JustPaste.it

Islam w Europie. Co robić?

Tekst powstał na bazie mojego artykułu, opublikowanego w magazynie chrześcijańskim "Cel" nr 2/2010.

Tekst powstał na bazie mojego artykułu, opublikowanego w magazynie chrześcijańskim "Cel" nr 2/2010.

 

3d010c36238c95b57ee9687eb37124d6.jpg

 

Islamizacja Europy

Muzułmanie nadchodzą. Jest ich w Europie coraz więcej. Nie są zainteresowani przyjmowaniem zachodnich wartości ani integracją ze społeczeństwami „starej Europy”. Patrzą z góry na pozbawionych duchowego kompasu Europejczyków, którzy wydają im się zepsuci i zdziecinniali. W przeciwieństwie do nich, nie uciekają od rodziny i trudu wychowywania dzieci.

Odsetek muzułmanów w Europie rośnie nie tylko z powodu stałego napływu imigrantów oraz znacznie wyższego współczynnika dzietności wśród nich. Coraz częściej zdarzają się konwersje rodowitych Anglików, Niemców czy Francuzów na islam. W przeciwieństwie do chrześcijaństwa, które jawi im się jako zeświecczałe i chwiejne w kwestiach moralnych, przesłanie islamu jest czytelne. Wyznania chrześcijańskie coraz mniej wymagają od swoich wiernych, starając się ich zatrzymać przy pomocy metod marketingowych. Niemoc Kościoła wykorzystują wyznawcy wiary Mahometa.

Dlaczego tak się dzieje? Być może zabrzmi to staroświecko i cokolwiek patetycznie, lecz według mnie spada na nas, Europejczyków, przekleństwo: „Przybysz mieszkający u ciebie będzie się wynosił coraz wyżej, a ty będziesz zstępował coraz niżej. On ci będzie pożyczał, a ty jemu nie pożyczysz. On będzie na czele, a ty zostaniesz w tyle” (Pwt. 28:43-44). Europa poznała Boże Słowo. Wiele jednak wskazuje na to, że wzgardziła nim i zdecydowała się nie budować na nim swej przyszłości. Wzrost znaczenia islamu jest jedną z konsekwencji tego wyboru.

 

Histeryczna reakcja

„To jest wojna. Obudźcie się!” – tak zaczyna się napisany we wrześniu 2001 roku artykuł Oriany Fallaci pt. „Wściekłość i duma”, będący gwałtowną reakcją na problem islamizacji Zachodu. W swoim płomiennym manifeście autorka ta napisała:

 „Ludzie, obudźcie się! Zahukani przez strach, nieskłonni płynąć pod prąd, czyli ściągnąć na siebie oskarżenie o rasizm (słowo zresztą niewłaściwe, ponieważ tu nie chodzi o rasę, lecz o religię), nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że właśnie się toczy Krucjata, tyle że na odwrót. Przyzwyczajeni do podwójnej gry, zaślepieni krótkowzrocznością nie rozumiecie lub nie chcecie zrozumieć, że właśnie toczy się wojna religijna. Której chce i którą wypowiada być może tylko odłam tamtej religii, lecz i tak jest to wojna religijna. Wojna, którą oni nazywają dżihad. Święta Wojna. Wojna, której celem być może nie jest zdobycie naszych terytoriów, lecz której celem z pewnością jest podbój naszych dusz. Unicestwienie naszej wolności i naszej cywilizacji. Zniszczenie naszego sposobu życia i śmierci, naszego sposobu modlenia się lub niemodlenia, naszego sposobu jedzenia, picia, ubierania, rozrywki i przekazu informacji... Nie rozumiecie albo nie chcecie zrozumieć, że jeśli się nie przeciwstawimy, jeśli nie będziemy się bronić, walczyć, to dżihad zwycięży. I zniszczy świat, który lepiej lub gorzej udało się nam zbudować, zmienić, ulepszyć, uczynić nieco bardziej inteligentnym, czyli mniej bigoteryjnym lub całkowicie wolnym od bigoterii. I tym samym zniszczy naszą kulturę, naszą sztukę, naukę, moralność, nasze wartości, nasze przyjemności... […] Dzięki Bogu jestem ateistką. I nie mam najmniejszego zamiaru dać się zabić za to, że jestem, jaka jestem.”

 Coraz większa liczba Europejczyków utożsamia się z wołaniem Oriany Fallaci. Według najnowszych badań (Rzeczpospolita, 14 marca 2010) aż trzy czwarte mieszkańców RFN zaniepokojonych jest ekspansją islamu. Coraz częściej słyszy się głosy, wzywające do powstrzymania tego zjawiska.

