JustPaste.it

Dziwne przeżycie

Zdarzają sie sytuacje, nawet niedramatyczne, które - wydawałoby się - powinny zmienić nasze życie. Ale jakoś nie zmieniają. I tylko czasem wraca o nich pamięć.

Zdarzają sie sytuacje, nawet niedramatyczne, które - wydawałoby się - powinny zmienić nasze życie. Ale jakoś nie zmieniają. I tylko czasem wraca o nich pamięć.

 

Wydarzyło się to wiele lat temu, ale nie aż tak wiele, aby o tym zapomnieć. Zresztą, gdyby była taka możliwość i wydarzyło się to jeszcze dawniej, to pewnie i tak by powracało. Wyjechałem z miasta na parę dni, a może więcej, w Karkonosze, do Bierutowic (dziś, zdaje się, jest to Karpacz Górny, jakby imiona miejscowości mogły cokolwiek zmienić oprócz imienia). Byłem sam. Jako że nie była to moja pierwsza obecność w tym rejonie, szybko stwierdziłem, że znam już wszystkie możliwe szlaki w okolicy i jutro nie bardzo wiem dokąd iść. Oczywiście można było chodzić poza nimi, ale te nieoznaczone kolorowymi paskami drogi niewiele się różniły od tamtych; zresztą też były oznaczone przez moją znajomość terenu, niezłą orientację w górach i odbicie swego położenia na mapach. Ten determinizm stawał się irytujący i nużący – idziesz tak, jak droga prowadzi, jak prowadzi Twoje postanowienie, Twoja myśl  i jest to ograniczenie. Zaczynałem czuć się jak w klatce, której pręty stanowiły szosa i przytulone do niej domy, granica państwa, monotonia oraz moja wiedza o górskich wędrówkach i świadomość tej wiedzy. Ktoś kiedyś powiedział, że klatka może mieć rozmiary Wszechświata, ale pozostaje klatką.

Oczywiście, trasę wędrówki (nie do końca tak jak w życiu) wybierasz samemu, możesz ją zmieniać, gdzieś zboczyć, pójść na przełaj czy zawrócić, ale pozostaje to wyborem, Twoim wyborem, pewnej konkretnej, określonej drogi i w jakimś sensie zamazuje i oddala problem, zagłusza, ale go nie likwiduje. Założona czy przemierzona trasa pozostaje pochodną powziętej uprzednio, świadomej decyzji. Można gonić króliczka lub własny ogon, ale tylko do momentu w którym się go nie złapie. A i wtedy lepiej nie zaciskać zębów, bo co dalej?

Wieczorem wpadłem na pozornie dość banalny pomysł: jutro stanę w miejscu skąd wychodzi najwięcej szlaków i ścieżek, nie mówiąc o możliwościach chaszczowania, z powziętym silnym postanowieniem będącym pierwszym i ostatnim w tej sytuacji aktem wolicjonalnym, że nie narzucam sobie niczego, nie podejmuję żadnej świadomej decyzji, nie zakładam żadnego planu, celu, nie ustalam trasy wędrówki, mogę iść dokądkolwiek, cały świat do mnie należy a ja jestem absolutnie wolny, niczym nie skrępowany i będę w pełni z tej wolności korzystał. Założenia były mniej więcej takie, choć ten sporządzony po latach opis, bez wątpienia nie jest do końca precyzyjny  a na pewno pozbawiony odbicia radości, jaką wówczas odczuwałem, gdyż pomysł wydał mi się wspaniały.

Nazajutrz w świetnym nastroju udałem się w wybrane miejsce, poganiany niecierpliwością szybko zrelaksowałem, ustaliłem, że teraz mogę iść dokąd naprawdę chcę – nie istnieją żadne plany, mapy, szlaki, cele, zamiary, godziny powrotów, warunki atmosferyczne etc – słowem, żadne ograniczenia. Nic mnie nie krępuje, nic nie wyznacza granic. Wreszcie będę korzystał z prawdziwej  wolności.

