JustPaste.it

„Moje” Ejszyszki

W związku z niedawnymi wydarzeniami związanymi z eskalacją nacjonalizmu litewskiego w Ejszyszkach, postanowiłem napisać ten artykuł. To moje ejszyskie wspomnienia.

Mój ojciec i moja matka urodzili się w Ejszyszkach, na Wileńszczyźnie. Bywałem tam w każde niemal wakacje, bywałem potem, już podczas urlopu. Jednak nie byłem tam już od wielu, wielu lat. Dlatego Moje Ejszyszki”, są „polskimi” jeszcze, choć w „Litowskoj SSR” Litwie.

Ejszyszki to miasteczko, u nas bardziej traktowane byłoby jako wieś, bo choć dość duże (jak na wieś), miastem było dziwnym. Drewnianym. Kilka zaledwie budynków w czasie „moich Ejszyszek” było murowanych. Szkoła, kościół, dwa największe budynki w miasteczku, mleczarnia (nie chodzi o sklep, ale o zakład mleczarski), a dalej uniwermag (coś w rodzaju naszego domu towarowego) i… restauracja, która wyglądem przypominała piętrową willę, niż restaurację. Nawet szpital, choć duży, był drewniany, parterowy.

Nigdy przedtem, ani nigdy potem, nie widziałem takiego miejsca i nigdy tak, żadnego miejsca nie kochałem, choć się tam nie urodziłem. Tam jednak była (jest) moja ojczyzna, tam są moi wujkowie, ciocie, kuzyni, koledzy i koleżanki. Do dziś czuję smak ejszyskich blinów, nie tych gryczanych, małych placuszków, ale pszennych, placków wielkości dna patelni, smażonych na „plicie” kuchennego wielkiego pieca, jedzonych z maczanką, albo z ejszyską śmietaną o konsystencji odrobinę tylko rzadszej niż masło. Do dziś robimy sobie z żoną babkę ziemniaczaną – po prostu koniec świata.  Do dziś czuję smak papierówek z ejszyskiego sadu cioci Stasi, najlepszych papierówek na świecie. Do dziś pamiętam Lordzika przywiązanego do budy, „wściekłego psa, że nie podchodź”, którego tylko ja potrafiłem (mogłem) spuszczać wieczorem z łańcucha i ganiać po całych Ejszyszkach, słuchał mnie jak potulny baranek – tylko mnie, choć widział mnie raz w roku. I tylko ja mogłem karmić go z ręki, na przykład blinami.

Oprócz miejsca jednak, znałem też ludzi. Prości byli ludzie, lubili opowiadać, szczególnie jak biesiadowali. A biesiadowali zawsze, kiedy przyjeżdżali „goście z Polski”. Nikt, nigdzie nie ugaszczał tak rodziny jak „tamtejsi”. Otwierali serca, portfele, zarzynali świnki i inny dobytek. Myślę sobie, że powiedzenie „zastaw się a postaw się”, mogłoby urodzić się u nich. Wracając jednak do opowieści, słyszałem wiele historii, które dzisiaj uznane byłyby za haniebne i kłamliwe. Są jednak prawdziwe, bo opowiadane często ze łzami, często niechętnie i najczęściej… wyciągane na siłę.

Ejszyszki są uznawane za przykład eksterminacji Żydów przez ludność Polską. Dowiedziałem się o tym niedawno, choćby z ust Adama Michnika, a mieszkańcy Ejszyszek do dziś o tym nie wiedzą, nie słyszeli, nie czytali, dlatego nie mają powodów, by kłamać. Prawda więc (wierzę w te opowieści, ci ludzie bowiem nie mają powodów – nie wiedzą jak są postrzegani, by kłamać).

