JustPaste.it

Andżelika i Emiliar. Święty Mikołaj.

:-)

 

 

 

49f6b91d73899b37d2aa5ee4fcc547a7.gif

 

 

Andżelika i Emiliar byli umówieni na wigilijną kolację ze swoimi znajomymi, Tadeuszem i Agnieszką. Zbierali się do właśnie do wyjścia.
- Nie wiem, po co kupiłaś prezenty dla dzieci, przecież Mikołaj dla nich przyniesie - powiedział Emiliar patrząc na zapakowane w wesoły papier cztery pudełka.
- Tak, przyniesie im, te od ich rodziców. Agnieszka zaprosiła nas na Wigilię, wiec wypadało kupić prezenty.
- Mikołaj przynosi prezenty, Andżeliko! - denerwował się Emiliar.
- Mam wrażenie, że ominęła cię podstawówka i uświadamianie przez podłe dzieci, że Święty Mikołaj nie istnieje - zaszydziła, pakując pudełka do bagażnika samochodu.
- Cicho!!! Przecież on słyszy, on wszystko słyszy i będzie mu przykro, że tak mówisz. Elfom też.
- No proszę Cię - pokiwała głową i wsiadła do samochodu.
Jechali w ciszy. Ulice były prawie puste, kompozycja nastroju, śniegu i świątecznych światełek rozwieszonych po całym mieście, wprawiły Andżelikę we wspaniały nastrój.
Na krótką chwilę.
- Jak możesz twierdzić, że Święty Mikołaj nie istnieje? - zapytał Emiliar.
Andżelika ze zdziwienia nie była w stanie przez dłuższą chwilę powiedzieć ani słowa. Głos Emiliara był bardzo poważny. Znała go już na tyle dobrze, że wiedziała, że to nie są jego głupie żarty.
- Istnieje dla dzieci, a gdy dorastają przestają w niego wierzyć - powiedziała jedyne zdanie, jakie przyszło jej do głowy.
- No właśnie, ludzie przestają w niego wierzyć i wtedy on traci swoją moc. Z każdym dzieckiem, które przestaje w niego wierzyć albo wątpi, ginie kawałek jego świata. Świata prezentów, Andżeliko!
Popatrzyła na niego wielkimi oczami.
- Słuchaj, może jednak spędzimy Wigilię w domu, nie czujesz się chyba najlepiej.
- Nie, czuję się bardzo dobrze, tylko nie chcę żebyś mówiła takie rzeczy o świętym Mikołaju - powiedział.
- No dobrze, nie będę, przepraszam - uśmiechnęła się.
Uśmiechnęła się, ale w głębi serca czuła niepokój. Pierwszy raz Emiliar zachował się w taki sposób, mówiąc o czymś tak niedorzecznym, jak istnienie Mikołaja. Postanowiła jednak puścić to w niepamięć i zmienić temat, żeby i on dłużej o tym nie myślał.
- Nie mogę się doczekać śledzia w śmietanie - wyśpiewała radośnie.
- A ja prezentów. Napisałem w liście do Mikołaja, że nie chcę zbyt wielu, ale mam specjalne życzenie w tym roku. Chcę się z nim spotkać, chcę aby wręczył mi prezent osobiście, bo jeszcze nigdy tego nie zrobił, a powinien przynajmniej raz w życiu odwiedzić każde dziecko.
- Emiliarze, wróćmy, proszę, do domu - ja chyba nie czuję się najlepiej - powiedziała spanikowana.
- Nie możemy, napisałem w liście, że będziemy u Tadeusza i Agnieszki na Wigilii i żeby tam mnie odwiedził.
- Napisałeś list do Mikołaja? I na jaki adres go wysłałeś? - szydziła.
- No na biegun, a niby gdzie!
Andżelika postanowiła zakończyć rozmowę i włączyła radio. Do końca drogi jechali słuchając świątecznej listy życzeń.

