JustPaste.it

Wyborca – wybierany. Konfrontacja

Ostatnio dostaję parę sygnałów, że zaostrzył się mój język i przybrał formę konfrontacyjną, w stosunku do potencjalnie popieranej przez mnie Platformy Obywatelskiej. Tak jest w istocie, ale tak jest nie bez powodu.

W 2007 roku byłem absolutnie oddanym wyborcą Platformy Obywatelskiej, w dwóch powodów. Po pierwsze, absolutnie zrozumiała niechęć do PiS i braci Kaczyńskich, a po drugie, wiara w nowoczesność, owacyjność i pro obywatelskość we wszystkich sferach społecznej egzystencji, oferowane przez partię Donalda Tuska. Tego samego, który cztery lata temu prosił mnie o udzielenie kredytu zaufania. Bez najmniejszego wahania wrzuciłem głos do urny. Byłem dumny, że „taki gość” zwrócił się do mnie o pożyczką, ale też dlatego, że przyczyniam się do zamknięcia w kojcu psa dotkniętego wścieklizną, który przez poprzednie dwa lata terroryzował społeczeństwo.

Od samego początku pojawiły się problemy z płynnością spłacania przez PO kredytu, który u mnie zaciągnęła. Ale jestem realistą, widziałem więc oczywiste powody tych trudności, zresztą Platforma bardzo intensywnie informowała mnie o nich. Kłoda w postaci prezydenta, ataki żywiołów, globalny kryzys gospodarczy, mimo iż finansowy nas ominął, zdecydowanie utrudniał spłatę i byłbym idiotą, wręcz hipokrytą, gdybym tego nie rozumiał. Jednak z czasem, Platforma z premierem widząc moje zrozumienie dla tych trudności, coraz bardziej czuła się zwolniona z obowiązku nie tylko tłumaczenia niespłacania zaciągniętych należności, ale nawet nie reaguje na domagające się wyjaśnień monity z mojej strony. Mało tego, wszystkim dookoła mówi i to całkiem głośno, że regularnie spłaca zaciągnięty dług. Ja „na swoim koncie bankowym” widzę jedynie śladowe wpłaty i bardzo dziurawe wyrównanie opłat manipulacyjnych, w postaci jakichś działań w służbie zdrowia, walki z dopalaczami, itp.

Mało tego, Platforma z premierem Tuskiem, kompletnie się nie tłumacząc z niespłacania kredytu, apeluje do mnie ostatnio o udzielenie jej następnego kredytu zaufania. I szantażuje mnie, bardzo złym stanem ogrodzenia, które za wszelką cenę chce sforsować rozszalały, odgrodzony nim ode mnie wściekły pies. O tym jednak, że nie kiwnęli palcem, aby o jakość tego ogrodzenia jakkolwiek zadbać, potencjalni kredytobiorcy nawet się nie zająkną. Skoro jednak proszą, to się zastanawiam.

I ciągle nie wiem, udzielić, czy nie udzielić tego kredytu? Za udzieleniem nie przemawia do mnie zbyt wiele argumentów. Jeden jest zdecydowanie mocny: pies się wydostanie i będzie… nieprzyjemnie. Gdybym udzielił kredytu, może by się tym ogrodzeniem zajęli, ale bo to wiadomo? Za to przeciw…, sypią się jak z rękawa.

Wiele lat temu poznałem słowo „ściema”. Ale nigdy dotąd, tak jak teraz to słowo nie oddawało swojej istoty – sensu, tego, co oznacza. I nawet nie chodzi mi tutaj, a przynajmniej nie tylko, o kompletne nieinformowanie mnie o powodach niespłacania kredytu, choć to jeden z głównych objawów ściemy. Innym, jeszcze bardziej mnie denerwującym objawem ściemy jest… kłamstwo. Niektórzy nazywają to, „niedotrzymywaniem słowa”, zapewne trafnie, może „kłamstwo” to moje subiektywne nadużycie, ale wynika z niedoinformowania właśnie. Tak więc, póki co i ja, od „kłamstwa” i ci od „niedotrzymywania słowa”, nie mogą być całkowicie pewni, gdzie jest racja z powodu braku informacji właśnie. Nie pamiętam żadnego po 89. roku rządu, właściwie premiera, który tyle razy nie dotrzymałby danego słowa. I nie chodzi mi tu o spełnianie obietnic, choćby z expose z 2007. roku, bo jak zaznaczyłem rozumiem powody obiektywne. Miller też nie dotrzymywał i Belka z powodu spadku po AWS-ie, ale oni prześcigali się w tłumaczeniach. Min. Kołodko nawet był w mediach chyba częściej niż w domu. Trzeba też przyznać, że dar przekonywania miał i gdyby nie afery działaczy z pierwszej ławki partyjnej, kto wie, jakby „Miller skończył”. Otwartość bowiem to opłacalna zaleta. Wystarczy jednak ostatnie kilkanaście dni (no… miesiąc), aby parę niesłowności premiera i rządu PO przytoczyć.

„Nie będziemy klękać przed księdzem” – grzmiał premier, aby później minister Sikorski układał się z hierarchią w Watykanie, z rezultatem zerowym dla rządu, a więc satysfakcjonującym, aż nadto „księdzem”.

„Nie ugniemy się przed silniejszym” – ogłaszał, po czym niemal nazajutrz podpisano ultra-komunistyczny pakiet socjalny dla górników Z Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Nawet Bierut z Gomułką razem wzięci nie wpadliby na to, aby zapewnić „płacę nawet bez pracy przez dziesięć lat”, bo oni hołdowali socjalistycznej zasadzie: „Każdemu, według jego pracy”.

„Raport w sprawie katastrofy smoleńskiej będzie w… lutym”…, „w marcu”…, „w maju”…, „w ciągu liku dni, najdalej do końca tygodnia, albo do poniedziałku”. Co jest, widzimy wszyscy.

Tak więc apeluje do mnie Tusk o kolejny kredyt. Inni oczywiście też, ale nie mam możliwości, żebym udzielił kredytu Napieralskim, czy innym Pawlakom. O Kaczyńskim nawet nie piszę, bo taka opcja oznaczałaby absolutną konieczność umieszczenia mnie w pewnym, bardzo ponurym oddziale szpitalnym. Nie mam jednak specjalnych powodów, aby pożyczyć kolejne zaufanie Tuskowi. Że wściekły pies? No cóż, może wystarczy się zaszczepić?

Jest jeszcze jedna szansa, ale teoretyczna jak sądzę. Oto wyobrażam sobie, że na krótko przed wyborami sondaże pokazują 28 % dla PO, 32 % dla PiS, 20 dla SLD i trochę PSL-u. I wyobrażam sobie, że Tusk nagle „trzeźwieje” i woła: „Ratuj człowieku! Powiem Ci wszystko co, jak, po co i dlaczego. Bez ściemy, bez owijania w bawełnę, zwyczajnie jak jest. Powiem Ci też gdzie przegiąłem, gdzie naciągnąłem, gdzie zwiałem przed tłumaczeniem, gdzie nie dopilnowałem i gdzie poluzowałem, bo było mi to na rękę. Powiem Ci wszystko jak na spowiedzi, tylko jeszcze mi pomóż! Poproszę Cię też o pomoc, co i jak trzeba, żeby nie stracić Twojego zaufania”. Ale to tylko taki… sen, typu science fiction.