JustPaste.it

Męstwo Astaryjczyków

Opowiadanie konkursowe!

Opowiadanie konkursowe!

 

1496ad7f82015114100c89f5fc462a1c.jpg


Dziś, w rozsądnym i zalecanym oddaleniu od filozoficznej pompy i usilnego poszukiwania refleksji (humor jest jedną z najwyższych wartości!) - czysty absurd i groteska. Humor - odpowiednio czarny.
A skoro tak - to i dedykacja odpowiednia. Jestem najemnikiem w służbie kpiny i ironii - On też. Wielbię koty na wzór egipski - On też. Panie i Panowie, opowiadanie dedykuję nikomu innemu, jak Lexusowi.
Opowiadanie jest konkursowe - czy może raczej zabawowe. Uczestnicy zabawy wezmą udział w losowaniu mojej książki Lwy Nemejskie. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy już ją mają, myślę jednak, że pozyskany dubel przyda się w sektorze finansów świątecznych. Jako prezent dla osoby szczególnie ulubionej.
Lub wprost przeciwnie.
Co zrobić, aby wziąć udział w takiej loterii (los wyciągnie mój nowy kot Lila)? Wystarczy w komentarzu przytoczyć zdanie lub zwrot, który sprawił, że pierwszy raz w trakcie tego czytania roześmialiście się. Kolejnych, jeśli w ogóle, hm, będą, przytaczać nie trzeba.
I tu dwie uwagi.
Pierwsza: za śmiech wyrwany z krtani uważa się: śmiech, parsknięcie, charknięcie, smarknięcie, fuknięcie, krztuśnięcie, gulgnięcie i oczywiście wszelkie chichotnięcie.
Druga: humor absurdalny - zdaję sobie z tego sprawę - nie wszystkich śmieszy. Może nawet większości nie. Uczciwie trzeba przyznać, że synonim głupkowaty /humor/ na absurdalny /humor/ miałby pełne uzasadnienie. Dlatego Czytelnik, który ani razu się nie zaśmieje, i to zaznaczy, otrzyma tytuł Wapiennego Konfucjusza, i też weźmie udział w losowaniu.
I może rzeczywiście nie ma tu nic do śmiechu? Wszak historia mówi o bezprecedensowym przykładzie męstwa...
 

Męstwo Astaryjczyków

 

Generał Overon spoglądał posępnie w dół zbocza.
- To co, atakujemy? – naciskał bojowy, ale i nieopierzony Wystybion, syn sławnego generała Omloka.
Te naciski trochę denerwowały Overona, który nie był co prawda skory do złożenia broni, ale do oddania głowy pod miecz wrogów tym bardziej. Miał szesnaście żon – tylko połowie wyłupił oczy, by zapobiec zamieszkom z powodu zazdrości o urodę – osiem dworów oraz sieć wegańskich szynków na północnym wybrzeżu Astaru.
Szkoda byłoby to stracić, a przecież...
- Atakujemy? – parł Wystybion.
Generał Overon zagryzł wargi niczym serdle przyłapane na próbie ucieczki. Miał świadomość, że wobec beznadziejnego położenia, jego życie uratować mogą - poza cudem jakimś magicznym – dwie rzeczy, z których słynęli Astaryjczycy: męstwo i dyscyplina. A rozwieje się co najmniej ta druga, jeśli pozwoli sobie na utratę opanowania.
O które nie było łatwo. Tkwił w zagajniku z przetrzebionym oddziałem czterdziestu sześciu włóczników i szermierzy. Oddziałem jeszcze mężnym i zdyscyplinowanym – ale już znużonym i pełnym rannych. A wróg przeważał. W dole zbocza czekała dwutysięczna kawaleria chroniona przez arogancko wypolerowane pancerze i hełmy, z premedytacją uwalone krwią poległych żołnierzy Overona.
Ponadto od południa zagajnik otaczał równie liczny pierścień chciwie nastawionych kuszników.
Cierpliwie chciwych.
