JustPaste.it

Jezioro niewypowiedzianych słów

siostrzana miłość i ludzka samotność.

siostrzana miłość i ludzka samotność.

 

b1154b8cfbe04de639031a1c36602d16.jpg

Dziewczyna stała na krańcu pomostu przedzierającego się przez ciemnozieloną, zimną taflę jeziora. Wyglądała dość dziwnie z rozłożonymi do boków rękoma, w swojej przewiewnej, umorusanej błotem, długiej, białej sukience. Tym bardziej, iż poranek był bardzo chłodny, w końcu była dopiero godzina piąta dwudziestego trzeciego  października.

Nad ziemią zawieszona była jeszcze poranna mgła. Można było dostrzec coś na odległość zaledwie dwóch metrów. Ona sama kątem oka widziała tylko koniuszki swoich palców, które muskały czystą płachtę poranka. Świat wydawał się być wielką rozlaną mleczną masą, krajobraz rozmyty, rozpłaszczony. Przestrzeń dookoła była jednolita, biała, jak prześcieradło. Udało się przez nią przedrzeć tylko jasnym promieniom wschodzącego słońca. Był to widok wprost nieziemski, zupełnie niesamowity i nierealny. Jakby nie istniało nic oprócz bladej gwiezdnej tarczy widniejącej na nieboskłonie.

 Na powierzchni jeziora unosiły się skrawki zrzucanych przez drzewa, brunatnych liści i gałęzie porwane przez silny jesienny wicher. Tafla uginała się pod kolejną falą przez niego trącaną. Była nierówna, niespokojna, tworzyły się na niej geometryczne linie i koła, które po chwili rozmywały się w ogromie wody. Powietrze przeszywało na wskroś, od rażało nozdrza, z każdym oddechem pozostawiało po sobie kłąb wirującej pary. Wydawało się, jakby to ono swą surowością, nieustępliwością połamało drzewo tuż przy brzegu, a potem osadziło na nim szron, niczym prawdziwe arcydzieło.

Wszystko dookoła było jakby żywe, tylko nie ona. Stała w bezruchu, zimna, jak posąg. Jej piersi podnosiły się tylko od czasu do czasu w płytkim oddechu. Była bosa, ubrana jedynie w tę cienką sukienkę, włosy frywolnie drażniły jej bladą skórę. W zasięgu wzroku nie było nikogo, dało się słyszeć tylko szmery budzących się ptaków, podmuchy przedzierającego się przez szczeliny wiatru i głośne miarowe bicie serca. Jej serca. O dziwo było spokojne, naturalne. Krew nadal pulsowała w ściśniętych żyłach dziewczyny. Nie wyczuwało się w niej ani grama przerażenia, w jej oczach nie widać było nawet krzty zwątpienia. Nie miała gęsiej skórki, jakby stanie o tej porze półnago na skrawku pomostu było rzeczą zwyczajną. Palcami stóp zahaczyła krańca drewnianej konstrukcji, tak, że niemal jeden niepotrzebny ruch mógłby przeciążyć jej wątłe ciało na stronę pieniącej się toni. W tafli odbijała się bezbarwna postać zaciskająca do krwi wargi w oczekiwaniu. Na zobojętniałej twarzy nie rysowały się żadne emocje, wydawała się być lodowata, jak marmurowy posąg, istota, w połowie tak przeszywająca, jak woda z jeziora. Skupiona była tylko na tym, co ma za chwilę uczynić. Spokojna, majestatyczna, opanowana. Wiedziała, że ‘to’ nadchodzi.  Jej wielki dzień, właśnie przyszedł czas, by spełnić swoje odwieczne marzenie. Ze źrenic wyrywała się dusza, rozdzierała swymi zachłannymi szponami wnętrze. Chciała odetchnąć świeżym jesiennym powietrzem miażdżącym płuca. Pod powiekami tej młodej dziewczyny ukrywało się pragnienie wolności, rozdarcia ciężkich pętów wiążących dłonie. Dlatego też jednym płynnym ruchem rozłożyła ręce na całą ich długość, prostopadle do osi swego ciała, jak najszerzej. Tak, jakby zaraz miała odlecieć daleko stąd, jakby miała zniknąć za pomocą niewyjaśnionych czarów lub po prostu unieść się nad ziemią. Chciała wzlecieć pierwszy raz w swoim życiu...

