JustPaste.it

Kopciuszek - nieśmiertelny mit

Nieśmiertelny mit o Kopciuszku nie traci na atrakcyjności. Przeciwnie, Kopciuszek powraca w innych wcieleniach.

Nieśmiertelny mit o Kopciuszku nie traci na atrakcyjności. Przeciwnie, Kopciuszek powraca w innych wcieleniach.

 

Podczas ostatniego spotkania w babskim gronie, rozmowa zeszła na telewizyjny program „Trinny & Susannah ubierają Polskę”.

Moje koleżanki orzekły, że program jest dla niezbyt wybrednej publiczności i, że są nim zniesmaczone.

Odważyłam się, mimo to, oznajmić, iż mnie on się podoba. Może nie tak, jak „NCIS” czy „CSI”, ale lubię sobie pooglądać dwie dobre wróżki tuningujące Kopciuszki płci obojga.

Uważam, że, podobnie jak nieśmiertelna baśń braci Grimm, ma on jednak głębszy sens.

W baśni „Kopciuszek” główna bohaterka nie zmienia się. Wróżka dostarcza tylko akcesoriów - karetę, balową suknię czy słynne pantofelki.

W telewizyjnym programie też nie dokonują się jakieś radykalne metamorfozy. Nie ma odsysania tłuszczu, wstawiania implantów w klatę czy w szczękę, liftingu czy wstrzykiwania botoksu.

Wyjątkiem jest strzyżenie i farbowanie włosów, zabieg raczej nieinwazyjny.

Podoba mi się wiele rzeczy. Przede wszystkim jego bohaterowie są całkiem zwyczajni, łącznie z dwiema wróżkami. Mają zmarszczki i oponki na brzuszkach. Albo są za chudzi. Aż roi się od niedoskonałości.

Niektórzy do tego stopnia sami siebie nie lubią, że chowają się w nieciekawe workowate ciuchy, w nadziei, że pozostaną niezauważeni i nikt się nie zorientuje, jacy są mało atrakcyjni.

Ten program to swoista odtrutka na nieskazitelne wizerunki gwiazd filmowych i modelek, stanowiące efekt pracy całego sztabu specjalistów i wpędzające stada nastolatek w kompleksy i anoreksję.

Ostatnio złośliwi i wścibscy paparazzi prześcigają się w nowej, bardzo uzdrawiającej, dyscyplinie – pokazywaniu gwiazd w wersji saute.

Okazuje się, że idole też mają zmarszczki, fałdki, obwisłe pupcie czy biusty i nawet, o zgrozo, cellulit a bez makijażu wyglądają całkiem niepozornie.

Moim ulubionym momentem w programie jest końcowy etap, gdy Kopciuszki, przy aplauzie publiczności, pokazują się na wybiegu. Ich, bez wątpienia, atrakcyjniejszy wygląd, zaskakuje i wzrusza, zwłaszcza rodziny i przyjaciół. Niektórzy nawet sobie popłaczą. No dobra, przyznaję się, też sobie lubię popłakać, jak widzę tyle emocji. Udziela mi się ckliwy nastrój, nawet, jeżeli jest to efekt zręcznej reżyserii.

Wydaje mi się, że negatywne oceny tego programu wynikają trochę z hipokryzji. Nadmierna dbałość o wygląd zewnętrzny postrzegana jest, jako przejaw pustoty i próżności. Program o poprawianiu wyglądu automatycznie jest więc zaliczany do kategorii mniej ambitnych.  Ma dużą oglądalność, ale „oficjalnie” nie wypada się do zagustowania w nim przyznawać.

Jego krytyka jest jednak trochę powierzchowna. Pisałam już o dwóch ambiwalentnych potrzebach ludzkich. Podkreślenie indywidualności i dostosowanie do środowiska. Sztuką jest pogodzenie tych dwóch dążeń.

I jeszcze potrzeba rywalizacji. Chcemy być dostrzeżeni i docenieni przez innych. Chcemy mieć poczucie własnej wartości. Nie można lekceważyć pragnienia podobania się. To element dążenia do akceptacji.

Zresztą jest to potrzeba jak najbardziej naturalna. Zwierzątka, w okresie godowym, stroszą piórka, zmieniają barwy, nawet narażając się na dostrzeżenie przez drapieżnika. Chęć przyciągnięcia uwagi jest silniejsza. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z fundamentalnego wpływu instynktu zachowania gatunku.

W programie „Trinny & Susannah”  wyraźnie widać było nie tylko odmieniony wygląd zewnętrzny. Kopciuszki poruszały się dziarskim krokiem, kroczyły z podniesioną głową, nabrały pewności siebie. Uważam, że wielu z nich ten program naprawdę pomógł. Skoro uwierzyli, że mogą lepiej wyglądać, to może uwierzą i w inne dla siebie możliwości?

Nieśmiertelny mit o Kopciuszku nie traci na atrakcyjności. Przeciwnie, Kopciuszek powraca w innych wcieleniach.

Pamiętacie Ulę Cieplak z polskiej wersji „Brzyduli”? Kolumbijski serial cieszył się wielką popularnością w swoich kolejnych edycjach w różnych krajach.

Echa tego mitu dostrzegam też w wielkim australijskim hicie „Powrót do Edenu”.  Jego bohaterka przeszła wprawdzie skomplikowaną operację plastyczną po spotkaniu z krokodylem, ale, jak sama stwierdziła, ta jej lepsza wersja cały czas w niej tkwiła, głęboko schowana.

Współczesnego Kopciuszka zagrała też Oliwia Newton-John w słynnym „Grease”.

Przykłady można by mnożyć.

Medialny sukces dwóch kreatywnych Angielek oparty jest na prostej zasadzie. Dostrzegły powszechną ludzką potrzebę, do istnienia której nie zawsze chcemy się przyznać.  Pokazują to, co chcemy zobaczyć. Przemianę, jaka staje się udziałem zwyczajnych, takich jak my, ludzi. Możemy się łatwo utożsamić i z nimi i, co ważniejsze, z sukcesem, jaki odnoszą.

To potencjalne utożsamianie tkwi chyba u podstaw tego rodzaju programów.

Może nie chcemy już dystansu, jaki dzieli zwykłego śmiertelnika od sztucznie wykreowanych gwiazd?

U zarania kinematografii kino nazywano iluzjonem. Bardzo wymowna nazwa.

Ale o tę iluzję coraz trudniej. Kiedyś gwiazdy miały większe szanse na odgrodzenie się od swoich fanów w rezydencjach za wysokim murem. Miały być niedostępne i stanowić obiekt marzeń nie do zrealizowania.

Dzisiaj już nikt się nie nabierze na sztucznie wyidealizowany wizerunek. Uwielbiamy wręcz „uczłowieczanie” naszych idoli, obnażanie ich niedoskonałości. Bardzo nas raduje informacja, że wspaniały tyłeczek, pokazany w filmie, tak naprawdę jest własnością jakiejś dublerki, bo ten, należący do gwiazdy, pokazowy nie jest.

Ważne jest, byśmy sami nie wymagali doskonałości ani od siebie ani od innych. Bo nikt doskonały nie jest. Ten niby oklepany frazes nie zawsze jednak do naszej świadomości dociera.

Jak możemy lubić innych, skoro nie będziemy akceptować samych siebie?

 

Alicja Minicka

http://mysli-o-ludziach.blog.onet.pl