JustPaste.it

Potęgi klucz

Chciałabym kiedyś spotkać takiego nauczyciela, jakiego grał Robin Williams w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”.

Chciałabym kiedyś spotkać takiego nauczyciela, jakiego grał Robin Williams w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”.

 

ac34d1355d48267eb7530752e68f6b2a.jpgMarzy mi się sytuacja, w której inny człowiek potrafi tak bardzo mnie czymś zainteresować i popchnąć w pewnym kierunku. Wtedy życie może nie byłoby ciągłym chodzeniem po omacku i próbowaniem rzeczy, na które, jak okazuje się później, nie warto było tracić cennego czasu. Taki nauczyciel podzieliłby się swoją wiedzą, a potem godzinami rozmawialibyśmy o tym, czego się nauczyłam czy dowiedziałam, nie obawiając się, że druga strona nie jest zainteresowana omawianiem bez przerwy zagadnień należących do tej samej dziedziny nauki.

Chciałabym też kiedyś stać się takim nauczycielem, jakiego grał Robin Williams w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”. W marzeniach widzę siebie skłaniającą słuchaczy do refleksji, a przede wszystkim inspirującą wielu do dzielenia ze mną mojej pasji: przedmiotu, którego uczę, jak również moich wątpliwości. Chciałabym, aby mój zachwyt nad pewnymi kwestiami skłaniał do dalszych poszukiwań, powodował głód wiedzy i chęć podobnego zgłębienia danej dziedziny lub poszerzenia informacji. Po zajęciach uczniowie podchodziliby do mnie zapytać się, jak mogą dodatkowo się rozwijać, które książki pozwolą im na lepsze zrozumienie.

A rzeczywistość?

Skończyłam właśnie drugi tydzień intensywnego kursu języka obcego. Przez te dwa tygodnie miałam okazję zaznać nieba, a przynajmniej czegoś mu bliskiego, jak i piekła. Pierwszy tydzień minął niezmiernie szybko, a wszystko zawdzięczałam nauczycielowi, który nie był zagubiony w gąszczu wiedzy, którą chciał przekazać. Nikogo nie faworyzował, nikogo nie stawiał ponad innymi. Mimo niesamowicie zróżnicowanego poziomu potrafił wyciągnąć z nas maksimum. Gdy kończyły się zajęcia, nie mogłam doczekać się następnego dnia. Od razu po przyjściu do domu robiłam zadanie domowe, uczyłam się słówek. Każdego dnia chciałam być lepsza, chciałam mu dorównać (co brzmi dość nierealnie, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że jest rodzimym użytkownikiem języka).

Drugi tydzień okazał się drogą przez mękę. Szkoła przydzieliła nam nauczycielkę, która uczy od tysięcy (jeśli nie milionów) lat i należy do tzw. „niereformowalnej” grupy. Przyzwyczajona do metod, których używano, gdy byłam w szkole podstawowej, potrafiła jedynie „przerabiać” z nami gramatykę, a konwersacje polegały na dyskusji całej grupy, w praktyce: jedna osoba mówiła, a reszta słuchała. Zresztą najczęściej mówiła rzeczona nauczycielka. Gdy miała trudniejsze pytanie, zadawała je jedynie tym lepszym uczniom. Często większość grupy czegoś nie rozumiała, ale reakcją na te problemy było uzyskiwanie odpowiedzi od zdolniejszych uczniów. Nic mnie podczas tych zajęć nie inspirowało. Zaczęłam rysować w zeszycie, rozwiązywać inne zadania, myśleć co będzie na kolację. Wszyscy co pewien czas ziewali. Czasami nawet wychodzili do toalety. W pierwszym tygodniu nauki załatwianie tych potrzeb odkładaliśmy na później.

Od poniedziałku znów zmienił się grafik i pojawiła się nowa nauczycielka. Ciekawe, czy tym razem mnie zainspiruje, czy zniechęci. Ciężko jest bowiem nadal interesować się danym przedmiotem, gdy nauczyciel przede wszystkim zdaje się być specjalistą w odwodzeniu od niego i zniechęcaniu uczniów.

A Wy, spotkaliście na swojej drodze idealnego nauczyciela? Czego uczył i jakie metody stosował?

Hania

 

Źródło: http://lesstravelledblog.wordpress.com/2011/09/28/potegi-klucz/