JustPaste.it

Bitwa na głosy

Premier obiecał zaangażować euroentuzjastów znad Wisły do pchania ociężałego unijnego wehikułu.

Premier obiecał zaangażować euroentuzjastów znad Wisły do pchania ociężałego unijnego wehikułu.

 

 

To nie wiary, ale cynizm i bezczelność polityków w walce o władzę nie znają żadnych granic i kordonów, ani fizycznych, ani moralnych. W tej dziedzinie, jak w żadnej innej Polacy brylują na europejskich arenach politycznych. Co jakiś czas dają pokaz brutalnej gry na oczach widzów oglądających rutynowe spektakle rozgrywane w unijnych instytucjach.

Arcyciekawym wydarzeniem była inauguracja polskiej prezydencji na forum Parlamentu Europejskiego w Brukseli. W głównej roli wystąpił tam premier polskiego rządu, który na wyrost chwalił się okrutnie, obiecując zaangażować do pchania ociężałego, unijnego wehikułu zastępy euroentuzjastów z kraju nad Wisłą.

Premier czynił swoją powinność z wielką werwą i polotem pamiętając niewątpliwie też o potrzebach kampanii wyborczej własnego ugrupowania, przed październikowymi wyborami parlamentarnymi w kraju. Stojąc z woli losu na najwyższej europejskiej trybunie, nie mógł sobie pozwolić na zmarnowanie szansy prezentacji potęgi własnej formacji, mającej kierować przez najbliższe pół roku pracami Rady Europy.

Donald Tusk wzbudził swoim śmiałym wystąpieniem zainteresowanie szefów wszystkich, europejskich frakcji parlamentarnych i uzyskał ich akceptację dla priorytetów polskiej prezydencji. Ta trudna sztuka nie udała mu się niestety w stosunku do polskich eurodeputowanych.

Bezwstydnie wysoko opłacani nasi europosłowie zafundowali nam nie po raz pierwszy w Brukseli niezły obciach przedstawiając państwo polskie, jako łamiącą podstawowe prawa człowieka dyktaturę. Celował w tym Zbigniew Ziobro, mówiąc o uzbrojonych funkcjonariuszach odwiedzających wczesnym rankiem, rzekomo niewinnego internautę rozpowszechniającego w sieci grę, polegającą z grubsza na szybkim uśmiercaniu polskiego prezydenta.

Po błyskotliwym wystąpieniu asa polskiej, prawicowej opozycji rozgorzała prawdziwa bitwa na polskie głosy a zdumionym telewidzom się zdawało, że oglądają na żywo swojskie, plenarne obrady przy Wiejskiej w Warszawie. Tym bardziej, że przewodniczył dobrze nam znany Jerzy Buzek, były premier z czasu rządów Akcji Wyborczej Solidarność.

Bezpośrednia transmisja prowadzona przez krajowe media wywołała retoryczne raczej, choć bezpardonowe zwarcia z udziałem wybrańców wszystkich opcji politycznych delegowanych do unijnych władz, którzy nie omieszkali wykorzystać wspaniałej okazji, żeby zademonstrować swoją aktywność i udowodnić, że pieniądze z unijnej skarbonki należą się im jak psu zupa.

Polskie przedstawienie w Brukseli przerwał, ale tylko na chwilę, niejaki Barry Madlenev, przedstawiciel hedonistycznej Holandii, który za nic mając wielkość Polski i zasługi jej wybitnych przedstawicieli stwierdził, że jego bogaty kraj nie będzie tolerował masowego napływu bezrobotnych Polaków i żebrzących na ulicach Romów. Tym samym polityk z kraju, który należy do członków założycieli Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, poprzedniczki Unii podważył jedno z jej fundamentalnych założeń o swobodnym przepływie ludzi i idei.

Przewodniczący Parlamentu chcąc rozładować narastające napięcie i spowodować krótkie choćby zawieszenie broni między wojownikami regularnej, polsko-polskiej wojny nakazał podać do ogólnej konsumpcji dorodnie prezentujące się polskie truskawki.

 

Pomysł na wyciszenie słownej agresji był iście przedni i skuteczny na tyle, że bitwa na głosy, o głosy wyborców zamarła na jakiś czas a na wspaniałej sali słychać było mlaskanie i cmokanie z podziwu nad smakiem i dobrocią wspaniałych owoców, będących efektem pracy imigrantów zza wschodniej, unijnej granicy.

 

Miły i budujący był widok zadbanych mężczyzn w markowych garniturach, od których emanował dobry nastrój. Wtedy właśnie moja świadomość podsunęła mi kiczowaty, elektroniczny obrazek z telewizyjnego spotu reklamowego, na którym zadowolony z siebie, celebryta przekonuje oglądających go widzów, że stan ducha człowieka zależy od stanu jego konta.                                                                                                                                                    

 

Patrząc na tych zadowolonych i uśmiechniętych polityków pomyślałem, że na ich kontach muszą być zdeponowane wcale pokaźne kwoty a twórca tego sloganu reklamowego naprawdę trafił w sedno, bo stan konta jest dziś fundamentem światowego nieładu społecznego