JustPaste.it

Banda półgłówków.

"...Kochajcie wróbelka, dziewczyny! Kochajcie, do jasnej cholery!" - Konstanty Ildefons.

"...Kochajcie wróbelka, dziewczyny! Kochajcie, do jasnej cholery!" - Konstanty Ildefons.

 

 

Banda  półgłówków.

 Ostatnio coraz częściej skłaniam się ku myśli, że to jednak nie jest banda półgłówków. Banda owszem, to pewne. Ale zorganizowana, realizująca jakieś mroczne cele, o których strach nawet myśleć. Choć nauka psychologii wmawia nam, że także psychole potrafią realizować swoje cele, do tego konsekwentnie, logicznie, i całkiem nieźle przewidując skutki. Z wyjątkiem długofalowych. Bo tych długofalowych skutków nikt nie potrafi przewidzieć, jak ten motylek machający skrzydełkami w Brazylii, przez co wywołał tajfun w Chinach.

Ci zaś, którzy jednak przewidzieć potrafią, nazywają się strategami. Fakt, że oni przeważnie sami się tak nazywają. Weryfikację zaś przeprowadza życie, bardzo prostym sposobem. Ale rozwijać tego nie będę, bo jeszcze bym trafił na Powstanie warszawskie. Albo na któregoś z naszych premierów.

Więc pytam, a pytać podobno zawsze wolno – czy ta banda rzeczywiście nie rozumie, że nie tylko obecne rozróby angielskie i norweskie, wszelkie poprzednie też, spowodowane są tymi samymi przyczynami. Czy jest ktoś choć trochę normalny, kto by nie dostrzegł związku i pokrewieństwa z rozróbami we Francji, Niemczech, a nawet w Libii i Syrii? Przecież i tam zaczęło się dokładnie tak samo, a względy polityczne wypłynęły dopiero wówczas, gdy powstała taka potrzeba i okazja. Czyż względy polityczne nie uświęcą każdego draństwa? N`est-ce pas?

Wyjaśniam, że pisząc „banda” nie mam na myśli tych, którzy rozrabiają – mam na myśli tych, którzy do rozrób doprowadzili. 

Powyższe każdy winien wykrzyczeć bardzo dużymi literami.

Uściślając, tym razem nie chodzi ani o socjalistów, ani demokratów. Nie będę się zastanawiał, którzy są w tej bandzie liczniej reprezentowani. Można być kimkolwiek, by do nich należeć. W dzisiejszych czasach przynależność do tej lub innej bandy nie jest już kwestią wyznawanych idei czy tam ideałów, nie jest kwestią takiej czy innej moralności, zasad lub względów. Obecnie tak się nazywają karty, którymi gra się we współczesnego pokera, odpowiednio te karty dobierając. A jak powtarzał słynny John Derringer, najwyższym argumentem w pokerze wcale nie jest kombinacja kart, lecz nadal jeszcze lufa pistoletu. Chrzestny ojciec nazywał to argumentem nie do odrzucenia.

Z tego wynikają aż trzy kwestie: tych, którzy grają takimi kartami – tych, którzy fałszują przy grze – na koniec tych, którzy używają argumentów Derringera. Całkiem osobną kwestią pozostaje dziwna moda na zamawianie uczonych ekspertyz, których głównym zadaniem wcale nie jest analiza problemów, tylko mieszanie we łbach.

Ludzie, jak tu nie pić? Jak nie pić dobrej wódki?

4392b10d56fd83c28d8f7e5e9243ebe3.jpg

To też służy do myślenia?


Zwróciłem kiedyś uwagę jednemu sklepikarzowi, że bardzo mało ma porządnych towarów, natomiast do diabła i trochę byle czego.

- Panie – odpowiedział sklepikarz – bo ludzie, panie, tak już przywykli do byle czego, że niczym innym nie chcą się zadowolić. A ja po prostu handluję.