Dwudziestego dziewiątego listopada 2009 r. mieszkańcy Szwajcarii w referendum opowiedzieli się za zakazem budowy minaretów. Wzbudziło tu entuzjazm europejskich wrogów islamu, którzy domagają się zorganizowania podobnych referendów w innych krajach europejskich.

Coraz liczniejsze są partie i ruchy, za swój główny cel stawiające walkę z islamem. Należy do nich holenderskia Partia na rzecz Wolności (PVV), której lider, Geert Wilders, wielokrotnie domagał się zakazania Koranu, nazywając go dziełem faszystowskim i porównując do „Mein Kampf” Hitlera. Swój skrajnie krytyczny stosunek do religii Mahometa Wilders wyraził w stworzonym przez siebie i opublikowanym 27 marca 2008 roku filmie pt. „Fitna”. Jak się wydaje, najbardziej wpływowym ugrupowaniem antyislamskim jest niemiecka partia Pro NRW. To właśnie ona w marcu 2010 zorganizowała konferencję europejskich antyislamistów. Interesujący jest fakt, że Pro NRW narodziła się w Kolonii jako ruch „pro Köln”, sprzeciwiający się budowie meczetów. Zdaniem uznanego chrześcijańskiego przywódcy Ricka Joynera, Kolonia jest „jednym z najbardziej wpływowych miast w historii ludzkości, choć działanie jej wpływu pozostaje niewidoczne […] Możliwe, że żadne inne królestwo czy władza w historii świata nie przyczyniły się do takiego przelewu krwi jak Kolonia” (Rick Joyner, „Pokonywanie oskarżyciela”, Kielce, 2004, s. 6). Swą zaskakującą tezę autor ilustruje licznymi przykładami, których nie będę tu wyliczał.

 

Czy islam stanowi zagrożenie?

Patrząc z perspektywy Polski, islam nie wydaje się znaczącym zagrożeniem. Nasz kraj leży jednak w Europie, i wydaje się pewne, że prędzej czy później zostaniemy skonfrontowani z jego wpływem.

Kilkakrotnie słyszałem i czytałem o pewnym zdarzeniu, w które wierzę, i które wydaje się wiele mówić o tym, dokąd zmierzamy. Otóż na początku roku 1988 prorok Paul Cain doświadczył objawienia trzech przyszłych wydarzeń. Pierwszym było to, że „za plecami George’a Busha będzie ukrywać się przepiórka (quail)”. Drugim było to, że za półtora roku komunizm (commu-nism) stanie się „commu-wasm”, tzn. będzie się o nim mówić w czasie przeszłym. Trzecim było to, że demony zasilające islam połączą swoje siły z demonami zasilającymi komunizm, i wspólnie stworzą na obszarze Europy oraz Rosji „potwornie złe imperium”. Paul Cain podzielił się tym przesłaniem ze świadkami, do których należą Mike Bickle oraz Rick Joyner. Ku ich zdziwieniu, wkrótce potem Georgie Bush zaproponował wspólny start w wyborach nieznanemu senatorowi o nazwisku Quayle, co brzmi niemal identycznie jak angielskie słowo „przepiórka”. Półtora roku od objawienia Paula Caina komunizm istotnie upadł. Czy zatem dojdzie w Europie do powstania „potwornie złego imperium”, łączącego duchową naturę komunizmu oraz islamu? Osobiście wierzę, że tak.

Cytowany wcześniej Rick Joyner w tekście pt. „The seeds of the World War III” („Zalążki trzeciej wojny światowej”) twierdzi, że europejska ekspansja islamu doprowadzi do wybuchu wojny, która będzie dalece tragiczniejsza w skutkach aniżeli dwie poprzednie wojny światowe. Również to wydaje mi się bardzo prawdopodobne, zwłaszcza, że islam nie jest, jak chcą tego niektórzy, religią pokoju. Dowodzą tego dane statystyczne dotyczące udziału muzułmanów w konfliktach zbrojnych. Jak zauważa Samuel Huntington, „wyznawcy islamu stanowią mniej więcej jedną piątą ludności świata, ale w latach dziewięćdziesiątych [XX wieku] byli uwikłani w konflikty międzygrupowe w znacznie większym stopniu niż ludzie z innych kręgów kulturowych” (S. Huntington, „Zderzenie cywilizacji”, MUZA S.A., W-wa, 2001, s. 392). Na pięćdziesiąt konfliktów etnopolitycznych, jakie toczyły się w latach 1993-1994, muzułmanie uczestniczyli w dwudziestu sześciu, a więc w ponad połowie. Również w chwili obecnej większość wojen toczy się z ich udziałem. Radykalni muzułmanie są sprawcami przeważającej większości aktów terroru we współczesnym świecie. Wszystkie argumenty przemawiają za tym, że narastający konflikt islamu z resztą świata może doprowadzić do istotnego zakłócenia światowego pokoju. Powinniśmy poważnie liczyć się z groźbą wybuchu trzeciej wojny światowej.