Niewesoło. Głupio wpaść w pułapkę, ale przecież to mogło się zdarzyć każdemu z wielkich wodzów astaryjskich.
Co prawda generałowi Omlokowi się nie zdarzyło. Ciągle gromił wrogie armie, a teraz podobno podchodził z pięćdziesięciotysięczną armią pod stolicę największego wroga Astaru.
Generał Overon był doświadczonym dyplomatą, ale raczej w handlu włościami i ślepymi kobietami, niż w przekonywaniu przeważających sił wroga, żeby odeszły, póki istnieją.
- Teraz? – spytał półprzytomnie Wystybion.
Overon chciał go grzmotnąć żelaznym nałokietnikiem pod nos, ale przypomniał sobie w porę, że ten narowisty dureń był synem jego przyjaciela.
I drobiazg: ów przyjaciel, generał Omlok, był ulubieńcem króla.
Obejrzał się na swoich ludzi. Tak, jak przewidywał, euforię znamionującą przekonanie o zwycięstwie znalazł tylko na dwóch twarzach. Należały do obłąkanych, niestety, żołnierzy. Jeden dotąd nie zranił nawet wroga, gdyż – by uniknąć wyrzutów sumienia, a także własnych ran – na początku każdego starcia bezzwłocznie nokautował się rękojeścią miecza.
Miał na imię Odgięt, a generał go nie zgładził, gdyż trefniś ów poprawiał nastroje na wyprawie.
Drugi z wariatów, Spazm, dwa dni wcześniej zgwałcił tarczę zdobytą na wrogu.
Też poprawiał nastroje.
- Ja bym atakował – wymruczał Wystybion.
Generał Overon odruchowo przymknął oczy. Nie jest to legion Cezara – pomyślał ze smutnym spokojem.
Twarze pozostałych wojowników wyrażały mniej więcej tyle wiary, mocy i przekonania, co przypalone czerpaki z wikliny, które tydzień wcześniej widzieli w odbitej wiosce.
O ile można powiedzieć o pełnej ogryzionych do kości trupów i spalonej do korzeni wiosce, że jest odbita.
Smutne było to wszystko, istotnie.
- Jakieś propozycje strategiczne? – generał chciał, by jego głos zabrzmiał lekko, wiedział jednak, że przypomniał raczej odgłos odrywania zwietrzałej kory od wierzbowego pnia.
- Naturalnie – zgłosił się Wystybion.
Oczywiście. Któżby inny.
- Słucham.
- Siły mamy nieliczne, więc proponuję je rozdzielić.
Zapadła cisza. Słychać było jedynie ślepowrony buszujące pośród gałęzi. Żołnierze z widocznym zafrapowaniem usiłowali odnaleźć sensowne wytłumaczenie dla rozdzielenia sił z powodu ich nieliczności.
Generał Overon popatrzył na Wystybiona z miną wyjątkowo zdrewniałego krokodyla.
Czym syn sławnego pogromcy Omloka zupełnie się nie przejął, albo też nie dostrzegł dziwnego wyrazu twarzy wodza.
- Jeden oddział natychmiast do ataku w dół – głos młodzieńca był stanowczy, nieomal surowy. – Zmiażdżyć, rozrzucić ociężałą i skupioną nadmiernie jazdę grafa Karygodna. Drugi oddział – ja mogę go poprowadzić – czym prędzej przez wydmy na kuszników. Wybić do nogi. Trzeci...
- Trzeci?...
- Owszem. W odwodzie. Trzeci oddział może rozstrzygnąć bitwę w Odłupkowym Lesie.
Oszołomieni żołnierze, których mózgi nie były mniej wycieńczone od ich oczu i ramion, spojrzeli na generała. Overon powrócił wzrokiem do tłoczących się w dole, widocznych między drzewami jeźdźców. W zasadzie mógłbym go huknąć bezkarnie – pomyślał prawie z odprężeniem. – Przecież nikt nie przeżyje tej bitwy.
- Wiem, że plan jest ryzykowny – dobiegł go polubowny głos Wystybiona.
