JustPaste.it

Wschód zachodu.

Złośliwy felieton opisuje jaki wpływ na nasze zdrowie ma "pfff", a także zagłębia się w kwestii butów z gwiazdkami i małych tajwańskich rączek.

Złośliwy felieton opisuje jaki wpływ na nasze zdrowie ma "pfff", a także zagłębia się w kwestii butów z gwiazdkami i małych tajwańskich rączek.

 

Na świat patrzę przez... ryjek.

Tekst z cyklu felietonów "Na świat patrzę przez... ryjek." (dokładnie część pierwsza)

***

    Deszcz zacinał ze wschodu, co już w świat przedstawiony wplatało pewną sprzeczność, gdyż, gdyby nie chmury, na horyzoncie za miastem obserwowalibyśmy właśnie malowniczy zachód. Generalnie cała sceneria była w moich oczach niczym rozpaćkany symbol yin i yang, gdzie wschód (nie mylić ze wzwód, zboczuchy) wyraźnie ścierał się z zachodem. Jakieś zachodnie auto wyraźnie łamiąc ograniczenie prędkości najechało z impetem na kałużę, a fala rozpryskującej się wody, niczym tsunami szalejące na wschodnich wybrzeżach Azji, natarła na moje ciuchy właśnie mniej więcej w tamtych okolicach szyte na zlecenia zachodnich wielkich rekinów biznesu. Nie byłem jedyną ofiarą tego ekscesu. Obok mnie kuśtykał typowy mieszkaniec śląskiej kamienicy, około sześćdziesięcioletni, dajmy na to, Zenon. Jego styl życia był raczej bliższy naszym przyjaciołom ze wschodu, choćby ze względu na szklaną, półlitrową miłość życia, natchnienie, wybrankę serca trzymaną w jednej z dłoni. Akurat reakcja Zenona była typowo środkowoeuropejska, w sensie, że Polska, pozbawiona jakichkolwiek naleciałości z którejkolwiek strony róży wiatrów. Mimo tego, że emeryt złożył się w pół niczym najdoskonalsze japońskie origami, jakby chciał na kierowcy lansiarskiego wozu zastosować jedną z wschodnich sztuk walki, z jego ust popłynęła typowo polska sekwencja: "kurwa mać, ty ciulu jebany". Uśmiechnąłem się. Naprawdę. Nie, żebym miał fetysz związany z używaniem wulgaryzmów, ale w świecie nasiąkniętym globalizacją, na Ziemi, która stała się, jak to specjaliści określają, "globalną wioską", poczułem powiew świeżości. Pan Zenon, mimo tego, że się oficjalnie nie zadeklarował, bez jakichkolwiek wątpliwości, zaliczał się do tych ludzi, którzy patrzą na to wszystko sceptycznie. Wiecie, typowy tradycjonalista witający gości chlebem i solą. Taki, co to przebieg wesela krótko kwituje: "jakuośdoszueem". Mimo, że stronię od alkoholu, to czasem jestem jak Pan Zenon i "ochlapany" jakąś przemową zamerykanizowanego dwudziestoletniego pseudobiznesmana mam ochotę powiedzieć mu dokładnie to co nasz przytoczony wcześniej bohater do kierowcy odpicowanych czterech kółek. To nie jest tylko kwestia "fląder biznesu" albo "mądrych" głów występujących w telewizji. Przykład z życia, uwaga. Mam znajomą w klasie maturalnej, której rozumowania za nic pojąć nie umiem - przynajmniej w jednej kwestii. Kobiecina ma lat osiemnaście na karku i dość dawno wynikła między nami dyskusja na temat tramposzczałów firmy Converse. Wiecie co to Converse? Trampki z gwiazdką. Zwykłe trampki z gwiazdką. Taki sam krój jak trampki z Tesco za 9,99. Z tej samej pewno taśmy produkcyjnej co inne trampki z kółkami, trójkątami czy rombami, z tym, że te mają gwiazdkę, która jest warta dodatkowe sto złotych wzwyż. Rozumiem lekki snobizm, sam jestem fanem ciuchów z łyżwą i tym podobnych. Chwilowy i prowizoryczny słodki smak spełnienia po zakupieniu sobie czegoś drogiego, ponad swoje potencjalne możliwości, jest spoko, zdecydowanie. Sam ostatnio kupiłem sobie oryginalny t-shirt Barcelony i nie powiem, żeby był tani, ale to trochę to samo uczucie, które towarzyszyło zaglądaniu za dzieciaka pod choinkę. Gdyby właśnie owa koleżanka z klasy chciała kupić sobie w końcu te buty z gwiazdką z tego względu, dla tych właśnie pozytywnych emocji - kupuj głupia, twoja kasa, ich profit! Jednak wiecie co ja usłyszałem? "Nie chcę już Converse'ów, bo przecież nie będę rywalizowała z gimnazjalistkami, a tam każda laska takie ma..." Do czego to doszło... Żeby produkt noszony przez człowieka brał udział w rywalizacji o jakieś pozycje w hierarchi społecznej. Nie inteligencja, nie wiedza, nie piękno (dziwny zbieg okoliczności, że ta akurat znajoma, przynajmniej w moich oczach, jest brzydka jak kartki na węgiel, przepraszam), nie kreatywność, ale KASA! Kasa i posiadanie - na tych płaszczyznach masz wojować o akceptację społeczeństwa. Do tego stara się nas przyzwyczaić zachód, niestety. 

