JustPaste.it

Pięknie się różnić: czy to możliwe w związkach damsko-męskich?

Panuje przekonanie, że przeciwieństwa się przyciągają, więc teoretycznie powinnam być najszczęśliwsza w związku z osobą, bedącą tak różną ode mnie, jak tylko Natura pozwoli.

Panuje przekonanie, że przeciwieństwa się przyciągają, więc teoretycznie powinnam być najszczęśliwsza w związku z osobą, bedącą tak różną ode mnie, jak tylko Natura pozwoli.

 

Inni jednak twierdzą, że cała zabawa w życie razem - udane, szczęśliwe życie - możliwa jest nie wtedy, gdy żyjemy z naszym przeciwieństwem, ale wtedy, gdy tworzymy z naszym partnerem pełnię, przysłowiowe jabłko. My, owego jabłka połówki, ślicznie się uzupełniamy: tu wypukłość, tam wgłębienie, tu gniazdo, tam pestki itd. Jeżeli jednak spojrzymy na obie te teorie - i tę o przeciwieństwach, i tę o dopełniających się połówkach - trzeba stwierdzić, że obie opierają się na tym, że aby stworzyć udany związek z drugim człowiekiem, trzeba nauczyć się pięknie różnić. Tak - nauczyć się. Bo w jednym jesteśmy tacy sami: już od poczęcia stanowimy odrębność niepowtarzalną, unikatową. Należy więc wypracować pewną wspólną płaszczyznę dla owych dwóch unikatów, a to wiąże się z nauką - o sobie, o tej drugiej osobie. I o tym, jak te dwie osoby spoić w coś, co (czy na zasadzie przeciwieństw, czy dopełniania się) będzie jednością, co będzie trwałe, pełne i silne. I przetrwa zarówno nadmiar szczęścia, jak i nieszczęścia.
W kontekście powyższych przemyśleń nasuwa się zasadnicze pytanie: co w obecnych czasach ludzie robią nie tak, że tyle związków, małżeństw rozpada się, nie trwa nawet kilku lat, czasem trwa kilka miesięcy albo i kilka dni? Czy tutaj chodzi o nieumiejętność bycia ze sobą? Złą komunikację? Brak dobrej woli? Zbyt duże wymagania? Nieszczerość? brak zaufania? Zdradę? Czy może to z obecnymi czasami coś jest nie tak, bo odkąd świat skurczył się do rozmiarów małego miasta i wszędzie mamy blisko, wszystkiego możemy doświadczyć, wszędzie pojechać, poznać wielu ludzi, zobaczyć różne kultury, wzorce - może to wszystko sprawia, że już sami nie wiemy, czego chcemy, kogo chcemy i ciągle się zastanawiamy: czy może sprobować jednak inaczej, z kim innym, na innych zasadach? A może myślimy, że pozostając z jedną osobą w monogamicznym związku z założeniem, że to na długo, na życie, na amen - może to skłania nas do myślenia, że świat daje nam tyle możliwości, tyle możemy, więc po co tkwić w tej podstawowej komórce, jaką jest związek/małżeństwo, skoro tyle nas może przez to ominąć? Trudno tutaj o pewniki, ale nie sposób się nad tym nie zastanowić. Dawniej ludzie żyli w jednym plemieniu, osadzie, jednej wiosce, miasteczku. Wszędzie mieli daleko. Nie było internetu, komórek. Gdy szukali partnera na życie, nie rozglądali się zbyt daleko. Wiązali się lokalnie, zakładali rodziny, żyli razem aż po grób. Czy byli w związku z tym szczęśliwi? Może i tak, może i szczęśliwsi niż my dzisiaj, bo nie mieli aż tylu możliwości, więc łatwiej im było się decydować i nie myśleć, co by bylo gdyby. No bo jakie gdyby? Gdyby się rozstać? Ludzie by nie dali spokoju. Zdrada? Cóż, nie trzeba się przyznawać. Chyba że księdzu na spowiedzi. Samotne podróże, zostawianie w pracy po godzinach, brak wspólnych posiłków, spędzanie wolnego czasu przed komputerem w zamkniętej na drugą połówkę przestrzeni? Nie. Nie było takiej opcji.  To, czego nie ograniczały naturalne możliwości, regulowało prawo zwyczajowe, religia, tradycja, sumienie i strach przed ludzkimi językami. Zabobony? Ciemnota? Ograniczanie samego siebie? Być może. Ale z drugiej strony na pewno więcej bliskości, więcej czasu dla siebie nawzajem, a także dla samego siebie, by się usłyszeć, zrozumieć, poznać siebie na tyle, by umieć się zgrać z drugim człowiekiem, by umieć odpowiedzieć sobie na pytanie, co nam w duszy gra i czego trzeba, by grało piękniej.
Krystyna Siesicka w jednej ze swoich książek napisała bardzo ważną, kluczową wręcz rzecz, która uzupełnia powyższe wynurzenia: (...) w miłości ludzie nie mogą być jednością, do uczucia trzeba dwojga, prawda? Zgrać siebie tak, żeby dwa instrumenty współbrzmiały, to jest sztuka. I to jest muzyka miłości. Nie wierz tym bajkom o jedności duszy i ciała w związku dwojga ludzi. Dbaj o swoją  piękną inność. I szanuj tę obok.

Przestańmy więc może biegać, bo naturalną konsekwencją biegu jest zadyszka - w tym wypadku taka emocjonalna, kiedy brakuje nam tchu, by pomyśleć, co, do kogo i po co czujemy. Co, bo warto to nazwać po imieniu, do kogo, bo mądrze rozważnie wybierać kogoś, komu powierzamy znaczną część naszej osoby i po co, byśmy mogli w ogóle zdefiniować nasze potrzeby, plany na przyszłość, nadzieje, oczekiwania i opowiedzieć o tym wszystkim drugiej połowie. Opowiedzieć, by człowiek ten mógł pokazać nam swoje odpowiedzi na te same pytania. Tylko wtedy można dostrzec, gdzie przebiega granica między dwiema osobami, gdzie dwie inności, odrębności stykają się, zbliżają do siebie, zaczynają współgrać. Gdzie szacunek dla tych właśnie inności, określonych mądrymi, ustalonymi wcześniej granicami, wyznacza nowy rytm, rytm miłości.