wojny światowej, w filadelfijskiej stoczni Cramp Shipbuilding Company, miała miejsce ceremonia nadania imienia kolejnemu okrętowi podwodnemu, przeznaczonemu dla US Navy. Pani Carolyn Park Mills ochrzciła tę jednostkę nazwą TUSK, którą w języku angielskim określa się rybę wyślizgokształtną (Ophidiiformes) z gatunku Brosme brosme (Ascanius, 1772).

Kto chce, niech nie wierzy…

Bo sałatki żurnalistów, podobnie jak te kuchenne, skazane są na bardzo określony zestaw składników.

 

568b297fe77e0dd3aa209b43c80057c5.jpg