    Jak już pisałem - deszcz zacinał. Pan Zenon oddalał się, by pewno zaraz gdzieś poromansować ze swoją szklistą i chłodną kochanką. Ja w rozważaniu nad zachodem i wschodem zacząłem dostrzegać jakoby właśnie zachód zaczął powoli pożerać wschód. Wyobraziłem to sobie trochę tak jak w "Małym Księciu". Znacie moment, gdzie wąż pożera słonia? No więc. Właśnie tak to widzę. Na nasze wschodnie tradycje i usposobienie do życia naciąga się, przepraszam za wyrażenie, zachodniego kondoma, w rozmiarze XXXXXL, żeby jeszcze bardziej wpoić nam megalomanię przemawiającą przez amerykański sposób myślenia. Stałem, deszcz padał, czułem się trochę niezręcznie wizualizując sobie w głowie "kondoma zachodu". No trudno, taka jest chyba cena krytycznego myślenia. Mamy grudzień, dwa tygodnie do świąt, zatem deszcz nie jest niczym dziwnym. Świąt? Chyba powinienem to napisać wielką literą. Ale, czy aby na pewno? Święta? Śnieg, "Last christmas", choinka, Mikołaj, pikieta dotycząca zabijania bezbronnych karpii, bombki, prezenty, więcej prezentów, kasa wydana na prezenty, zakupy, a w nich jeszcze więcej prezentów, Jezus. JEZUS?! WRÓĆ! JAKI DO CHOLERY JEZUS?! CO JEZUS ROBI W MOICH ŚWIĘTACH?! To NASZE święta, nie Jezusa! I gdzieś w głębi: "stary... nie chcę się wtrącać, ale ta cała, dosłownie i w przenośni, "szopka" nie bez powodu nazywa się Świętami Bożego Narodzenia". No widzisz! W USA mają już na to sposób - na kartkach świątecznych drukowane są slogany "Merry X-mas!", po co nam w tym wszystkim "Christ" - On nie robi kasy! Jezusa przysypiemy sztucznym śniegiem i ładnie opakowanymi pudełkami i może za parę lat nikt się już nie zorientuje, że on tu w ogóle gdzieś był. "Och, jak cudownie obchodzić razem święta narodzenia X!" powie mała Lucy, za 10 lat, gdzieś w Warszawie, do swoich bliskich przy stole wigilijnym podczas wigilii narodzin X. Broń Boże (hehe, co za zbieg okoliczności) od tego, żebym tutaj próbował kogokolwiek nawracać, ale myślcie nad tym. Nazwijcie to "Uroczyste Spotkanie z Rodziną, Przy Którym Będziemy Żreć Ile Się Będzie Dało i Wypieprzymy Na To Sporą Ilość Gotówki", ale nie próbujcie udawać "Świąt Bożego Narodzenia". Być może Wasz Jezus skrył się gdzieś między choinką, a telewizorem nadającym po raz tysięczny "Kevin sam w domu"? To tyle. Za ścieżkę myślenia w kontekście "narodzin X" muszę podziękować znajomem księdzu Karolowi, który, o dziwo, wbrew opini społecznej nie zgwałcił mnie, nie molestował i nie dał mi za to Snickersa. Sam się nie umiem nadziwić, że mi się udało! O tym może kiedy indziej. Deszcz pada, atmosfery może jeszcze nie ma, więc o piernikach i innych może wtrącę jeszcze coś, kiedy będzie do tego bliżej i bardziej na rzeczy, ale apeluję - przemyślcie jak chcecie przeżyć to w tym roku.