Ktoś, kto ma pomieszane we łbie, nie powinien być graczem. On w ogóle grać nie powinien. Tymczasem, wcale nie po to, żeby śmieszniej było, właśnie takich typów najchętniej zaprasza się do gry.

Rozumiecie powód, czy także macie pomieszane?

Największym nieszczęściem jest nuda. Nuda i brak problemów. Bo nawet gdy problemy są, one są za nudne, by je rozwiązywać. Bywa, że kompletny bankrut, wyrzucony już z gry, okazuje się zbyt znudzonym, by dostrzec własne problemy. Kiedy zaś one go przycisną tak, że znudzonym już dłużej być nie może – zaczyna je rozwiązywać w sposób najbardziej prosty i dostępny. Kałachem, berettą, saletrą amonową zamówioną gdzieś w jakiejś Polandii, w końcu nawet armatą. Ci od argumentów Derringera chętnie mu dostarczą choćby atomową bombę. Co prawda, w kwestii bomby istnieją pewne warunki – ale ktoś kiedyś je spełni. Chwilowo jeszcze nie spełnia.

Możliwe też, że ktoś te warunki zlekceważy. Zaryzykuje. Biorąc pod uwagę skutki porządnej atomówki, ryzyko nie musi być aż tak wielkie.

Najgorszą rasą ludzką wcale nie są Żydzi. Murzyni też nie. Ani Azjaci. Nie są tacy najgorsi ani cykliści, ani masoni, ani nawet socjaliści w osobach socjaldemokratów – bez względu na kolor i odcień.

Tak, z nimi wszystkimi można wojować i wdawać się w bójki, można też wojny z nimi wszczynać – słuszne albo niesłuszne, z racją albo bez racji. Można ich przekonać albo nie. Ostatecznie jednak, choć bywa to bardzo trudne, można z nimi żyć. Lepiej albo gorzej, ale można.

Bo istnieje rasa nieporównywalnie gorsza. Gorsza od dżumy i gangreny, powszechna niby katar, nieubłagana jak śmierć – i nigdzie nie można się przed nią ukryć. Nie można z nią walczyć, jak nie walczy się z wiatrem i pogodą. Nie można odmówić jej racji, bo ona zawsze ją ma. Przypisaną.

fb0819a032d9d35ab5a6c4509e39e72d.jpg


Ta rasa, to – i-d-e-a-l-i-ś-c-i.

Oczywiście, nazwa jest ogólna i właściwie myląca. I niewiele mówi. Poza tym krzywdzi tych, którzy naprawdę wyznają jakieś idee, jakie by tam nie były. Idealiści, których mam na myśli, żadnej idei nie wyznają, chyba fiksacyjną. Która się żadnej kupy nie trzyma. Jednak nie da rady nazywać ich inaczej, ponieważ oni bez przerwy gadają o jakimś ideale. A cóż to jest ideał?

To jest coś, czego nigdzie na świecie nie ma.

Są to idealiści, zakochani w idei nie do zrealizowania. Usiłujący stworzyć coś, czego stworzyć nie można. Gotowi dążyć dla samego dążenia. Marzyć dla samego marzenia. Śmieszne jest, że oni doskonale to wiedzą. Jeszcze bardziej śmieszne, że wcale im to nie przeszkadza.

Spustoszeń w ludzkich umysłach, jakich zdołali już dokonać, nawet Bóg Ojciec w Raju nie dokonał za pomocą jabłka.

Naczelną ideą tych idealistów jest miłość. Miłość do wszystkiego, co żyje i co nie żyje. Do insektów, zwierząt i ludzi. Do kwiatków, do pejzaży, nawet do kosmosu. Do zielonych ludzików takoż.

Uprawiają tę miłość z tak bezwzględnym zapałem i przekonaniem, że są gotowi w jej imieniu do wszelkich poświęceń. Gotowi są nawet do poświęcenia tego, co z takim zapałem i takim przekonaniem kochają. Ale ta myśl, rozumie się, na myśl im nie przychodzi.