 

Odpowiedź chrześcijan

Jeżeli istotnie ekspansja islamu na naszym kontynencie grozi wybuchem globalnego konfliktu, to sensowne wydaje się pytanie o to, co my (mówię do chrześcijan), powinniśmy zrobić? W szczególności – czy powinniśmy przyłączać się do rosnącego ruchu sprzeciwu wobec islamizacji Europy?

Nasza odpowiedź na ekspansję islamu musi być oparta o Boże Słowo. Nawiązując do słów cytowanej wcześniej Orany Fallaci - istotnie, to jest wojna. Jako chrześcijanie uczestniczymy w wojnie. Jeżeli jednak mamy zwyciężyć, musimy roztropnie używać słów „my” oraz „oni”, oraz rozpoznać naturę wojny. Pismo Święte zachęca nas do tego, abyśmy stali się „nienagannymi i szczerymi dziećmi Bożymi bez skazy pośród rodu złego i przewrotnego”, wśród którego świecimy jak „światła na świecie” (Flp. 2:15).

„My” – to dzieci Boże, członkowie wspólnoty wiary, zasadzonej przez Boga w Abrahamie; wyznawcy Jezusa Chrystusa, pielgrzymujący przez wiarę w życiu doczesnym. „Oni” – to wszyscy inni, nazwani w zacytowanym fragmencie „rodem złym i przewrotnym”. Kim jest ten ród? To wszyscy, którzy nie należą do Chrystusa, między innymi muzułmanie. Ale nie tylko. Do tego „rodu” należy wielu, wielu innych ludzi – na przykład wojujący ateiści czy członkowie grup propagujących homoseksualizm. Ludzie, którzy, jak Oriana Fallaci, wierzą, że mają prawo „kochać się z kim chcą i kiedy chcą” są tak samo zgubieni, jak muzułmanie. Oni wszyscy, choć skłóceni między sobą, są przeciwnikami biblijnej wiary, którą wyznajemy. Nasza wiara jest nie do pogodzenia z islamem, ale także z tym, co głoszą zwolennicy „starej Europy”. Nie możemy stawać po jednej ze stron przeciw drugiej. To nie jest nasza wojna.

Wojna, w której bierzemy udział, ma charakter duchowy. Nie toczymy jej z „krwią i z ciałem”, tzn. z ludźmi, lecz „z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” (Ef. 6:12). Naszymi wrogami nie są ludzie, lecz złe duchy, które ich zwodzą. Celem naszej wojny jest wyzwolenie ludzi z mocy demonicznych doktryn, które przyjęli i wyznają.

Jeżeli tak jest, nie powinniśmy włączać się do antyislamskiej krucjaty, organizowanej w imię ocalenia cywilizacji europejskiej przed barbarzyństwem. Oczywiście, jesteśmy Europejczykami, ale bądźmy ostrożni, gdy chodzi o angażowanie się w spory. Biblia mówi: „Sługa Pański nie powinien wdawać się w spory” (I Tym. 2:24). Jesteśmy sługami Boga, i powinniśmy zająć jasne stanowisko w jedynym rzeczywistym sporze, który się toczy. Bóg toczy spór ze zbuntowaną ludzkością. Nam przeznaczył rolę swoich rzeczników, oferujących w Jego imieniu pojednanie przez krew Jezusa Chrystusa.

Wściekłość i duma” nie są cechami charakteru naszego Pana. Jego gniew przeciw bezprawiu nie jest niekontrolowaną wściekłością, ale wypływa z miłości, jaką żywi On dla swej Oblubienicy – Kościoła. Jego autorytet i moc, z jaką przemawia, nie mają nic wspólnego z ludzką dumą, która w istocie jest wywyższaniem się nad innych. Jesteśmy powołani do tego, żeby przemawiać z autorytetem i ostrzegać przed Bożym gniewem, ale przede wszystkim jesteśmy tu, aby kochać.