ejszyszki-kosciol.jpg

Ejszyszki przed wojną były miasteczkiem żydowskim. Większość mieszkańców stanowili Żydzi. Polskie były wioski dookoła, tam też mieszkali Żydzi, ale było ich mniej niż Polaków. Przyjeżdżali więc Polacy na targ do Ejszyszek, handlowali i żyło im się dobrze razem. Dobrze, czyli normalnie. I po wkroczeniu Sowietów niewiele się zmieniło, tyle, że z punktu widzenia Żydów właśnie. Żydzi kolaborowali z Rosjanami, jednak specjalna krzywda się Polakom nie działa. Owszem, sowieci wpadali do gospodarstw podejszyskich, okradali z jedzenia i zapasów, Polacy jednak nauczyli się „chować” co trzeba. Żydzi zawsze (tam) byli „prorosyjscy”, po pierwszej wojnie światowej byli przeciwni „utworzeniu Polski”. Stosunki między Żydami i Polakami w Ejszyszkach i okolicach były napięte w tamtym czasie. Żydzi nie ukrywali antypolskich sympatii, Polacy nie pozostawali im dłużni. Wszystko zmieniło się jednak w 1944, kiedy przyszła (powtórnie) Armia Czerwona. I zaczęła się „eksterminacja” Ejszyszek. Żydzi ochoczo współpracowali z Rosjanami, bali się bowiem „polskiej dominacji”. Jednak AK miało plan, chcieli schwytać paru ważniaków sowieckich, i w wyniku tych działań, podczas walk zginęło dwóch ważniaków sowieckich i dwie przypadkowe osoby – Żydzi. Rosjanie zabili wtedy kilkuset Polaków (ważna była wiara – chrześcijaństwo). I to było dla Żydów w Ejszyszkach jak „komenda do antypolskiego ataku”, który zresztą trwa do dziś. Wielu Żydów, po wkroczeniu Armii Czerwonej służyło w ich służbach pomocniczych. Niewalczący Żydzi, jak o sobie mówią dzisiaj, to mit. Ludzie z Ejszyszek i okolic, również moja matka, opowiadali o partyzantce żydowskiej, niezwykle okrutnej. Palili domy i okradali każdego, kogo podejrzewali o „antysemityzm”, sami będąc wyjątkowo zajadłymi antypolonistami.

Ejszyszki i okolice (szczególnie okolice) miały czterech ciemiężycieli. Wszyscy okradali, palili i zastraszali. Były to wojska niemieckie, Armia Czerwona, Akowcy, Żydzi i partyzantka żydowska. Nie do wary, ale partyzantka żydowska na tamtym terenie siała strach.

Po wojnie Żydzi z Ejszyszek rozpierzchli się po świecie. Czy to przypadek? Nie rozpierzchli się z Warszawy, innych części ZSRR, a z Ejszyszek uciekli. Dlaczego? Dlatego, że wiedzieli, co robili. Bez masowych linczów by się nie obeszło. Wierzę Grossowi, kiedy pisze o kolaboracji Polaków z Niemcami i wydawaniu Żydów, z różnych powodów, również materialnych. Ale wierzę też ejszyskim opowiadaczom o kolaborantach żydowskich z Rosjanami. Inaczej by nie uciekali, przecież chroniłaby ich władza.

Niedawno czytałem wyznania Żydówki, która opowiada o polskim holokauście Żydów w Ejszyszkach, którego doświadczyła jako mała dziewczynka. Ale i ona przyznaje, że w jej domu stacjonowało wtedy NKWD a jej ojciec służył w żydowskich oddziałach wspomagających Rosjan. Dla niej jednak, jak widać, nie ma to najmniejszego znaczenia. A moja matka opowiadała mi, jak żydowscy partyzanci spalili całe gospodarstwo sąsiadów. Wszystko, wszystkie budynki a dwie osoby nie zdążyły uciec. A mój dziadek zwijał się jak w ukropie, żeby ogień się nie przeniósł na ich zabudowania. Okazało się, że doniósł na nich inny sąsiad, za Niemca niemiecki konfident, taki co to „poradzi sobie w każdej sytuacji” kameleon.

Ejszyszczanie nie znają jednak żydowskich „obiekcji” w stosunku do siebie i żyją sobie po swojemu. Przeżyli nienawiść, czy wyzysk, czy wrogość Rosjan, Niemców, Żydów, Akowców, czy przeżyją wrogość Litwinów? Ci, którzy pamiętają tamte „schody” nie przeżyją. Umrą. Ale czy dane im będzie uwiecznienie „po polsku” na nagrobkach?

 

*Zdj: Kościól w Ejszyszkach.