- Nie, dlaczego – zaoponował Odgięt.
Żaden plan nie mógł być groźny dla żołnierza, który sztukę błyskawicznego pozbawiania się przytomności po pierwszych dwóch krokach ku linii nieprzyjaciela opanował do perfekcji.
- A nawet szalony... Ale cóż, ja prę do uderzenia. To lepsze, niż czekać tu i zostać ubitym w trakcie oddawania moczu na paprocie.
Wystybion bynajmniej nie kpił, lecz kilku wojowników zaśmiało się głośno.
Overon milczał.
- Jak się nazywają nasi przeciwnicy? – zapytał nagle kruczowłosy włócznik Adanent.
Generał zmarszczył brwi i spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- No ci, tam w dole – sprecyzował Adanent, sprawiający wrażenie ożywionego bardziej, niżby należało.
- Mermeidowie – rzekł wolno Overon. – Co powinieneś wiedzieć, bo walczymy z nimi od sześciu lat. Okupują 20% ziem naszego króla. Zabili ci siostrę.
- Aha.
Następnego tracę – uświadomił sobie z łagodnym zrezygnowaniem Overon. – No, ale to jeszcze nie oznacza, że będzie chromy w boju.
- Generale, nie wiem jak pan to zrobi – rozległ się głos innego żołnierza – ale byłoby dobrze się oddalić. Ot, chwilowo.
- Ja bym atakował – mruknął Wystybion.
Generał Overon znów się zasępił. Wiedział, że powinien - jak to zawsze czynił – podbudować opadające jesiennie morale, lecz sam odczuwał już postępujący bezwład ducha.
No bo głupio, i żałośnie, i nieszczęśnie zginąć tak pośród tych sosen - gdzie raz po raz dolatywał nieprzyjacielski bełt, cudem przedarłszy się przez drzewny pancerz – czy choćby na dole, zgniecionym między końskimi pyskami jak zagubiony trzmiel.
Głupio, biorąc pod uwagę majątek i przyjemności życia.
Po raz kolejny obejrzał się na ponuro milczących wojowników. Na ilu można się jeszcze oprzeć? – zastanowił się. – Bądź co bądź jest jeszcze maleńka szansa na przebicie. Z pewnością konni Karygodna również odczuwają znużenie kampanią.
Konni Karygodna odczuwali znużenie. Stymulowało je nie tylko uciążliwe, krwawe w skutkach dobijanie otoczonych Astaryjczyków, przeciągające się od trzech dni, ale i wieści o zagrożonej stolicy - na którą szedł nie kto inny jak Belzebub Głowożerca Dwudemon Omlok.
No i ta słynna dyscyplina Astaryjczyków. I męstwo. Nawet pod najsłabszym – podobno – wodzem, jakiego mieli, Overonem. Jeszcze dwa dni temu Astaryjczycy nawet uderzali zuchwale z zalesionego wzgórza; pięć razy na konnych grafa Karygodna, dwa razy na kuszników kapitana Hana. Dopiero, gdy się dotkliwie wykrwawili, zwłaszcza po próbach przedarcia się przez wydmy blokowane przez kuszników, zaprzestali kontrataków. No, ale sami twardo i skutecznie odpierali z kolei natarcia Mermeidów. Zdziesiątkowani Astaryjczycy pozostawali Astaryjczykami; żołnierzami słynącymi z męstwa i dyscypliny.
Graf Karygodn pokręcił głową wbitą w platynowy hełm w kształcie szyszki jodłowej. Overon bronił się jak lew, a przecież mówiono, że nie jest lubiany przez żołnierzy i słabo dowodzi.
Co prawda las mu pomagał. Ludzie kapitana Hana ostrzeliwali las kryjący Astaryjczyków regularnie, ale nic nie potwierdzało egzekucyjnych efektów tych działań. Mimo to – skonstatował Karygodn – prędzej czy później Overon zginie. Każda próba przebicia wobec strat i znużenia, których zaznał, musi skończyć się ostatecznym zwycięstwem Mermeidów.