Zawsze uważana była za osobę niezrównoważoną. Rodzice już parę lat po narodzinach przykleili jej łatkę ‘opóźnionej w rozwoju’. Nie byli w stanie zrozumieć, iż dziewczyna po prostu nie lubiła dużo mówić, wolała sztukę od gier komputerowych, czy innych zabaw dla dzieci w jej wieku. Była nader dojrzała, jak na swoje lata. Nie przepadała za towarzystwem innych ludzi tylko dlatego, iż od początku traktowali ją, jak ‘dziwoląga’, obiekt do obserwacji lub wyśmiewania.  Jedyną osobą jaką tolerowała była jej starsza siostra – Laura. Ta zawsze spędzała z Weroniką mnóstwo czasu, rozumiała ją i co najważniejsze uwielbiała spędzone z nią chwile. Razem chodziły na spacery, wiosną zbierały kwiaty, kładły się na trawie i obserwowały kształty chmur. Czytały książki, słuchały muzyki i malowały swoje portrety. Idealnie się dopełniały. Laura zawsze broniła swojej młodszej siostry, gdy rodzina starała się ją oceniać i snuć niezbyt trafne wnioski na temat jej obcowania z naturą, czy dziwnego zachowania.  

W niej Weronika miała jedyne oparcie, jej jedynej umiała powiedzieć, co tak naprawdę czuje.

                Matka, jako kierownik znanej w całym mieście firmy kurierskiej rzadko bywała w domu. Ojciec zaś będąc kardiochirurgiem dziecięcym pracował praktycznie całą dobę. Weronika pozostawała zamknięta w swym małym, prywatnym świecie, odizolowana od otoczenia i społeczeństwa. Nigdy nie miała kontaktu z rodzicami, ich fale mózgowe sukcesywnie mijały się każdego dnia. Ci traktowali ją z przymrużeniem oka, nie pytali o to, co lubi, co ją interesuje, czego pragnie. Ignorowali swoje dziecko, a w ich zachowaniu było mnóstwo fałszu i nieprawdy.  W konsekwencji, na własne życzenie nic o Weronice nie wiedzieli. Nie słuchali, a ona po tylu latach przestała pragnąć ich opieki i rozmowy. Rodzice mijali ją w biegu. Na początku jeszcze starali się złapać kontakt, jednak po dwudziestym trzecim października zaprzestali jakichkolwiek prób. Od tego czasu tylko wysyłali córkę do różnych psychologów, z politowaniem klepali po plecach i sztucznie się uśmiechali. W powietrzu unosiła się nutka irytacji i niezrozumienia. Weronika czuła się, jak zakała rodziny. Dziwadło, do którego nie warto się odzywać. Była wystraszoną, zagubioną ośmiolatką, którą wszyscy traktowali z góry. Bolał ją fakt, iż najbliżsi skazują ją na takie życie. W ich rodzinnym domu nie było już nawet odrobiny uczuć. Nikt nie potrafił przedrzeć się do umysłu dziewczynki. Psychologowie rozkładali ręce, potrafili jedynie faszerować ją lekami. Ta stała się jeszcze bardziej zamknięta, rozmawiała tylko z siostrą, to dawało jej ukojenie. Państwo Hłasko pragnęli dziecka kontaktowego, które można przedstawić swoim znanym przyjaciołom. A Weronika? Była inna, aspołeczna. Nie chcieli takiego potomka. Wiele razy dziewczynka słyszała to przez uchylone drzwi ich sypialni. W oczy nigdy tego nie powiedzieli, bo przecież musieli uchodzić za przykładnych rodzicieli.

