JustPaste.it

Między Herbertem a Miłoszem

Pytania można by mnożyć. Ale gdzie, u kogo szukać odpowiedzi?
Jak wieść gminna niesie (onegdaj) nadredaktor Adam Michnik wyznał (przez telefon) Herbertowi, że ten jest jego bogiem. Herbert odpowiedział żeby Adaś poszukał sobie jednak innego i odłożył słuchawkę...

Powszechnie znany jest poląd Herberta na “wielkie osiągnięcie Polaków” tzn. Okrągły Stół, który poeta uznawał za “szwindel” a jednego z jego głównych autorów i aktorów t.j. nadredaktora, uznał za: ”Byłego przyjaciela, manipulatora, człowieka złej woli, kłamcę i oszusta intelektualnego”.

Powyższe jest, jak mniemam, bardzo dobrym punktem odniesienia do króciutkich rozważań na temat w jakim punkcie znajduje się kultura polska i dokąd zmierza.

A znajduje się ona w swoistym rozkroku, żeby nie powiedzieć w szpagacie, która to figura wielce jest niebezpieczna. Zwłaszcza dla męskości gdy się ją uprawia ( jako sztukę a nie jak ogródek czy sąsiadkę) na równoważni.

No, po prawdzie, dla kobiecości też....

Żyjemy w dziwnym czasie kiedy to poezja np. staje  się bardzo niebezpieczna. Ale nie tylko ona...

Czy dzisiejsza, zblatowana i śmieszna, pokraczna w swym kosmopolityzmie “Warszawka” nie przypomina “Salonu Warszawskiego” z mickiewiczowskich “Dziadów”?

A czy przypadkiem pod “skorupą zakrzepłej lawy” coś nie wrze? I czy skorupa ta nie pęka? A czy może coś się rozlewa? A może  już się rozlało i szuka człowieka, choć wokół tak wielu jest ludzi?

A czy nie jesteśmy, jako naród, w sytuacji, w której rządzące elity, elitami nie są? I czy wogóle istnieją jako grupa, mówiąc w skrócie, mająca za zadanie “obsługę” struktur państwa? W wymiarze naukowym, kulturalnym, politycznym, społecznym, gospodarczym?

Pytania można by mnożyć. Ale gdzie, u kogo szukać odpowiedzi?
…....................................................................................................

Czy “kulturalny salon”, zachłyśnięty wolnością, nieograniczoną wymianą kulturalną i szczodrze odznaczany przez Komorowskiego odznaczeniami wbijanymi w klapę, skupiony jest na miłoszowskim odrzuceniu realnej historii i uznaje za bezsens wszelki narodowy wysiłek, jako( w obliczu bezwarunkości procesu historycznego) in. definitione, daremny i, w swej istocie, wsteczny, nieproduktywny, zbędny? Czy “salon” ten, w pocie czoła, pracuje na kolejnego Nobla (np. dla Adama Zagajewskiego) i w tym upatruje sens własnego istnienia, całkowicie oderwawszy się od odbiorcy, jako bytu niepotrzebnego... Bo kto dziś czyta książki? I kto dziś jeszcze myśli?

No i znowu mamy problem z Herbertem, który taką postawą gardził, który ją całkowicie odrzucał.

Czy to nie tu leży problem z “nieumiejętnością” odczytania przekazu Herberta? Wszak gdyby go chcieć odczytać to okazało by się, że “salon” jest "ściemą" i intelektualną nędzą. Że nadredaktor i setki innych, moralnych miernot to najzwyklejsi oszuści i kuglarze. Prestidigitatorzy z marnego, prowincjonalnego teatrzyku kukiełek...

“Salon” nie chce, nie może i nie umie słuchać poety, który w istocie woła o Polskę. Nie inaczej niż, w swoim czasie, wołali inni. Wielu innych.

Jak to o Polskę?

A czy jej nie ma?
…....................................................................................................

"ocalałeś nie po to aby żyć
  masz mało czasu trzeba dać świadectwo"