JustPaste.it

Agencje ratingowe, koszyki i kryzys

Wszystkie kraje po kolei, które tracą wiarygodność w oczach agencji ratingowych, ostro protestują przeciwko nierzadko nieuczciwym, praktykom stosowanym przez agencje ratingowe.

Wszystkie kraje po kolei, które tracą wiarygodność w oczach agencji ratingowych, ostro protestują przeciwko nierzadko nieuczciwym, praktykom stosowanym przez agencje ratingowe.

 

Kryzys znów pokazuje zęby i właśnie skacze do gardeł wielu państw, głównie UE. Niemcy nie mogą sprzedać swoich obligacji, Włochy mają je najwyżej oprocentowane, itd., itd., itd. A Węgry zostały właśnie „nagrodzone” przez amerykańską agencję ratingową obniżeniem ratingu, czyli oceniły obligacje tego kraju, jako „mające śmieciową wartość”.

fc5b241a873c5b439d914f1d066bc91f.jpg

Idzie za tym niebezpieczeństwo dla Polskiej złotówki, bo inwestorzy światowi, forinta i złotówkę wkładają do jednego koszyka. Dlaczego wkładają do jednego koszyka? Ano dlatego, że jakaś ratingowa, albo ratingopodobna agencja tak im kiedyś poleciła (sic!) – doradziła.

Wszystkie kraje po kolei, które tracą wiarygodność w oczach agencji ratingowych, ostro protestują przeciwko nierzadko nieuczciwym, niesprawiedliwym i nierzetelnym praktykom stosowanym przez te agencje. Ale one pozostają absolutnie bezkarne. Jakiś kraj, niedawno próbował, czy tam straszył którąś z tych agencji procesem sądowym i żądaniem wielkich odszkodowań, na co one z rozbrajającym uśmiechem odpowiedziały: „My jedynie wyrażamy opinie. Nikt nie ma obowiązku nas słuchać”.

Są to kuriozalne tłumaczenia, bo wiadomo, że stanowią z bankami i giełdami system naczyń połączonych – to ta sama banda, a inwestorzy i klienci banków mają tu stosunkowo najmniej, jeśli w ogóle cokolwiek, do powiedzenia. Równie dobrze ci panowie, zarabiający bajońskie sumy na wróżeniu z fusów, mogą sobie rzucać kostką na mapie świata i gdzie wypadnie, tam… obniżamy. Finansowa mafia trzyma cały świat za gardło, a świat niczym bezwolne barany, daje im się prowadzić na „ichnie pastwiska”. A tak na marginesie, nie jest tajemnicą, że większość tej mafii to Amerykanie, najgłupsza nacja świata, jeśli idzie o wiedzę ogólną (do tego samego prowadzi zresztą nasza „unowocześniona” edukacja). Żeby nie przedłużać wspomnę tylko geografię, czy historię, tak dla przykładu. Kompletni, potrafiący pisać i czytać, ale jednak analfabeci. Powiązanie gospodarek, a więc i walut polskiej i węgierskiej jest objawem tego właśnie analfabetyzmu.

A obniżenie wartości Złotego może przynieść dla nas groźne skutki. Automatyczne podniesienie VAT-u i innych podatków, podrożenie wartości długów, wzrost bezrobocia – drastyczny, itp.

Chyba żeby…

Zastanowić się nad wariantem islandzkim, choć na zastanawianie się czasu zbytnio nie ma. Mamy na to szansę, ponieważ nie jesteśmy w strefie Euro i z tego co wiem, jeszcze, mimo chęci, nie czekamy w przedpokoju. Islandia znakomicie poradziła sobie z kryzysem, chociaż jej sytuacja była nieporównanie gorsza od naszej dzisiejszej sytuacji. Z dnia na dzień ten kraj stanął przed widmem bankructwa. I wtedy wszystko zaczęło się dziać jakby w przyspieszonym tempie. Możnaby odejść od systemu stałego kursu walutowego, który wprowadziliśmy w 1990 roku. W ostatnich dniach mieliśmy przykład ile kosztuje utrzymanie stałego kursu. NBP „na gwałt” kupował waluty, aby uratować kurs PLN i… nie uratował, przynajmniej nie w takim stopniu jak planował.

Dewaluacja ma minusy, np. inflacja, ale ma też ogromne plusy, o czym przekonali się Islandczycy. Pobudza miejscową gospodarkę, zmuszając ją do produkcji dóbr zbyt drogich za granicą, oczywiście część tych dóbr. Wzrasta eksport w wyniku konkurencji. Bezrobocie spada. Kraje które odchodzą przynajmniej czasowo) od sztywnego kursu walutowego (USA w 1997r np.), są mniej podatne na kryzysy. To wszystko zrobili Islandczycy. I więcej.

