JustPaste.it

Ubezpieczenie? Zgłupiałeś?

Zdaję sobie sprawę, ze za dzisiejszy tekst być może zostanę odsądzony od czci i wiary, ale zaryzykuję, lubię kontrowersyjne tematy.

Zdaję sobie sprawę, ze za dzisiejszy tekst być może zostanę odsądzony od czci i wiary, ale zaryzykuję, lubię kontrowersyjne tematy.

 

 

Premier Donald Tusk właśnie poinformował Polaków, że ubezpieczenia to przeżytek, a właściwie nie tyle przeżytek ile dodatkowa inwestycja kapitału. Żadna bowiem tragiczna w skutkach tragedia związana z żywiołami nie pozostanie bez odzewu władz. Żadna rodzina nie zostanie bez odbudowanego domu, budynku gospodarczego i doraźnej pomocy społecznej.

 

Jestem nieczuły? Nie odczuwam empatii? Nie sądzę, czuję. Jednak, jak już dziesiątki (albo więcej) razy pisałem przy najrozmaitszych okazjach, z wiekiem i doświadczeniem, nad wyraz cenię i szanuję zdrowy rozsądek. Natychmiastowa pomoc z kasy opieki społecznej ma objąć poszkodowanych, w celu zapewnienia im podstawowych potrzeb, typu wyżywienie, odzież, itp. Ma wynieść (już nie pamiętam, bo się w tym gubię) 2, lub 6 tys. złotych. Dosyć uzasadnione to jest w wypadku powodzi, i to nie we wszystkich (nawet w dość nielicznych) przypadkach. Z całą empatią i współczuciem dla ludzi poszkodowanych przez trąbę powietrzną na pograniczu Mazowieckiego i Łódzkiego, te trąby niemal w ogóle nie wywiały z szuflad czy kieszeni, czy saszetek w przedpokoju… portfeli czy kart kredytowych. Jedynie niewielka część, choć i takie były, co można było zaobserwować nawet w mediach, została „doszczętnie zrujnowana”. Masa budynków (ponad tysiąc!) została zniszczona, ale poprzez zerwanie dachu, naruszenia konstrukcji budynku, itp. Środki na odbudowę są rzecz jasna niezbędne. Jednak szuflady z portfelami nie latały w powietrzu (w większości). Owe 2, czy 6 tys. będzie więc dodatkiem do wypłaty, chyba w ramach traumy. Powinno się tym ludziom zapewnić wodę, ciepłe posiłki, opiekę psychologiczną, bo to nie ulega wątpliwości. Jednak automatyczna pomoc w formie „kupy kasy” na przeżycie, wydaje mi się… Większość budynków zniszczonych to budynki gospodarskie, a w budynkach mieszkalnych ucierpiały dachy i mury (najczęściej zewnętrzne).

13a65bb5bdf64c663e9c2c4a6d702de9.jpg

 

Z doświadczenia wiem, że kiedy coś źle się dzieje, człowiek łapie za dzieci, dokumenty i portfel – to automat. Pamiętam powodzie w zeszłym roku, ale szczególnie w ’97. Woda przybierała szybko, ale nie podniosła się o metr w ciągu pół minuty, wiadomo było, że będzie strasznie o kilkadziesiąt (niekiedy kilkanaście) minut wcześniej . Moja żona uciekała przed wodą w ostatniej możliwej chwili, czekała jeszcze na ostatni autobus kilkanaście minut i z mokrymi butami wyjechała ostatnim, kursującym autobusem. Miała co prawda szczęście, bo było ok. południa, ale potem "maruderów" wywoziły śmigłowce. Zresztą brodząc po kolana, jeszcze przez kilkadziesiąt minut można bylo dtrzeć do rynku, "najsuchszego"(czyli najmniej zatapiającego przybyszów) miejsca w tym rejonie.  Wszyscy ludzie zdawali sobie z tego sprawę i dlatego w obliczu nadchodzącej niewiadome ratowali dobytek, przenosząc go wyżej (jeśli była taka możliwość). Oczywistym jest, że niewiele dało się przenieść, a nawet nic, patrząc bezradnie, bo po prostu ludzie chorzy czy słabi, czy sami, nie mogli nic zrobić. Ale każdy, zdrowy na umyśle człowiek przed myślą ratowania dobytku ratował dokumenty (dowód, paszport, portfel). To zajmowało sekundy a było zwyczajną oczywistością – automatem. Wtedy jednak było inaczej. Dowody osobiste i paszporty ocalały, ale ludzie stracili buty, kurtki, nawet bieliznę, bo po prostu woda im wszystko zabrała – nie dali rady wynieść wszystkiego. Kilkadziesiąt minut to za mało, aby uratować domowe sprzęty. Potrzebne były im więc pieniądze, nawet na przysłowiowe majtki.

 

W ostatniej tragedii tak nie było. W nielicznych przypadkach ludzie potracili wszystko: domy, meble, które się zawaliły razem z piętrem, a co za tym idzie szuflady z dokumentami. Absolutna większość ludzi straciła źródło utrzymania: tunele z papryką i fasolką. I tu potrzebna jest pomoc firm ubezpieczeniowych. Ludzie twierdzą, że firmy nie chciały ich ubezpieczać, a niektórzy nawet twierdzą, że „nie ma ubezpieczenia na ich uprawy”. Dlaczego nie chce mi się w to wierzyć? Co prawda zdaję sobie sprawę z… „ubezpieczanie się” firm ubezpieczeniowych, ale bez przesady. Nie chce mi się wierzyć w to, że gdzieś tam firmy ubezpieczeniowe nie chciały ubezpieczyć plantatorów papryki, skoro innych beneficjentów tam praktycznie nie ma. Ci ludzie… mijają się z… (jak nie mam biletu w autobusie, to nie tłumaczę się, że nie opłacało mi się kupić, tylko, ze kiosk „Ruchu” był zamknięty).