Szczególnym upodobaniem darzą miłość do ludzi. Wszystkich. Bez żadnej różnicy. Kochają ludzi tak bardzo, jak ja, dzieckiem będąc, kochałem kaczuszki, dusząc je na śmierć. Ale któż się sprzeciwi miłości? Zboczeniec? Satanista? Albo psychicznie chory!

Sęk polega na tym, że niewielu z nich decyduje się na rolę Matki Teresy, lub choćby pielęgniarza w hospicjum. Pomimo tak oszałamiającej miłości do ludzi.

Zresztą, może nie pomimo, lecz właśnie dlatego, że miłość jest aż tak oszałamiająca – nie zadowala się kilkunastoma lub kilkudziesięcioma obiektami. Ona tych obiektów musi mieć tysiące, a nawet miliony.

Podstawową bowiem dziedziną miłosnej działalności tych idealistów są deklaracje. Coraz piękniejsze, coraz dźwięczniejsze. Coraz bardziej dokładne, coraz bardziej szczegółowe. Takie, którym w żaden sposób sprzeciwić się nie można. Można tylko pokornie zgadzać się z nimi.

Bo one są słuszne. Są najsłuszniejsze. One są tak bardzo słuszne, że aż obrzydzenie bierze.

Co prawda, można nie zwracać uwagi na te deklaracje, hasła i wezwania. One tylko prostaczkom odbierają rozum. Człek normalny postępuje normalnie, to znaczy kłamie, oszukuje, cieszy się z cudzego nieszczęścia i biedy, strzela do innych ludzi z czego się da, męczy ich i torturuje, głodzi całe plemiona i narody, truje na tysiące sposobów – no, zwyczajnie, jak zawsze. Tyle, że częściej robi to teraz w imię wielkiej miłości, bez której prawie nic już zrobić nie można. Zaś powołując się na nią – wszystko.

Bo prostaczki zawsze wierzą we wszystko dobre i piękne, czyli w to, co im się najbardziej podoba. A człek normalny w nic nie wierzy. Człek normalny wie, że w cokolwiek uwierzy, uzależni się od tego. Ponieważ zaś prostaczków zdecydowanie jest więcej – człek normalny robi, cokolwiek możliwe, aby tych prostaczków zachęcić do wiary. Bo cokolwiek by myśleć o prostaczkach, to przede wszystkim właśnie oni głosują.  

Czyż trzeba objaśniać, że idealiści wywodzą się jedynie z prostaczków? Co prawda, nie z takich tam zwykłych prostaczków, dla których kij to tylko kij. Dla bardziej rozwiniętych kij – to okazja do bicia. Aż prosi się, by kogoś palnąć. Więc bardziej rozwinięci nie poprzestają na szukaniu psa. Nie poprzestają też na ochronie własnych pleców oraz tyłka. Oni doskonale znają dydaktyczne właściwości kija, chociaż idealizm nakazuje im w tej mierze iść w zaparte.

dfe0919dd02d8a2ed73c1acaca752fc9.jpg


A teraz pora przejść do spraw poważnych.

Pustogłowie zawsze było pacykowane pustosłowiem. To jest wiadome od początku świata, zresztą nawet wcześniej. Zakładając, że świat faktycznie ma tylko 4040 lat i zaczął się w poniedziałek. Teoria dobra, jak każda inna, przy której nikt nie był. A jeśli nawet był, to przecież mógł cyganić.

Pustogłowie z pustosłowiem, samo w sobie, zupełnie jest niegroźne. Owe deklaracje i wezwania można zbywać wzruszeniem ramion. Prawdziwe nieszczęście nastąpiło wówczas, gdy nuda i brak problemów doprowadziły do tego, że idealiści poczęli nadawać ton coraz liczniejszym aspektom naszego zwykłego życia. Pisząc kolokwialnie (jak określają politycy) – obudziliśmy się z ręką bardzo głęboko zanurzoną w nocniku.