                Weronika nie potrafiła zrozumieć dlaczego rodzice jej nie akceptują, dlaczego tak jej nienawidzą. Dlaczego karzą łykać tabletki i chodzić na dziwne terapie. Dlaczego nie szanują jej zdania, nie słuchają tego, co do nich mówi. Dlaczego są tacy zimni, oschli i rzeczowi. Jakby nie była ich córką, tylko kimś zupełnie obcym, do którego nie żywią żadnych uczuć. Jakby była im obojętna, zbędna. Weronika czuła się zupełnie zagubiona, przez 10 lat przechodziła męczarnię udowadniając rodzicom, że są w błędzie, że nie potrzebuje leczenia i specjalnej opieki. Próbowała uświadomić im, że jest tylko trochę inna od wszystkich, co nie znaczy, że gorsza. Zawsze powtarzała jej to Laura. I miała rację. Ona, jako jedyna, była przy Weronice niezależnie od pory dnia i nocy, niezależnie od nastroju, pogody, planowanych zajęć.

– Dlaczego oni mnie nie kochają? – Weronika uniosła delikatnie głowę.

– Wiesz… to nie jest tak, że nie kochają. Miłość to bardzo względne pojęcie. Kochają Cię na swój sposób. – Odpowiadała Laura przytulając siostrę z całych sił.

– Kiedy tylko wspomnę o Tobie rodzice wychodzą z pokoju, albo karzą mi wziąć leki. Lauro, Ciebie też kochają względnie? – Ta, uśmiechała się tylko i głaskała ją po głowie. Weronika potrzebowała czułości. Nadal. A wszyscy byli zanadto skupieni na sobie. Nie dostrzegali jej. Była, jak mała plamka na ścianie, rozmyta w przestrzeni. Bezimienna, niezauważalna.

                22 października Weronika snuła się, jak zwykle po ogrodzie. Słuchała pieśni ptaków, zbierała suche liście i układała je na kupki. Pisała palcem na ziemi pojedyncze, losowo wybrane słowa, spacerowała w deszczu i nasycała się jego świeżością. Lubiła deszcz. Nie wiedzieć czemu była jedną z nielicznych osób , którzy go lubili. Rozmawiała z siostrą. Miała już 18 lat, a wydawało jej się, iż nadal jest małym, nic nieznaczącym pyłkiem pośród tylu niezrozumiałych spraw. Małą dziewczynką, której nigdy się nie słucha, która nie ma prawa głosu. Nagle drzwi od tarasu się uchyliły i do ogrodu weszli jej rodzice. Usiedli obok i objęli córkę. Nie robili tego bardzo dawno, na pewno nie mniej niż dziesięć lat.

 – Chyba nadszedł czas, abyśmy porozmawiali, Weroniko. – Zaczął ojciec. Dziewczyna wlepiła w nich swoje duże ciemne oczy. Była zaskoczona, skołowana.

– Pamiętasz co się stało dziesięć lat temu, dwudziestego trzeciego października? – Spytała delikatnie kobieta.

– A powinnam?

– Myślę, że tak. – Dziewczyna spróbowała przypomnieć sobie wszystkie ważne daty w swoim życiu. Urodziny, pierwsza komunia… Nic z dwudziestego trzeciego października.

- Ty i Laura wybrałyście się z wujem nad jezioro, przypominasz sobie? – Weronika kiwnęła głową. Ojciec zagryzł wargi.

– I?

– Weroniko… Nic nie pamiętasz? – W jego głosie słychać było irytację. – Weronika, do cholery! – Dziewczyna odruchowo skuliła się, jak zbity pies. – Twoja siostra nie żyje. Zginęła tego dnia. Minęło już dziesięć lat, w końcu trzeba Ci to uświadomić. – Matka złapała ją za kolano, lecz ta wyrwała się. Spojrzała na nich, jak na szaleńców, następnie na Laurę, która siedziała tuż obok i nadal się uśmiechała. Przez moment była przerażona, nie wiedziała, co ze sobą począć, lecz po chwili cicho odparła:

 - Wiem. – Wstała i poszła przed siebie. Nie odwróciła się, nie chciała oglądać już ich twarzy. Kręciło jej się w głowie, krew pulsowała niezwykle intensywnie tuż pod skórą. Przez jej umysł przedzierały się miliony obrazów. Zamknęła oczy.

