JustPaste.it

Pszczoły

A życie ucieka jak ziarnka maku z dziurawego worka

A życie ucieka jak ziarnka maku z dziurawego worka

 

Towary ze sklepu zabrali,na drzwiach napisali „burżuj”, nie znaliśmy dnia i godziny kiedy po nas przyjadą ,ale puki co wywozili dziedziców,urzędników,a sklepikarza wiejskiego zostawili na potem Trzeba jakoś żyć powiedział ojciec.

Założył pasiekę , w kuźni konie podkuwał,sierpy i kosy ostrzył ,,piecyki z blachy robił. Kto ma pszczoły-miód , a kowadło i młot- to dopiero chłop mówił .Stałem obok paleniska i naciskałem miech skórzany, powietrze żarzyło węgielki …

-dzyń dzyń rozlegały się uderzenia młotka i podkowa spadała ,obcęgami zanurzałem w kubełku,hartowała się sycząc i buchając parą...

-obaczysz zaczną roić się pszczoły , uli ze sto mieć będziemy,a miodem wykupimy się od Syberii i obcierał rękawem spocone czoło. Mama dzbanek mleka i kromki chleba przynosiła -jedzcie mówiła i z sierpem na plecach bosa szla w pole,a za nią kuśtykał na trzech łapkach nasz piesek. Skaleczyli go zabierając towary ze sklepu,szczekał i jednego ugryzł za łydkę.

Latem roiły się pszczoły,było więcej uli w sadzie, ojciec z radości zacierał dłonie i pocieszał matkę'”nie martw się ,damy radę” i obejmując prowadził do stodoły na siano.

 

Miodobranie było świętem,brat oblizywał palce i wołał' więcej ,więcej”Świeży chleb z liściem klonowym i miodem i mleczkiem to raj w gębie. Sąsiedzi przychodzili na poczęstunek,chleb mamy był najsmaczniejszy,a miodu takiego nawet dziedzic nie miał,co go teraz w lochach bolszewicy trzymają

Z wosku wytapiali rodzice świece,szły jak chrupiące bułeczki ,bo naftę do lamp kołchoźnicy tylko na przydział mieli, a nasza wieś puki co nie chciała iść do wspólnego kotła..

Ule w sadzie uratują mówił ojciec i patrzył smutnie na niedokończoną budowę spichrzu, ściany z belek sosnowych pachniały żywicą ,dalej kuźnia i łaźnia przy źródełku.

Łaciata Mazia,parę kurek , owca i burek-cały majątek ,a burżujami nazywają-złorzeczył

Pszczoły na jabłonkach i czeremchach , zapach niezapominajki i chabry polne, na dachu bociany i pod strzechą szczebioczące jaskółki-to nasz tez majątek był .I głos matki-biegnij po szczaw na łąkę,zupkę spitrasimy ,zaraz wraca ojciec z kuźni - wspominam jak klejnot najdroższy

\

A potem sroga zima,jakiej nikt dotąd nie widział nadeszła, zawiała drogi ,bolszewicy na BAGNETACH przytaskali ją mówili starcy. Siedzieli w siermięgach przy piecu , grzali nogi w łapciach ,palili machorkę i pocieszali ojca,ze niedługo bezbożników czerwonych szlak trafi .

Skąd wiecie-pytała mama?Od znachorki spod lasu,miała widzenia Matki boskiej -

Młodych nam pozabierali ,do woja -narzekali., za Ładogą giną od kul fińskich,

Siedziałem z rodzeństwem na piecu , a oni tak gaworzyli,ze świeci do garnuszka kapał wosk,zapach jego zabijał smród machorki
.Z hukiem pękały drzewa od mrozu, okna lodem zamurowane gwiazdy zasłaniały,a wilki wyły za stodołą,z obór owce wynosiły,i burka nam zjadły ino kosteczki i obroża zostały. A wielgachne jak cielaki były. Watahami buszowały, niby bandy zbójeckie,konia dziadka,gdy w saniach przez śnieżyce przebijał się po znachorkę,bo żona mu ledwie zipała powaliły, cudem ocalał, strzelał batem głośno

Kuropatwy garnęły się do stodoły,chudziutkie ,skora i no kości,ale w kapuśniaku smakowały.

Zające młode drzewka w ogrodzie obgryzły.

Na przedwiośniu ojciec zajrzał do uli ,a pszczoły w kłębuszki mroź ścisnął, miał łzy oczach,a mama go pocieszała ,pójdziemy do stodoły, namawiała ale on się tylko upił, siedział przy stole i grał na harmoszce,a matka Boska wisiała na ścianie i patrzyła na nasz smutek. Trzeba suszyć chleb na podroż do białych niedźwiedzi,bo czym wykupimy się od enkawudzisty?

Z wojny fińskiej Franek na kulach przyczłapał z Głębokiego, tam w wagonie ich przywieźli. Finowie uzbrojeni przez Niemców tłukli nas na miazgę,wielu w śniegach zamarzło -opowiadał popijając z ojcem samogon,a świeca oświecała jego pokiereszowaną twarz z jednym okiem .Opowiadał dziwne ,straszne rzeczy i płakał.

Pewnego razu kuśtykał do ciotki co mieszkała w sąsiedniej wiosce,ale nie dotarł tam,zaginął

bez śladu,baby szeptały,ze enkawudzista,za gadanie w Brzezince utopił

Na białym koniu galopował przez wieś,zaciskał cugle przy naszej furtce,a koń dęba stawał. Z rozmachem otwierał drzwi-gościa witajcie-rechotał. Ojciec stawiał samogon na stole,mama smażyła jajecznicę. Popijał i łypał na nią,, ojciec grał mu na harmoszce ,a on pocieszał,ze mama ładna,szkoda takiej dla białych niedźwiedzi.

W 1941 roku wermachtowcy powodzili go wraz z innymi czerwonoarmistami przez wieś do obozy zagłady w Bierozwieczu.

Sprawiedliwości stało się zadość szeptały baby,a mama miała spuszczaną głowę i płakała Czemu płaczesz pytałem, nie wiem synku odpowiadała. Czy to łzy radości,?

Uczyła nas od maleńkości” nie rób nikomu tego co tobie nie mile i wybaczaj innym,że ciebie skrzywdzili” Do końca życia była cicha i pokornego serca. Chciała nasze serca połączyć z rozumem,ale los rzucił nas na rozstajne drogi i naznaczył cierpieniem,a teraz sam rozum to za mało,kiedy serce stygnie,.a pocałunek śmierci już bliski Cześć twej pamięci mamo moja droga . Zycie jak ziarnka maku z dziurawego worka leci leci i nie wiem ile tam jeszcze zostało