Oczywiście czuł złość. Po pierwsze, uświadomił sobie, że najsłabszy wódz wrogów, Overon, został rzucony jak ten lep w pułapkę, żeby rozproszyć wojska Mermeidów i osłabić szanse stolicy. Król Astaru, Haster, poświęcił Overona, zapewne zgodnie z planem samego Omloka.
Ale czy Omlok poświęciłby syna, którego rozpoznano podczas ostatniego starcia?
No cóż, ostatecznie miał ich jeszcze sześciu.
Po drugie, był zły, bo blamażem i sromotą było przeciągające się w czasie dobijanie Astaryjczyków wobec przewagi 40 – 1! Co powie cesarz!...
O ile w ogóle coś powie, bo Omlok znany był z powiedzenia „Cesarz, piekarz, wszystkich na gałąź!”.
Dlatego grafowi Karygodnowi spieszyło się z dorżnięciem oddziału lepu-Overona. Chciał czym prędzej ruszyć ku stolicy ze wsparciem.
Ze złością popatrzył na swoich jezdnych. Nie zanadto kwapili się do szturmowania lasu. Naturalnie uderzyliby na jego komendę, życzyłby sobie jednak, by prócz mieczy i lanc dzierżyli jeszcze jedną broń: euforię.
A nie popłoch.
- Zostało ich tam już niewielu – zaczął nie po raz pierwszy tego dnia. – Setka, może dwie. Ponieśli duże straty, gdy próbowali uciec z lasu przez wydmy.
Wydm za lasem bronił zwarty i bezlitosny pierścień doborowych, obiecująco już zdegenerowanych zbrodniami wojennymi kuszników . Diabelski, dziwnie donośny chichot kapitana Hana przetaczał się przez wydmy i rozpraszał pośród drzew chroniących Astaryjczyków już dwukrotnie, co znamionowało psychopatyczną radość ze skutecznego ostrzału. Ludzie Hana używali nowych, zaskakująco mocnych kusz; miotane z nich bełty szły daleko i przebijały pancerze niczym poduszki atłasowe.
- Krótko mówiąc, już po nich – wycedził graf Karygodn, bo nikt z jego rycerzy nawet się nie uśmiechnął.
Nieoczekiwanie odezwał się znakomity lansjer Nnutr, ale chyba nie o awans mu chodziło:
- Generał Overon ma doskonałych wojowników, wprawionych w strącaniu jeźdźców. I w walkach leśnych. Do tego znakomicie okopanych w naturalnej palisadzie. Dodajmy, że Overon to wyborowy wódz. Mówią nawet, że lepszy od Omloka, tyle że mniej adorowany przez króla. To przecież Overon pobił nas nad Czerwonymi Strumieniami i Wychełbią. A teraz obsadził Odłupkowy Las i kto tam wie, co będzie.
Rycerze powiedli spochmurniałymi spojrzeniami w górę, na szczyt piaszczystego wzgórza, gdzie rozrastały się pierwsze drzewa naturalnego szańca ich wrogów.
Karygodn zanotował sobie w pamięci, że musi czym prędzej zlikwidować lansjera Nnutra. Najlepiej już w najbliższej bitwie, pchnięciem miecza w nerkę.
- Pewnie zaraz zaatakują – mruknął któryś z konnych, niby do siebie.
Dobrze, że twarz grafa Karygodna skrywał hełm. Robił naprawdę dziwne miny. Część szczególnie przesądnych wojowników mogłaby odczuć pokusę zakłucia czarta...
Tymczasem na szturm oblężonych Astaryjczyków raczej się nie zanosiło. Ubywało natomiast żołnierzy.
- Podjąłem decyzję – oznajmił jeden z nich spokojnym głosem. – Zostaję wiewiórką.
Generał Overon popatrzył mu w oczy przenikliwie. Żart? Symulacja?
- Rodzina wie – zapewnił żołnierz.
W następnej chwili jego głowa rozpadła się w kwarty przypominające przygotowane na biesiadę porcje sera.