                Wraz siostrą i wujem wybrały się nad pobliskie jezioro.  Rodzice zazwyczaj pozwalali na wszystko, by mieć je tylko z głowy. Więc i tego dnia, choć było zimno i wietrznie, wyrazili zgodę na tę wycieczkę. Wuj zawsze był człowiekiem specyficznym. Uwielbiał zabierać dziewczynki w różne miejsca. Bez ogródek można by o nim rzec: duże dziecko. Bawili się razem świetnie. Chyba jako jedyny dorosły potrafił dobrze wpłynąć na Weronikę, rozbawić ją, zainteresować. Niestety miał problem z alkoholem. Ukrywał się, lecz łatwo można było stwierdzić ten fakt po jego nieprzeczącym oddechu. Śmierdział, jak gorzelnia. Wycieczka była by bez wątpienia udana, gdyby nie pomysł przepłynięcia łódką na drugą stronę jeziora, by zwiedzić okolicę. Pogoda była kapryśna.  Oczy łzawiły, kosmki włosów przyklejały się do policzków, wszyscy byli morzy i zmarznięci. Woda krążyła niespokojnie, co przy silnym wietrze było rzeczą naturalną. Fale przedzierały się przez drewniane wiosła prawie je łamiąc, wlewały się do środka. Gdy wuj zdecydował jednak zawrócić  zupełnie nieoczekiwanie Laura przechyliła się na stronę burzliwej wody. Nie wiadomo jakim sposobem wpadła i dlaczego nie trzymała się brzegu łódki. Dlaczego pozwoliła wciągnąć się w głąb lodowatej otchłani. Przerażenie początkowo odebrało wszystkim mowę. Spienione jezioro w ciągu paru minut zakryło całkowicie dziewczynę. Niska temperatura ją sparaliżowała, nie miała sił na krzyk, a może po prostu nie chciała się bronić. Wuj wyskoczył za nią, lecz fale były zbyt duże, by mógł uratować bratanicę. Sam nie pływał za dobrze, a ona bardzo szybko osiadła na dnie. Nawet nie szamotała się z nieugiętym żywiołem, przestała się ruszać, swoje duże zielone oczy wbiła w siostrę. Jej wzrok był przeszywający, zimny, martwy, bez jakiejkolwiek chęci do życia. Nie prosiła o ratunek, Weronika o tym wiedziała, siedziała na swoim miejscu kurczowo trzymając się burty. Na jej oczach rozegrał się cały ten dramat, w źrenicach zastygła twarz siostry. Białej, jak kartka papieru, bezwładnej. Nie wyciągała rąk po ratunek, nie walczyła o każdy oddech.

Wuj ledwie się uratował. Przez pół godziny wegetował w lodowatej wodzie, po czym ostatkiem sił wdrapał się do środka łódki, omal jej przy tym nie przewracając. Oboje nie byli w stanie dopłynąć do brzegu. Byli w szoku. Wiatr nieco się uspokoił, a oni nadal pływali po jeziorze. Dopiero wieczorem przybyła łódź pobliskiej policji, która obserwowała teren. Weronika i wuj wpatrywali się w siebie zupełnie bez kontaktu z otoczeniem, nie reagowali na słowa oficera, siedzieli w tych samych miejscach, wcale się nie poruszając. Pomógł im się wydostać. Dziewczynkę otulił kocem, a mężczyznę wypytywał o całe zajście. 