I wtedy stało się coś dziwnego. Niespodziewanie i bez żadnego preludium. Najpierw otaczający mnie świat jakby zastygł, znieruchomiał i ucichł. Najlepiej pamiętam tę ciszę, bo to nie był brak dźwięków, tylko samoistny, niezależny i najsilniej w tym momencie odczuwany byt. Świat się zmienił ale nie potrafię powiedzieć jak. A ja odczułem, że nie mam dokąd iść, że nie mogę iść, nie mogę, nie potrafię się ruszyć. Właściwie nic nie mogę zrobić, jestem tylko biernym obserwatorem niby znanego ale obcego mi świata. Po chwili (dokładnego czasu nie jestem w stanie podać) uświadomiłem sobie, iż nie jest to wrażenie tylko psychiczne czy mentalne; nie mogę fizycznie ruszyć ani nogą, ani ręką. Głową zdaje się nie próbowałem. Byłem dosłownie skamieniały. Zatrzymany kadr. I wtedy pojawił się strach. To zresztą była zupełnie inna jego postać, niż ta, którą znamy z codziennego życia; może nawet to słowo, opierające się przecież na wrażeniach odbieranych zmysłami jest tutaj nieodpowiednie, ale nie mam lepszego. I przez ten powiedzmy strach, który szybko zlał się w jedno odczucie z otoczeniem obcym, nieprzyjaznym ale raczej nie wrogim (nie wiem jak to lepiej przedstawić; uczucia i pejzaże jeśli nawet łączą się ze sobą, to tylko w poezji, a to w żadnej mierze nią nie było) widziałem wszystko dokładniej niż zawsze, jakby gdyby ktoś zaostrzył i podkreślił wszystkie kontury otaczających rzeczy łącznie z oddalonymi wierzchołkami gór, gasząc przy tym nieco kolory, oscylujące teraz w stronę szarości.

Dokonałem maksymalnego wysiłku, mentalnego i fizycznego, aby się poruszyć. Bardzo wolno, nienaturalnie wolno, jedna ręka zaczęła się unosić. Władzy w nogach nadal nie miałem, stałem, ale ruszyć z miejsca nie byłem w stanie. Poruszała się tylko jedna ręka. Podjąłem w myślach decyzję, że rezygnuję z przyjętego założenia i natychmiast, tak jak zwykle to robiłem, zacznę z mapą ustalać trasę i cel do którego mam dzisiaj dojść. Władza w nogach i całym ciele wróciła dość szybko. Z mapą w ręku, poszedłem na ustalony, konkretny szlak.

Tak więc co stało się z  moją wolnością, czy to (ponoć) przyrodzoną, czy związaną z konkretną sytuacją i wynikającą z konkretnego aktu mojej woli? Tak dokładnie zniknęła? Dlaczego? Jakim sposobem? Nawet w sensie idei? Co na to Platon? A gdzie podziała się moja wola, już nie mówię, że wolna; nie starczyło jej nawet aby poruszyć własne łapy? Czyli jeśli nie operuję w ramach przyjętych i ustalonych schematów, nie jestem w koleinie utartego światopoglądu to otaczająca rzeczywistość tak po prostu przestaje funkcjonować? I to łącznie ze mną? Kolorowe paski oznaczeń górskiego szlaku namalowane na drzewach czy kamieniach stają się nagle drogami życia, człowieczeństwa, świadomości, wolności czy wręcz istnienia świata? A jeśli się im nie podporządkujesz, to zostaniesz unicestwiony, nie symbolicznie, nie metaforycznie ale dosłownie i fizycznie? Gdzie podziała się ta wola, podręcznikowo określana jako „realna możliwość działania, przejawiania wewnętrznej energii bytu rozumnego” czy „dyspozycja do świadomego i celowego kierowania swym postępowaniem, do podejmowania decyzji i wysiłków w celu realizowania pewnych zadań”? Nic z tego nie zostało. To, czego doświadczyłem, przeczy dokładnie każdemu sformułowaniu zawartemu w powyższych definicjach; we wszystkich definicjach.

Oczywiście zdaje sobie sprawę, że ryzykowne jest wyciąganie wniosków ogólnych na podstawie pojedynczych, subiektywnych doświadczeń. Ale zrobiwszy dla porządku to zastrzeżenie, mogę sobie pozwolić na niejako prywatne postawienie problemu. Jeśli nie ma ograniczeń, nie ma wolności. Odwieczny dualizm. I te ograniczenia muszą wynikać z innego świata, a my jesteśmy tylko aktorami lub tymi dziwnymi, platońskimi zabawkami. Noumeny gdzieś istnieją i bez nich nie ma nic. A jeśli to właśnie one mi się objawiły, to człowiek stwarza z nich piękniejszy od nich świat, a jeśli pozbawi je siebie, to pozostają pustą, szarą, pozbawioną życia teatralną dekoracją stworzoną przez Demiurga, który jednak zapomniał o najpiękniejszych i najważniejszych ideach.

Czasem też myślę, choć nie wiem i nigdy nie będę wiedział tego na pewno, że jeszcze chwila lub kilka następnych chwil w tym stanie, a pozostał bym w nim na wieczność, wieczność, która w realnym świecie była by liczona najwyżej w sekundach i którą pewnie ja sam przestał bym szybko zauważać.