Spazm, wojownik znany z heroicznej walki, ale jeszcze bardziej z gwałtu dokonanego na zdobytym ekwipunku, odłożył zakrwawioną tarczę.
- Nie można się poddawać – wycharczał.
Overon uśmiechnął się lekko.
- Taki los spotyka heretyków – oznajmił zadowolonym głosem.
- Czy ja też mogę prosić? – zgłosił się włócznik Adanent. – Heretyzuję, gdy śpicie.
Generał przestał się uśmiechać. Było jasne, że musiał atakować natychmiast, żeby liczyć na to, że choć 50% stanu będzie bić się w glorii, a nie, powiedzmy, kucać pod koniem jak obłąkana hybryda zająca i żaby.
- Uderzajmy w nich jak w dzwony – powiedział Wystybion z niesłabnącym entuzjazmem.
- Tak właśnie zrobimy – rzekł twardo generał Overon, wielki wódz Astaryjczyków
Wystybion, syn Belzebuba Głowożercy Dwudemona Omloka, naprawdę się ucieszył. Podskoczył – zadziwiająco chyżo i sprawnie, biorąc pod uwagę fakt, że tkwił w pancerzu i dosiadał konia! – zakrzyknął coś buńczucznie, po czym pocałował ostrze miecza z dynamiką kobry.
Potem spojrzał za swoją odciętą, opadającą w dół wargą, a następnie na dowódcę. Nie wyglądał zbyt charyzmatycznie.
Overon znowu poczuł znużenie.
- To wygląda dobrze – stwierdził Adanent z namaszczeniem. – Dla wrogów będzie jak szydercze szczerzenie zębów.
Nim generał zdołał połapać się, co wywołał wypadek Wystybiona i pospieszna opinia Adanenta, kilkunastu rycerzy błyskawicznie uniesionymi mieczami odcięło sobie jedną czy dwie wargi. Nadgorliwy szermierz oburęczny, Opilar, oderżnął sobie nawet całą żuchwę dla większego efektu.
- A teraz jak? – wybełkotał roześmiany.
Dziwnie roześmiany.
- Ja nie mam zębów! – pożalił się inny wojownik. – Ale i tak odciąłem obie wargi. I nos.
- Ale co będziesz szczerzyć? – dociekał Adanent.
- Dziąsła.
- Świetnie.
Do czego prowadzą dwa dni objadania drzew z kory i spijanie moczu zmieszanego z krwią – pomyślał cierpko i trochę żałośnie generał Overon. Z trudem stłumił gwar, ale obyło się bez przerąbania mieczem na pół najbliższego żołnierza, do czego już się szykował.
Nie byłby to pierwszy raz.
- Rozdzielam siły – oznajmił bez ceregieli. – Wystybion, którego awansuję na marszałka, uderza czołowo na jazdę i rozbija ją w proch, i pył, i osad. Spazm pociągnie za nim ze wsparciem jako druga fala uderzeniowa. Ja przebijam się przez wydmy, wycinam kuszników, szlachtuję kapitana Hana i otwieram drogę na południe.
- To wyborowy plan, planie – wzruszył się Wystybion. – Ilu mam zabrać ludzi?
- Spazma – rzekł krótko Overon. Zebrał całe swoje ciężko ranne umysłowo rycerstwo i ruszył przez drzewa na wydmy, aż chrzęst i łomot poszły po całym Odłupkowym Lesie, jakby otwarto zawody międzytartaczne.
Była to piękna szarża. Niezależnie od kondycji, czy to ciała, czy ducha, czy konia, żołnierze generała Overona parli na pozycje kuszników mermeidzkich z najwyższą determinacją. Porżnięte wargi i obnażone drapieżnie zęby oraz – nieco mniej drapieżnie – dziąsła, zrobiły niemałe wrażenie, bo aż 30% bełtów zadało rany jedynie wydmom.
I trzeba to ogłosić: generał Overon, Adanent i pozbawiony żuchwy Opilar dopadli pozycji Mermeidów, podczas gdy reszta drużyny zaległa jak rzeszota odtrącone przez pijanego kuchtę.