Dopiero teraz Weronika przypomniała sobie ten dzień. Pamięta go, jak za mgłą. Emocje i przerażenie częściowo wymazały zaistniałe wydarzenia. Potem było już tylko oskarżenie wuja przez rodziców, jego skazanie za spowodowanie zagrożenia pod wpływem alkoholu i nieumyślne spowodowanie śmierci, poczucie winy, samobójstwo w więzieniu, pogrzeb Laury… Weronika znowu stała gdzieś z boku. Cały gwar organizacji pochówku, zapraszania rodziny, przygłuszył prawdziwą tragedię. Oczywiście dziewczynka miała kontakt z psychologiem policyjnym, jednak nie potrafiła z nim rozmawiać. Nie chciała, nie umiała. Wiedziała coś, czego nikt inny nie wiedział. Laura chciała umrzeć. Doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego.

Do samego pogrzebu Weronika nie rozmawiała z nikim. Nie płakała, miała kamienną twarz. Obrzęd ten odbył się jakby poza nią. Szok po traumatycznym przeżyciu – odpowiecie. Być może. Jednak Weronika budząc się dwudziestego czwartego października, dzień po śmierci swojej siostry ujrzała ją śpiącą obok siebie. Nie płakała w dzień pogrzebu, gdyż Laura trzymała ją wtedy za rękę.

Uświadomiwszy sobie całą sytuację dziewczyna poczuła ulgę. Wiedziała co zrobić. W gruncie rzeczy nie zastanawiała się długo nad tym, co począć. Czekała na ten dzień od dawna. Od dziesięciu lat, a może nawet od początku swojego życia. Z jednej strony wszystko miała dokładnie zaplanowane, z drugiej zaś była zupełnie spontaniczna. Oddała się swym pragnieniom. Pierwszy raz w życiu wiedziała, iż będzie po prostu naturalna, nie będzie musiała nikogo udawać, nikogo pytać o zdanie. Przestanie uciekać, stanie twarzą w twarz ze wszystkimi sprawami, których się obawiała. Z całej siły pragnęła ściągnąć tę odwieczną maskę, którą ktoś kiedyś włożył jej na twarz. Była podniecona, jednak zachowała statyczność, jakby ten dzień miał być jednym z kolejnych takich samych w kalendarzu. 

Szła przed siebie przez las, nie bała się. Laura szła tuż obok niej, nuciła ulubioną piosenkę. Weronika czuła się przy niej bezpiecznie, jak zawsze. Wiedziała, że nie robi nic złego, nie czuła się winna. Myśl o swojej nienormalności, obłędzie nawet nie przeszła jej przez głowę. Właśnie teraz, właśnie w tej chwili czuła się najnormalniej na świecie. Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie musiała się ukrywać, wszystko było jasne. Żadnych kłamstw, niedopowiedzeń, złudzeń. Wreszcie przetarto jej oczy. Podejrzewam, że rodzice również poczuli ulgę, chociażby dlatego, iż zrzucili z siebie ten ogromny ciężar odpowiedzialności, przestali udawać. Tego zawsze pragnęła ich córka - by nikt nikogo nie traktował z góry. W końcu każdy mógł żyć swoim życiem. W końcu ściągnięto jej klapki z oczu, a nadal mogła ściskać swą siostrę z czułością za dłoń.

Suche liście i gałęzie trzaskały pod jej stopami. Dopiero teraz poczuła, że jest bosa. Nie przeszkadzało jej to, choć te delikatnie krwawiły, poranione przez ostre krzewy. Pomiędzy drzewami przedzierała się tylko cienka smuga zachodu słońca. Czerwona, żywa, pulsująca.  Zupełnie niespostrzeżona wdzierała się do wnętrza ciemnego lasu i oświetlała twarz dziewczyny.

Zrobiło się zupełnie ciemno. Położywszy się na miękkim leśnym runie obserwowała wierzchołki drzew jaśniejące łuną mieniącego się księżyca. Laura leżała obok i otrzepywała jej sukienkę ze strzępków liści. Weronika opowiadała o tym, jak bardzo oczekuje jutrzejszego poranka i jak bardzo chce się uwolnić od wszystkiego, co ją tu otacza. Uśmiechała się na myśl o nadchodzących wydarzeniach. Siostra czule ją przytuliła i szeptała ciepło do ucha, że na pewno się uda. Łączyła je niesamowita więź. Taka, którą trudno ogarnąć rozumem. Więź ponadczasowa, ponadprzestrzenna. Uczucie tak silne, iż nie mogła go zniszczyć nawet śmierć. Nie spały. Podniecenie nie dało zmrużyć oka. W oczekiwaniu na wschód słońca liczyły gwiazdy i wspominały anegdoty z dzieciństwa. Razem czuły się najlepiej na świecie. Nic nie potrafiło ich rozdzielić.