Muzułmanie nie są naszymi wrogami, ani też przyjaciółmi czy sojusznikami. Są natomiast ludźmi, którym możemy okazać miłość, nie akceptując przy tym ich wierzeń. Wielu europejskich wrogów islamu to zarazem wrogowie imigrantów – tych brudnych, biednych, niecywilizowanych ludzi, którzy, zdesperowani, bez zaproszenia wtargnęli do naszej oazy dobrobytu. Zakłócili nasz spokój, i wielu za to ich znienawidziło. Tymczasem Bóg miłuje imigrantów. Sierota, wdowa i obcy przybysz (imigrant) to osoby, którym Bóg okazuje swą szczególną przychylność. Nie łączmy się z wrogami tych, których Bóg miłuje. Zademonstrujmy przeciwnego ducha – ducha troski i miłości.

Niektórzy chrześcijanie cieszą się z wyników szwajcarskiego referendum. Ale czy naprawdę powinniśmy się cieszyć? Trudno zaprzeczyć, że zakaz budowy minaretów ma charakter dyskryminujący. Jeżeli uważamy wolność religijną za coś pożądanego, powinniśmy się chwilę zastanowić. Istotą wolności religijnej jest to, że chroni ona nielubiane mniejszości przed stłamszeniem przez większość.

Muzułmanie według mnie powinni być traktowani tak jak wyznawcy innych religii. Ich wolność religijna winna być respektowana w granicach wyznaczanych przez klauzule porządku publicznego. Muzułmanin powinien się cieszyć dokładnie taką samą miarą wolności jak chrześcijanin, buddysta lub osoba nie wyznająca żadnej religii, zaś ekspresja jego wiary religijnej powinna być poddana takim samym ograniczeniom jak w przypadku innych osób.

Wynika to nie tylko z aktów prawnych gwarantujących ochronę praw człowieka, ale również z Biblii. Pismo Święte mówi: „Takie samo prawo będzie dla urodzonych w kraju i dla przybyszów pośród was” (Wj. 12, 49) oraz „To samo prawo i ten sam przepis będzie dla was i dla przybysza osiadłego pośród was” (Lb 15:16).

Większość muzułmanów to imigranci, czyli, mówiąc językiem Biblii, przybysze. Istotnym elementem etyki biblijnej jest troska o imigrantów. Według słów Pisma, „Jeżeli w waszym kraju osiedli się przybysz, nie będziecie go uciskać”. (Kpł 19,33). Pismo mówi też: „Nie będziesz gnębił ani uciskał przybysza, bo wy sami byliście przybyszami w ziemi egipskiej” (Wj 22, 20) oraz „Nie będziesz uciskał przybysza, bo znacie życie przybysza, gdyż sami byliście przybyszami w Egipcie” (Wj 23,9). Oprócz nakazu równouprawnienia, w Biblii znajdujemy też wezwanie do okazywania miłości imigrantom: „Wy także miłujcie przybysza, bo sami byliście przybyszami w ziemi egipskiej”. (Pwt 10:19).

Tyle Stary Testament. Stosunek Chrystusa do postaw antyimigranckich jest jasny, gdy weźmiemy pod uwagę następujące słowa:

„…byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie.

Wówczas zapytają i ci: Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?

Wtedy odpowie im: Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili.” (Mt 25, 43-45)

Oczywiście, apel o miłość wobec muzułmanów nie oznacza wezwania do akceptacji islamu jako doktryny religijnej. Bez wątpienia islam nie jest drogą do Boga. Możemy modlić się o uwolnienie ludzi od jarzma tej fałszywej religii i głosić Boże Słowo muzułmanom. Biblia jest prawdą, a Koran – nie. „My wiemy, że z Boga jesteśmy, a cały świat tkwi w złem” – mówi Pismo (I Jana 5:19).

Jeśli nawet dojdzie do starcia islamu z obrońcami „starej Europy”, to pamiętajmy, że nie jest to nasza wojna. Naszym zadaniem jest okazać miłość i zaoferować zbawienie zarówno muzułmanom, jak i ich wrogom. Bądźmy rzecznikami pokoju w świecie targanym konfliktami i nienawiścią. Nie mówię tu o kompromisie i uciekaniu przed zajęciem stanowiska, ale o tym, by odważnie stanąć na Bożej prawdzie i głosić ją zarówno muzułmanom, jak i tym, którzy ich nienawidzą. W tej chwili mieszkamy na uboczu Zachodu, i problem ekspansji islamu nie wydaje się nam palący. Jestem jednak głęboko przekonany, że w nadchodzących latach będzie on narastał, aż stanie się oczywisty dla każdego mieszkańca naszego kontynentu. Burza nadciąga. Przygotujmy się.