Zmusili banki do renegocjacji długów hipotecznych swoich obywateli. Banki się zgodziły, bo nie miały wyboru(!), a państwo zapewniło pomoc prawników dla renegocjujących obywateli. Oczywiście banki, które ocalały, bo złodziejskim bankom pozwolono upaść, a to co z nich zostało, znacjonalizowano. Spokojnie, to nie komuna, państwo ma nieco większe udziały niż inwestorzy prywatni, bankami zawiaduje islandzki odpowiednik naszej Komisji Nadzoru Bankowego. Zagranicznym klientom upadłych banków, Islandia sukcesywnie zwraca ich oszczędności na uzgodnionych z tymi klientami warunkach.

Oczywiście Islandczycy płacą sporą cenę za kryzys. Ale już bardzo niedługo będą mogli o kryzysie zapomnieć. Już powoli zapominają, bo cena jest coraz mniej dotkliwa. Szybkość działania Islandii, oraz determinacja w chęci wyjścia z kłopotów, pozwoliły na przyjazne spojrzenie (i gesty, czyli kasę) Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla tego kraju. Islandia również nie zawahała się uruchomić swojej rezerwy walutowej.

Polska rezerwa walutowa

Czytałem ostatnio jakiś tekst nawiedzonego fachowca o tym, jak to „szołmen” Kołodko plecie bzdury na temat użycia naszej rezerwy walutowej, w celu pokrycia części naszego deficytu budżetowego i na polonizację systemu bankowego. Tak mniej więcej zrobiła Islandia, tyle, ze nie musiała odkupywać banków, bo te upadły.

Ów „specjalista” uświadamia mnie, ze pieniądz to najzwyklejszy w świecie towar, tak jak praca, więc pracuje, a jak pracuje to musi zarobić. Wali jakieś chore teorie tak jakby chciał mnie przekonać do wzięcia kredytu w swoim banku. I choć ja mam pieniądze w szafie, to on mi wmawia, ze mają tam leżeć, a ja mam wziąć kredyt, bo tak trzeba. I tak się zastanawiam, czy ten gość wie, co to jest i po co, rezerwa walutowa? Śmie twierdzić, ze nie wie, a jeśli wie, to ściemnia, bo jest agentem jakiegoś banku, albo innego Skoku i musi wciskać kit.

Otóż spieszę z wytłumaczeniem, że rezerwy walutowe banku centralnego są zabezpieczeniem na czarną godzinę – na trudne czasy.  I choć nie jestem miłośnikiem profesora Kołodki (rzeczywiście jest szołmenem, zawsze nim był), to nie sposób odmówić mu wiedzy i umiejętności. Po przejęciu przez niego MF, dokonał cudów, a po nim również Belka, aby wyciągnąć Polskę ze stagnacji, jaką zostawił mu Balcerowicz, który zapomniał wyłączyć lodówkę, włączywszy ją dla schłodzenia gospodarki. Dokonywał cudów z sukcesem, nie bojąc się trudnych, niepopularnych decyzji – a lewizowiec niby.

Tym razem z Kołodką się zgadzam. Kiedy, jeśli nie teraz. Teraz jest dobry czas na… wyprzedzenie ciosu zadanego przez kryzys. Użycie rezerwy (oczywiście jej części) na cele wskazane przez Kołodkę, mogło by przynieśc zbawienne skutki. Rzecz jasna, do tekiego posunięcia trzeba się najpierw przgotować. Jest tylko jedno „ale” – trzeba się szybko przygotować, co w wykonaniu premiera Tuska, ślimaka, bo żółw jest nieporównywalnie szybszy, jest raczej nieprawdopodobne.

W połączeniu z dewaluacją, moglibyśmy „gwizdać” (po cichu, ale jednak) na kryzys.

Mamy sporo szczęścia, że nie jesteśmy w strefie Euro, choć ja też uważam, że do Euro trzeba kiedyś wejść. Ale dziś strefa Euro jest chora i nie chce się leczyć. A leczenie odbywa się raczej metodą znachorską, kompletnie irracjonalną. Oto Estonia np., potężnie doświadczona przez kryzys, ale skutecznie się podnosząca, na skutek niewiarygodnych wyrzeczeń społeczeństwa, musi „ratować” Grecję, aby utrzymać jej status quo, czyli wyższy niż w Estonii poziom życia Greków. To paranoja strefy Euro: krew, pot i łzy, zmagających się z kryzysem Estończyków, mają służyć rozbestwionym, leniwym i będącym mistrzami świata w strajkowaniu i wysuwaniu żądań Grekom. Dopóki tak ma wyglądać paranoiczna solidarność euro landu, od strefy Euro powinniśmy się trzymać z daleka.