Wreszcie ruszyły dalej. Dotarły nad jezioro jeszcze przed świtem. Widok ciemnej, przezroczystej tafli przywołał wszystkie wspomnienia. Weronika cofnęła się o krok, zamknęła oczy. Zacisnąwszy je widziała tylko ciemność i wyciągniętą, jasną rękę siostry. Stanęła na pomoście, szła powoli, pewnym krokiem. Słyszała, jak deski odpowiadają głośnym pojękiwaniem na każdy jej ruch, czuła, jak osuwa się ziemia. Stanęła tuż przy krawędzi. Oddychała głęboko, z początku jeszcze rozglądała się dookoła. Wszystko wyglądało zupełnie tak, jak wtedy, gdy była dzieckiem. Nic się nie zmieniło, nawet ona. Poczuła, że znowu jest ośmioletnią dziewczynką siedzącą w ciasnej łódce. Tym razem jednak nie była przerażona. Pragnęła, jak nigdy wcześniej wolności, swobody. Chciała krzyczeć, wydusić z siebie wszystko, o czym nie mogła wspomnieć nigdy wcześniej. Wylać zalegające we wnętrzu emocje właśnie tu, w tym miejscu, nad tym jeziorem. Wiedziała, że tutaj pozostanie będąc w końcu sobą. Jej oddech stawał się coraz płytszy, zdawało się, iż zupełnie przestała chłonąć powietrze. Zerwał się wiatr. Włosy Weroniki unosiły się tuż przy jej bladej twarzy, drażniąc skórę. Zagryzła w oczekiwaniu wargi, ponownie z całą siłą zacisnęła powieki. Wiedziała, że zaraz wszystko się skończy. Rozłożyła ręce, jakby chciała unieść się bezwiednie nad ziemią, jakby zaraz miał porwać ją ten nieustający wicher. Było cicho. Zupełnie cicho.

Słońce powoli wschodziło na nieboskłon. Horyzont stawał się pastelowy, zaznaczały się na nim delikatne łuny jasności i koloru. Sino-różowa dziewczyna nadal stała na krańcu pomostu, tak jakby zupełnie oderwana od rzeczywistości, nieczuła na chłód i na to, co dzieje się dookoła. Jedynym jej ruchem w ciągu ostatniej godziny oprócz uniesienia rąk do lotu był delikatny obrót głowy i szept.

b1bfbcf4683f3780355a26b027b03254.jpg

– Wszystko będzie dobrze. – Nie wiadomo, czy powiedziała to do siebie, czy do Laury. Jej słowa były miękkie, przesiąknięte spokojem, miłością, rozlały się w powietrzu, jak ciepłe mleko. Para sączyła się jeszcze z jej ust przez pewien czas, a kiedy rozmyła się wreszcie, dziewczyna niepostrzeżenie płynnym ruchem wpadła do lodowatej wody. Nie broniła się, nie próbowała się ratować. Po prostu wpadła do jeziora, tak, jak stała, niczym kłoda, spięta. Wyraz jej twarzy się nie zmienił, miała otwarte oczy. Jej ręce nadal były rozłożone, a ona zwyczajnie przechyliła się w stronę mrocznej toni. Przez chwilę jeszcze unosiła się na powierzchni, jej biała sukienka nasączyła się wodą i lekko zsunęła z nagiego ciała. Po chwili zaczęła opadać, znikać w głębnie, pochłonęła ją ciemność. Dłoń wciąż miała zaciśniętą. Ktoś nadal trzymał ją za rękę.