JustPaste.it

Kasia

Z dawien dawna karczma i plebania były autonomiczne i niezależne od siebie. Każda na swój sposób służyła zaspakajaniu potrzeb duszy ludzkiej.

Z dawien dawna karczma i plebania były autonomiczne i niezależne od siebie. Każda na swój sposób służyła zaspakajaniu potrzeb duszy ludzkiej.

 

Z usług Kasi korzystali niemal wyłącznie mężczyźni. Miejscowe kobiety, jeśli już przechodziły za obite blacha drzwi to tyko po to, żeby wyrwać z pęt pijaństwa swych mężów lub synów. Niejedna oczy wypłakała z żalu i wstydu a i to nie pomagało a nawet, jeśli pomogło to nie na długo. Kobiety przeklinały gospodę i spółdzielnię, która ją otworzyła.

 

Mało, która zastanawiała się nad źródłem skłonności ojców rodzin do łatwego przepijania ciężko zarobionych pieniędzy z wielkim uszczerbkiem dla dziurawych, domowych budżetów. Po co było szukać jakiś wydumanych powodów skoro z góry wiadomo było, że winna jest Kasia. Dla wielu alkohol był kluczem do mrocznych zakamarków duszy. Odzierał ją z gładkiej politury pozorów dobrego wychowania i religijności.

 

 Ksiądz Brachowski, ten szerzej nieznany święty człowiek nie rzucał na Kasię gromów, choć przed nadużywaniem alkoholu przestrzegał nieustannie widząc w pijaństwie źródło wszelkich nieszczęść i życiowych dramatów swoich parafian. Pamiętał, bowiem, co uczynił Jezus, kiedy na weselu w Kanie Galilejskiej zabrakło gospodarzom wina i o tym, że alkohol od zarania dziejów towarzyszył człowiekowi. Myślał, ze tak niechybnie pozostanie do dnia sądu ostatecznego.

 

 Z dawien dawna karczma i plebania były autonomiczne i niezależne od siebie, każda na swój sposób służąca człowiekowi dla zaspakajania jakże odmiennych potrzeb jego duszy jednakowo otwartej na sakrum i profanum.   Nie tylko Kasia była miejscem przenoszenia się w stan poalkoholowej euforii. Na uroczystościach rodzinnych wódka towarzyszyła człowiekowi od narodzin po śmierć.

 

 Chrzcin, wesel i korelacji nie było jednak tyle, żeby zaspokoić potrzebę oderwania się od szarości i monotonii codziennego życia. Dlatego tradycja nakazywała czerpać zaczarowaną moc zaklętą w szklanej butelce także przy innych czynnościach mających coś z rytuału. Do takich zdarzeń należało świniobicie i finalizowanie wszelkich transakcji handlowych. Okazji do zakrapianych uczt byłoby znacznie więcej, ale na przeszkodzie stały małżonki, prawdziwe domowe Westy skutecznie eliminujące alkohol z domu, niekiedy wałkiem do ciasta, czasem ścierką, ale najczęściej jazgotem trudnym do zniesienia dla ucha mężczyzny.

 

Pół biedy mieli smakosze podczas ciepłych, letnich dni, kiedy sama natura przywoływała do ucztowania na zielonej trawce w niedzielne, wolne od pracy i domowych zajęć popołudnie. Z nastaniem jesiennych chłodów nie honor było pić w opłotkach a wtedy Kasia przygarniała wszystkich pod swój dach. No, prawie wszystkich, bo na salę konsumpcyjną nie mieli prawa wchodzić  awanturnicy w stanie aktywnym oraz gołodupcy z płótnem w kieszeniach i bez fundatora.

 

 Potencjalni goście mieszczący się w tych kategoriach musieli szybko cofać się do wyjścia na wezwanie bufetowej pomni tego, ze wszelki opór będzie bezskuteczny, bo nieuchronnie doprowadziłby do spotkania z tajemniczym i groźnym komendantem Szelestem a tego kto żyw na wsi ze zrozumiałych względów starał się uniknąć.

Z książki "Odłamki czasu".