JustPaste.it

Miałem o tym nie pisać...

Nie mam do niego żalu, jedynie smutek i... I odrobinę obrzydzenia.

Nie mam do niego żalu, jedynie smutek i... I odrobinę obrzydzenia.

 

Tak. Miałem o tym nie pisać. Bo styropianowi bohaterowie przypisali sobie zasługi, których, jakże często, nie są godni. Ci panowie i te panie przypomniały mi się kiedy wszyscy mogliśmy usłyszeć samolotowe “bohaterstwo” Jana Marii Rokity, drącego mordę, jak szczeniak w piaskownicy: “Ratujcie mnie! Niemcy mnie biją!”

Żenada.

I wówczas stała się rzecz dziwna. Moja mózgownica natychmiast przywołała z odmętów niepamięci inny obrazek. Niektórzy z nas wszak pamiętają innego “bohatera”, Jasia Rulewskiego, który jak dostał w ryj od zomola czy też milicjanta, nie pamiętam, zachował się bardzo podobnie. Nie ma bardziej żałosnego widoku jak dorosły chłop płacze jak dziecko kiedy dostanie po ryju. Widać za mało i za słabo dostał! I ten lament, skowyczenie...

Rzygać się chce...

Przyjechali po mnie w dniu mojego ślubu, o szóstej rano. Znaczy się kulturalnie. Bo mogli np. o czwartej... Pamiętam kamienną twarz mojej mamy. I jej słowa. Żaden lament, żadnej czułości i jedyne słowa: “Synu, jeśli kogokolwiek sprzedasz, wyrzeknę się ciebie”. Nic więcej. I tylko te oczy, których nigdy nie zapomnę. Twarde, żelazne i jednocześnie pełne miłości i łez...

Zawieźli mnie na ul. Muzealną we Wrocławiu. Zaprowadzili jak cielę, przez kilometry korytarzy, do małego pokoiku. Nie pamiętam, na którym piętrze...

Pokoik nie miał okien. Stolik, twarde krzesło, na stoliku, rekwizyt niezbędny, lampa ustawiona tak byś nic nie widział. Skąd te ścierwa brały wówczas takie żarówki?

Po chwili, nie pamiętam jak długiej, do pokoiku wszedł zwalisty typ. Przystojny, inteligentny. Usiadł za lampą tak, że nie widziałem jego twarzy. Jedynie zarys sylwetki i głos. Spokojny, wyważony. Widać fachowiec...

W głowie miałem tylko jedno. Muszę zrobić z siebie idiotę. Muszę przekonać tego miłego pana, że jestem patologicznym kretynem. Inaczej przegram. Powiem tylko tyle. Nie jest łatwo rżnąć głupa. Przez kilka godzin...

I tak się jakoś porobiło, że dzięki temu miłemu panu, w trakcie naszej “rozmowy” dowiedziałem się kto, w moim środowisku, jest kablem. Nie. Nie wprost. Ale były sprawy, o których wiedziałem tylko ja i on. A tu okazało się, że ten miły pan też o nich wie...

Piętnaście minut na miękko i piętnaście na twardo. Czyli standard...

Na stole leżała karteczka. Miałem ją tylko podpisać. Miałem “tylko” podpisać, że nie ujawnię nikomu treści naszej rozmowy.

Nie podpisałem.

Gdzieś tak po trzech godzinach ten miły pan dostał furii. Podszedł do mnie i kopnął krzesło, na którym siedziałem. Miał wprawę. Bo w okamgnieniu znalazłem się na podłodze. Odruchowo zasłoniłem głowę. Byłem pewny, że zaraz przyjmę na twarz jego glana.

Widać dobry był bo mnie nie skopał. A mógł...

Na odchodnym dowiedziałem się, że ślub to sobie mogę wziąć ale chyba słyszałem o nieznanych sprawcach... Tyle wypadków zdarza się przecież codziennie na ulicach Wrocławia...

Wyraził także troskę o to, czy żona poradzi sobie kiedy będzie musiała samotnie wychowywać nasze, jeszcze nienarodzone dziecko...
…...............................................................................................................................................................................................................

Dogadałem się z organistą. Zamiast “marszu Mendelsona” odchodziliśmy od ołtarza słysząc “Pieśń Konfederatów Barskich”. I smętni panowie, którzy podpierali ściany kościoła, też tę pieśń słyszeli...
…..............................................................................................................................................................................................................

Z tym miłym panem miałem jeszcze kilka “okoliczności”. Może kiedyś i o nich napiszę...

Dziś, po tylu już latach, mogę podać jego nazwisko. Kwieduk. Ma na nazwisko Kwieduk. Z tego, co wiem żyje sobie i mieszka nadal we Wrocławiu. Nie mam do niego żalu, jedynie smutek i...

I odrobinę obrzydzenia.