 

Firmy ubezpieczeniowe migają się od ubezpieczania terenów zalewowych przeciwko powodziom, ale bez przesady: jak dwa, trzy lata nie ma powodzi, ubezpieczają. Nie wierzę (może nie mam racji, nie wiem, ale tak… dedukuję), żeby towarzystwo ubezpieczeniowe ubezpieczało plantację papryki w … Zachodniopomorskiem, a nie chciało ubezpieczać w Mazowieckiem, czy Łódzkiem.

 

Na marginesie, towarzystwa ubezpieczeniowe to osobny temat, najlepiej ubezpieczałyby od powodzi na pustyni Atakama i od suszy w dżungli amazońskiej, jednak bez przesady – aż tak źle, póki co nie ma, chociaż za dobrze nie jest. I tu powinna być rola państwa w próbie „zdyscyplinowania” tych firm, a nie w ich wyręczaniu.

 

Opozycja znów, tak jak w zeszłym roku podczas powodzi, ustami prezesa apeluje o hojność i szybkość rządu w udzielaniu pomocy. Jako wzorcowy przykład pokazuje swoje działania po trąbie powietrznej koło Częstochowy w 2007 roku. Zapomina tylko prezes dodać, ze była to jedna z dwóch tragedii jaka zdarzyła się za jego czasów, a skala trąby powietrznej to ok. 170 budynków i 120 szklarni. Obecnie jest ponad tysiąc budynków i ok. 2 tys. tuneli. Ale dla prezesa to nie ma znaczenia. On poradziłby nawet, gdyby było 10 tys. budynków – to oczywista oczywistość. Już nie wspomnę o poszkodowanych w katowickiej hali, których część do dziś nie tylko nie zobaczyła „odszkodowania”, ale nawet nie usłyszała „Przepraszam”.

 

Ludzie, którzy się ubezpieczyli, a co za tym idzie ci, którzy ubezpieczają się w naszym kraju, spokojnie mogą traktować ubezpieczenia jako dodatkową lokatę kapitału. Nie główne zabezpieczenie, ale dodatkowy kapitał. Oto bowiem państwo zwróci mu (a w niektórych przypadkach samo odbuduje) dom, ewentualnie postawi nowy. I nie było by nic nagannego w takim przypadku, gdyby ktoś ubezpieczał się w celu „lokaty dodatkowego kapitału”, gdyby nie jedno „ale”. Człowiek ubezpiecza swój dobytek, w obawie, że gdyby się coś stało, spróbuje wrócić do tego, co los mu zabrał. Człowiek, który się nie ubezpiecza w obawie…, nie musi się martwić – też wróci. Często ten, który się martwi, liczy pieniążki i… z poczucia odpowiedzialności wydaje na ubezpieczenie. Musi czasem zrezygnować z innych celów. Gdyby więc wiedział, że nie musi martwić się o dobytek, nie ubezpieczałby się dodatkowo, nie ma bowiem ani środków, ani specjalnych planów, na jakieś dodatkowe… zyski w związku ze swoim mieszkaniem.

 

Ja mieszkam we własnym mieszkaniu na osiedlu spółdzielni mieszkaniowej. Płacę ubezpieczenie, i nie przypominam sobie, żeby ktoś mnie pytał, czy chcę, czy nie chcę płacić. Kilkanaście lat temu spółdzielnia postanowiła o ubezpieczeniu wszystkiego i powiadomiła o tym mieszkańców. Każde zalanie sąsiada np. przez zatkany zlewozmywak, czy zepsutą pralkę, każde włamanie, skończyłoby się dla lokatora ogromnym, nieuchronnym wydatkiem. Dziś jestem spokojny, nawet jeśli zepsuje mi się pralka, albo zatka odpływ. Dlaczego? Ubezpieczenie jest tanie, to kilka (naście? Nawet nie pamiętam) złotych w skali miesiąca, potrącane razem z czynszem. Dlaczego tanie? Bo powszechne!!!

 

Mogę się założyć, że nie tylko liczba ubezpieczonych nie będzie wzrastać, ale będzie spadać. Przy niezbyt wielkich dochodach, trzeba być naprawdę frajerem, żeby się ubezpieczać. Politycy stają na głowie, żeby nieubezpieczonym dogodzić.

 

Współczuję ludziom ubogim, którym wichura naruszyła konstrukcję domu. Ale może oni już nie powinni tam mieszkać? Z pożytkiem dla siebie, zamieszkaliby w jakimś gminnym mieszkaniu. Współczuję (naprawdę) hodowcą papryki, można się załamać, ale nie jest to aż tak „poniżej dochodowe” zajęcie, żeby się nie ubezpieczyć. Współczuję wszystkim poszkodowanym. Ale… szczerze mówiąc, przydałoby mi się dodatkowe 6 tyś. w kieszeni, tym bardziej, że o dom i sprzęty nie musiałbym się martwić, bo rząd (każdy)… załatwi.