JustPaste.it

Potrzebny (?) terapeuta.

Ja to ja. Na przestrzeni lat faktycznie, mogą wystąpić pewne większe lub mniejsze zmiany osobowości, ale aż do pewnego magicznego momentu zawsze ja, ty, ona będziemy mną, nim i nią. Ty to ty. Ona to ona. Twój pies zawsze już pozostanie psem.

 Czy to sedno? Może tak, przecież fakty mówią za siebie same. Ale po cóż w takim razie tęgie umysły tych, którzy chcąc zabrnąć głębiej swojego jestestwa, próbują podważać, obalać, poddawać wątpliwościom owy fakt?

Twórcy psychologii. Ewidentnie, każdy z nich też kiedyś był amatorem i zanim osiągnął stadium profesjonalisty, musiał zadać samemu sobie pytanie…no właśnie…sobie, czyli komu? Nie o ich biografiach jednakże ma być mowa, nie przebrnąłem przecież (jeszcze) przez żadną księgę z tego zakresu.

Kim jest amator? Żółtodziób chciałoby się rzec. Spragniony wiedzy ministrant na ołtarzu nauki. Każdy z ministrantów owszem, może zostać w przyszłości absolwentem KUL, ale to wyłącznie jego chęci i powołanie zwrócą go ku służbie Bogu. Nie istnieje droga kariery od ministranta, poprzez lektora, kościelnego, organistę, diakona do pełnoprawnego duszpasterza. Nie istnieje także alternatywna droga awansu od amatora sztuki okiełznania własnego/cudzego (niepotrzebne skreślić) umysłu do wykładowcy ze spuchniętym od nadmiaru wiedzy mózgiem. Istnieje natomiast możliwość podjęcia studiów, szkoleń, praktyk, które owy cel mogą obrócić w sukces. To pasja napędza cały szereg działań. Ale czy moda również?

Uczeń gimnazjum, mądry, bystry, orzeł matematyki, osioł historii. Wiek dorastania prowokuje pewne typy zachowań i myśli, także takich: „kim jestem”, „kim jest on”, „kim jest ona”. Uruchamia zatem dzieciak przeglądarkę, wśród serwerów wikipedii odnajduje ten niepowtarzalny zbiór zer i jedynek, które odszyfrowane dadzą mu podstawy wiedzy potrzebnej do przeprowadzania hmm… introspekcji na przykład. Napędzany chęcią zaimponowania komuś/sobie rozpoczyna z iście naukową skrupulatnością obserwacje. Obserwuje kolegów, może trochę bardziej koleżanki, nauczycielkę matematyki i historii, obserwuje rodziców. Wykorzystując skromną ilość zaczerpniętej z tworzonej przez „ama-dla-ama” strony internetowej buduje w sobie pewność siebie. Już wie przecież czemu dziewczyny myślą „tak” mówiąc „nie”, zna sztuczki wychowawcze rodziców, poznał już metody pedagoga i szkolnego mgr psychologii. Czy na pewno to wiesz młody człowieku?

Pasja nastolatka. Oczywiście nie można krytykować szczeniaka za chęć do poszerzania intelektualnych granic. Ale obserwując, zatem jest to moje subiektywne odczucie, odnajduję postać bystrego gimnazjalisty wśród młodych dorosłych: menagerów, gitarzystów i nierobów. Nie chcę przez to poddawać wątpliwości ich inteligencje, czy też autentyczną pasję, ale intuicja podpowiada mi, że to również nie do końca profesjonalna działalność umysłowa.

Profesjonalista zatem, pani mgr psycholog ze wspomnianego już gimnazjum. Ciekawe czy pojęła cały zakres metodologii badań dzieciaków. Mnie psycholog nie próbował rozszyfrować, mimo że moje cechy nie należały bynajmniej do kanonu klasycznego nastolatka. Idąc dalej, pan psycholog w dużej korporacji. Czy mógłby pomóc sobie samemu, jeśli pracowałby na kasie/magazynie w Tesco za siedem złotych netto musząc utrzymać trójkę dzieci i przygrubego jamnika, który po piętnastu latach poczciwego żywota umiera, nie mogąc nawet zejść po schodach z trzeciego piętra hotelowca?

Otóż to, ten pan z korporacji to nikt inny jak psycholog gimnazjalista, a o zgrozo, psycholożka szkolna to jedna z jego mylących „tak” i „nie” koleżanek. Facetowi od trójki dzieci i jamnika potrzebny jest profesjonalista przez duże P, który na profesjonalnej przez duże P terapii pomoże mu pogodzić się z psim żywotem jego i psa.

Tak! Terapeuci są potrzebni, ale bieganie od specjalisty po recepty na refundowane odpowiedniki prosaku z byle powodu  jest jak zgłaszanie kradzieży obgryzionego długopisu marki bic na policję. Owszem można to zrobić, w świetle prawa przysługuje nam rzetelne potraktowanie kradzieży, tak jak mamy prawo do opieki zdrowotnej. Natomiast waga problemu pozostaje taka sama- długopis odpowiada często drobnostkom, z którymi do terapeuty coraz częściej przychodzi niektórym biegać. Sytuacja rysuje się następująco: „ogrom” pracy włożony w tym wypadku przez psychologa adekwatny będzie do pomocy jaką panowie na komendzie raczą nam ofiarować aby skradziony długopis odzyskać.

Oto puenta, a zarazem subiektywny obraz dzisiejszego młodego człowieka, który wyniańczony na fotelu przed telewizorem nie radzi sobie z samym sobą. Proste metody są najlepsze. Psycholog nie pomorze :) rozwiązać problemu, którego istnienie starsze pokolenie podda wątpliwości, bo przecież im nikt nie fundował psychoanalitycznych wycieczek, a za terapię służył pasek ojca. Mają rację, ja też dostawałem „w dupę” i bardzo, ale to bardzo jestem za to ojcu wdzięczny.