Fakt, że ci trzej też byli martwi i tak przestrzeleni, że prawie rozdarci bibułowo – lecz wciąż tkwili w strzemionach, więc opancerzone konie zaciągnęły ich rozpędem dalej, niż dotarli inni.
Nie przeżył nikt. Rozstrzelania uniknął tylko Odgięt, który u progu szarży huknął się klingą w czaszkę z takim przekonaniem, że rozpadła się jak ten zwietrzały arachid.
Zaraz też donośny, diabelski śmiech kapitana Hana zatrząsnął opustoszałym Lasem Odłupkowym.
Uderzenie frontalne poprowadzone przez dzielnego Wystybiona, syna Omloka – faworyta króla Hastera, powiodło się znacznie lepiej.
Znacznie lepiej.
Odważny i szczęśliwy Wystybion oczywiście zaatakował ze szczerą pasją i żądzą zwycięstwa. Gdy runął w dół na obłożonym srebrnymi płytami koniu, dzierżąc chciwie, i nieco zabawnie, tuzin włóczni, nawet graf Karygodn był pod wrażeniem.
- Cesarz, piekarz, wszystkich na gałąź!! – dobiegały z góry wesołe okrzyki.
Wystybion bardzo kochał swojego ojca Belzebuba.
- To syn Omloka! – krzyknął z ożywieniem lansjer Nnutr.
Karygodn spojrzał znacząco po stłoczonych wokół rycerzach. Jeden przeciwnik! Nie trzeba się bać... Mermeidowie z pobłażliwymi uśmiechami wznieśli kopie. Szaszłykowy los nadbiegającej tak rączo, jak niezdarnie postaci, był nieuchronny.
Samotny szaleniec zbliżał się...
I nagle Mermeidowie zamarli. A potem zsunęli hełmy. Czy to była halucynacja, czy naprawdę...
Ze wzgórza stoczyła się jakaś pomrukująca niedźwiedzio sylwetka. Przeleciawszy niczym kula, podskoczywszy na występie, dopadła szarżującego Wystybiona i uchwyciła się końskiego ogona. To spowolniło nieco natarcie ale nie zatrzymało go. Następnie...
Graf Karygodn znieruchomiał jak owad zalany żywicą, kiedy ujrzał, jaki osobliwy natręt wspina się na konia Wystybiona, po czym, cóż, o pomyłce nie mogło być mowy, gwałci jego tarczę...
Mermeidowie milczeli w zgrozie.
Sam Wystybion, który zdawał sobie sprawę, że Spazm dołączył do niego na swój sposób, postanowił za wszelką cenę nie załamać szarży, będącej jedyną szansą przebicia i wspomożenia ojca pod stolicą cesarską.
I szarży swej heroicznej nie przerwał, mimo, że oprócz tarczy, jego obłąkany nieco towarzysz, zgwałcił mu coś jeszcze.
Hełm.
Niestety.
Ale zdeterminowany syn Omloka wbił się w sparaliżowaną jazdę Mermeidów, rozrzucił ją i uszedł zwycięski.
Bitwa w Odłupkowym Lesie i obydwie wieńczące ją szarże przeszły do legendy. Król Haster nadał pośmiertne tytuły marszałka polowego Odgiętowi, Adanentowi i Opilarowi za bohaterskie koncepcje wojny leśnej. Nie zapomniał i o zasługach niedocenianego generała Overona. Zaopiekował się jego majątkiem i żonami.
Wystybion zdołał na czas dotrzeć pod stolicę Mermeidów, gdzie zwycięsko walczył przeciwko nim z ojcem swoim i braćmi. W ramach reperkusji okupacyjnych stolicę obrabowano z wszelkich dóbr oraz kobiet ładniejszych od marzanny topionej na wiosnę.
Powieszono wszystkich piekarzy.
I tylko egzekucja cesarza trochę się odwlekła. Spazm coś mu tam robił. W ramach reperkusji. Dwa razy pękła lina.
Pomedytujmy nad męstwem Astaryjczyków.