JustPaste.it

Początki politycznego końca

Historia pewnej kariery i dziwnego jej zakończenia...

Historia pewnej kariery i dziwnego jej zakończenia...

 

 

Marzec 2006. Warszawa. Siedzi wysoko. Wyżej się nie da. W końcu to on prowadzi obrady. Ręką gładzi blat. Spogląda na buty. Nowe. Firmy nie pamięta. Nigdy nie uczył się włoskiego. Szkoły w ogóle mało go interesowały. Znał się za to na krowach i świniach. I na ludziach. Wiedział jak z nimi rozmawiać. Widział co chcą usłyszeć. Więc mówił. Czasami krzyczał. Jak wtedy na torach, gdy rozsypali zboże. Nigdy nie sądził, że kupi naród jednym hasłem – Balcerowicz musi odejść! Trzy proste słowa uwiodły 10 % wyborców, wprowadziły do Sejmu wesołą gromadkę politycznych oszołomów, a jemu dały przywileje i marszałkowską laskę. Niedługo dostanie kolejny prezent. Złotą tabliczkę z napisem – Andrzej Lepper. Wicepremier. Nie będzie wiedział, że to początek końca. Nie tylko politycznego…

 Tymczasem spełnia się jego marzenie. Sala milknie. Z miejsca na końcu wstaje Leszek. Niepozorny facet w okularach. Matematykę ma w małym palcu, więc wie, że jego wystąpienie to farsa. I tak go przegłosują. Idzie dumnie. Choć jego nazwiskiem wytarto już niejedną polityczną gębę, to tym razem się nie przejmuje. Nie patrzy do góry. Unika tego wzroku. Andrzej już na niego czeka. Patrzy z uśmiechem. Niecierpliwi się. Aż podskakuje na fotelu. Jemu nie chodzi o żadną komisję. I tak Trybunał wyśle ją do diabła. Chodzi o niego. Tego w okularach. Już dawno obiecał, że go rozliczy. Teraz ma swoją szansę. Jeszcze kilka zdań, z których nie zrozumie za wiele i wreszcie zagłosują. Rzeczywiście. Leszek zaczyna. Mówi coś o inflacji, budżecie i polityce monetarnej. Andrzej ziewa. Leszek skacze ze stopy procentowej do kursu walut. Andrzej ziewa po raz drugi. Patrzy na salę. Niektórzy ostentacyjnie wychodzą. Nie chcą być bohaterami tej sceny. Symbolicznej zresztą. Bo oto zaszczuty prezes banku centralnego tłumaczy się przed zgrają niedomagających intelektualnie. I robi to nie dla demokracji. Robi to dla osobistej satysfakcji tego na górze i jemu podobnych.

 Wreszcie kończy. Nie oczekuje podziękowań. I słusznie. Nie będzie ich. Schodzi. Nie zdążył jeszcze wrócić na miejsce, a za plecami słyszy, że głosują. Udało się. Mają komisję śledczą. Dopiero teraz podnosi głowę. Patrzą na siebie z nienawiścią. Przez chwilę chciał pokazać gest, który profesorom nie przystoi. W porę odpuścił. Nie warto. Zresztą już nie było komu. Andrzej tonął w objęciach tej od Anana Kofana. Były kwiaty i gromkie sto lat. Leszek uśmiechnął się z politowaniem. Jego tyłek przecież i tak jest kryty. Poprawił krawat i skierował się do wyjścia. Przy drzwiach odwrócił się ostatni raz. Spojrzał na jednego z bliźniaków. Akurat konsultował coś ze Zbigniewem. Spojrzał i zrozumiał. Właśnie wykorzystali Andrzeja po raz pierwszy…

 Był też drugi i trzeci raz. Była seksafera i odwiedziny chłopaków z CBA. Jakieś lewe grunty, kredyty i widmo odsiadki. Skończył się popyt na tani populizm, więc i wyborców jakby mniej. Leszka też już nie było. Nie miał kto odejść. Został Andrzej sam. Ze swoją ambicją i pętlą na szyi…


http://zibenowskie.blogspot.com/