Po prawdzie, ta ręka jest w nocniku nie tyle zanurzona, ile zabetonowana. Co znaczy, że już na wszystko za późno.

Ostatecznie, można by rękę odciąć. Ale czy na pewno odrośnie?

Dopuściliśmy do tego, że idealiści poczęli nadawać i formułować prawa, których żadnym sposobem nie da się stosować. Te prawa dotyczą życia, którego w ogóle nie ma. Życia – ideału. Takiego życia nie ma i nigdy nie będzie. Ale prawa – jak najbardziej są. Zdarza się, że bywają egzekwowane. Stanowi to sensację, za każdym razem wrzaskliwie opisywaną.

Jest prawo, że ludzi należy kochać, bo są najważniejsi (osobliwie ci, co to jeszcze nie całkiem są ludźmi) i wszystko należy robić dla ich dobra. To robienie też jest najważniejsze.

Tutaj mam drobną wątpliwość. Jeśli ktoś nie zgadza się z tym, z lenistwa albo zasady, to także jest najważniejszy? Może jego ważność w jakiś sposób się zmniejsza?

Jest prawo, że ludzie mają być bezpieczni. Nic im nie może zagrażać. Jeden minister to nawet wojska nie wysłał tam, gdzie coś zagrażało. Rzecz jasna, że jeśli Wielki Brat by sobie tego życzył, żadne zagrożenie wcale rozważane by nie było. W tym wypadku Wielki Brat nie wyraził zainteresowania. Ropy tam nie ma, jedynie kupa piasku. Wprawdzie są tam jacyś niekonkretni ludzie, ale istniały wątpliwości, czy ich zaliczyć do takowych. Rozstrzygnięto, że nie ma konieczności. Bezpieczeństwo naszych kochanych wojaków przeważyło.

Jest prawo, że nie wolno bić. Ani małego, ani dużego. Nie wolno i już. Bo to jest nieludzkie, takie bicie. Patologia po prostu. Znaczy, skrzywione morale. Co do tych małych, szczególnie.

A sprawa patologii jest taka, że normalni ludzie niczego nie rozumieją. Oni tych małych prali od początku świata. No, prali klapsami. Czasem, kiedy ten mały za dużo narozrabiał, to pas był w robocie. I wszystko było okej. Póki złośliwy Bóg nie wymyślił idealistów.

Idealiści zaś wymyślili, że nie wolno bić. W ogóle. Nawet zamachnąć się nie wolno. Bo to nieludzkie i patologia. Tyle, że tej patologii było jakby troszkę przymało. Owszem, zdarzało się pranie bez umiaru, czyli patologiczne. Niechaj się zwie jak bądź. Idealiści zaczęli o tym krzyczeć, rozgłos robić wokół tego. Na koniec stworzyli takie prawo, że wcale nie wolno bić. Pod żadnym pozorem. Że nawet klaps to patologia. I nagle zaroiło się od tych patologii. Trzy czwarte tatusiów i połowa mamuś okazała się patologami. Idealiści odetchnęli – no, teraz jest już z kim i czym walczyć.

A człowiek normalny dalej niczego nie rozumie. Ale to żaden problem, bo nigdzie nie napisano, że człowiek normalny, tak samo jak nienormalny, musi coś rozumieć. Jest prawo, że ludzie mają być prawu posłuszni. To wszystko. Dla nieposłusznych – egzekucja. Chwilowo egzekucja prawa.

Właściwie, jak to jest z tą egzekucją prawa? Z egzekucją jest rozmaicie.  Zrobiła się taka sytuacja, że sądy – sobie, życie – sobie. Bo my żyjemy w konkretnym świecie, wcale nie idealnym. Stale i bez przerwy, na każdym kroku przegrywamy z prawami idealistów. I ponuro patrzymy na tę zabetonowaną łapę w wirtualnym nocniku.

Uciąć ją, czy nie uciąć? Oto jest pytanie!


b23087ca951011af1297c4f54c59aa6a.jpg