    Ja natomiast wracam znowu do tamtego dnia, gdzie rodziły się przemyślenia, które właśnie czytasz. Stałem tam przy tej ruchliwej ulicy, dość blisko autobusowego przystanka, a właściwie już ukryłem się pod zdemolowanym i otagowanym zadaszeniem, by uniknąć ponownego kontaktu z zawartością feralnej kałuży, i obserwowałem jak auta (zarówno te zachodnie, jak i te ze wschodu) mają problem z wyhamowaniem na pasach. Nagle poczułem, że oddycham jakby ciężej. To nie smog. Gdyby to był smog - wiedziałbym. Wciągam to świństwo już dobre siedemnaście lat. Wiadomo prawie wszystkim, że państwo wprowadziło zakaz palenia na dworcach. Słusznie, nie ma co. Od tamtego czasu, ze świadomością zakazu swojej egzystencji, wszelkie papierosy na peronach, ulicach, bądź alejkach w parku niczym ninja ukrywają się w ciemnych zakamarkach dłoni swoich "senseiów", a ich produkt - dym papierosowy - który mimo "wzmożonych" patroli policji i straży miejskiej dalej jest tłoczony i niczym galopujący mustang jeszcze szybciej dociera do mojej twarzy, czyli facjaty biernego palacza, po czym wgryza się w nozdrza. To też moi drodzy taka moda z zachodu, czy nam się to podoba czy nie. Bycie "cool" przy zaciąganiu się fajkiem przychodzi zdecydowanie łatwiej. Coś czuję, że przez to właśnie zawsze będę mieć szlaban na bycie całkowicie "cool". Mniejsza o mnie, od lat w społeczeństwie ludzi wolnych i manifestujących swoją niezależność jestem skazany na ograniczanie, "pfff" (niech to będzie symbol wydechu przesiąkniętego rakotwórczą nikotyną), mojej, "pfff", wolności, "pfff", w, "pfff", każdym, "pfff", "kurwa", "pfff", możliwym, "pfff", miejscu "pfff". Niewyobrażalne, "pfff", jak, "pfff", bardzo, "pfff", głupi, "pfff", jest, "pfff", człowiek, "pfff", który, "pfff", nie, "pfff", zauważa, "pfff", że, "pfff", przez, "pfff", jego, "pfff", "pfff", traci, "pfff", ogromne, "pfff", sumy, "pfff", pieniędzy, "pfff", a, "pfff", przede, "pfff", wszystkim, "pfff", wolność, "pfff". Mam dość wtrącania wszędzie "pfff", ale każde takie ich pieprzone "pfff" skraca moje życie. Nie, żebym był jakoś super przywiązany, ale jako człowiek niedokońcapewnykońca (neologizm, nie literówka) wychodzę z egoistycznego być może założenia, że lepiej żyć, niż nie żyć. Nie umiem zatem uwierzyć w to, że zakaz palenia w miejscu publicznym został odebrany jako odbieranie wolności. Wręcz odbieram możliwość palenia w miejscu publicznym jako odbieranie mojej wolności. Jakim prawem mam wdychać ich substancje smoliste? Ktoś mi za to płaci? Nie mów, że jesteś wolnym człowiekiem, jeśli nie potrafisz zahamować procesu przez który za parę lat twoje płuca będzie można wyciąć z twojego ciała (które w domyśle będzie już bardziej trupem niż Tobą w pełni) i używać ich zamiast papy do uszczelniania dachów. Wracając do sytuacji z początku mojego wywodu. Stałem tam i próbowałem złapać trochę świeżego smogu z nad powierzchni równie świeżego dymu papierosowego i zastanawiałem się jak można promować takie, że się wyrażę, gówno. Wyobrażałem sobie tych wszystkich artystów, bożyszcza młodzieży i... Pamiętacie co mówił Pan Zenon? Cóż... Kij ze mną i z moją wolnością. Nie ma sensu mówić o tym, kiedy rośnie nam społeczeństwo wolnych obywateli! Wspaniałych jednostek, ludzi, jak się określają, "open-minded". Szkoda tylko... że są tak "open-minded", że wszystkich innych traktują jak to co ląduje w closed, przepraszam, klozet. W skrócie: mają wszystkich w dupie.

    Tak właśnie wschodzi nam zachód.