***

Zasiedli do stołu. Według zasady świątecznej Agnieszki i Tadeusza, najpierw wigilijna kolacja, potem przychodzi Mikołaj i daje prezenty, a na koniec kawa i deser.
Dzieci nie jadły zbyt wiele, by jak najszybciej zakończyć ucztę i przejść do kolejnego punktu programu. Emiliar jadł, jednak nerwowo stukał palcami w stół, jakby niecierpliwił się razem z dziećmi.
- Chyba słyszę mój alarm samochodowy, pójdę i wyłączę go - powiedział Tadeusz, ukradkiem puszczając oczko do reszty dorosłych.
- Ja nic nie słyszę - dodał Emiliar.
- Cicho siedź! - kopnęła go pod stołem Andżelika.
Tadeusz wyszedł.
Po krótkiej chwili dzieci usłyszały cichutkie pukanie do drzwi.
- Mamo, ktoś puka! - krzyczały podekscytowane.
- Lećcie otworzyć, to może być Mikołaj - zawołała Agnieszka.
- To pewnie Tadeusz, zapomniał kluczy i puka - odrzekł Emiliar, przeżuwając kawałek śledzia w śmietanie.
Dzieci nie usłyszały tego, bo były już przy drzwiach i z radością krzyczały do mamy, że to Mikołaj. Skakały, zagadywały i szarpały go
radośnie.
- Czy w tym domu są jakieś grzeczne dzieci? - Spytał Mikołaj.
Gdy w holu dwójka najszczęśliwszych pod słońcem dzieci, krzyczała, że były grzeczne, w jadalni Emiliar stanął na równe nogi.
- To on, przyszedł do mnie - powiedział z niedowierzaniem.
- Siadaj, Mikołaj jest dla dzieci - próbowała przywrócić go do równowagi Andżelika.
Mikołaj wszedł do salonu, obok postawił wielki, zielony worek, z którego aż wysypywały się prezenty. Dzieci obsiadły go z dwóch stron, co chwilę pokazując mu swoje rysunki, choinkę i prezenty z zeszłego roku. Absolutnie nie zorientowały się, że brakuje jednego z domowników.
- Więc zobaczmy, co Elfy tu dla was przygotowały w tym roku - powiedział Mikoła
- Dla mnie auto na pilota - wykrzyczał Krzyś.
- Dla mnie lalkę Barbie Camping - powiedziała nieśmiało maleńka Zuzia
- A dla mnie Lego Ninjago! - Emiliar wykrzyczał najgłośniej. - Prosiłem
cie, Mikołaju, o to w liście.
Mikołaj troszkę się zmieszał. Nie był przygotowany na taki przebieg wydarzeń, ale próbował wybrnąć z sytuacji, mówiąc:
- Dla Ciebie też coś tu mam, Emiliarze.
- On zna moje imię! Angela, słyszysz, on do mnie po imieniu! - szturchnął ją i pobiegł usiąść na dywanie przed samym Mikołajem.
- Krzysiu, to dla ciebie - powiedział, wyciągając z worka wielkie pudło, pięknie opakowane w niebieski papier z czerwonymi gwiazdkami.
- Dziękuję.
- A to dla ciebie, Zuziu, byłaś bardzo grzeczna, więc twoja prośba o lalkę również została spełniona - uśmiechnął się Mikołaj, podając małej dziewczynce, równie wielkie pudełko, jak pierwszemu dziecku.
- Dziękuję, Mikołaju.
Dziewczynka wspięła się na palce, najwyżej jak tylko potrafiła, by dać całusa Mikołajowi.
- Reszta prezentów to niespodzianki dla ws wszystkich, za to, że cały rok byliście wszyscy bardzo grzeczni - wyśpiewał wesoło Mikołaj.
- A moje Lego? - spytał Emiliar.
- Ciii! - z drugiej części pomieszczenia Andżelika próbowała uciszyć Emiliara.
- Może za rok Elfy ci wyprodukują, Emiliarze - powiedział Mikołaj, już bardzo mocno zakłopotany dziecinnym zachowaniem Emiliara. Nie wiedział, czy to są jego żarty, ale wyraz twarzy wskazywał coś zupełnie przeciwnego.
- Zaraz, zaraz - rzekł Emiliar, wpatrując się w twarz Mikołaja - jakiś znajomy ten głos i ta twarz.
Emiliar nie spuszczając oka z twarzy brodatego mężczyzny, wstał i przysuwał się coraz bliżej. Tadeusz-Mikołaj czuł, że robi się bardzo czerwony, a sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Przerzucił wzrok na Andżelikę, szukając w niej ratunku. Ona i Agnieszka stały jak posągi, nie wiedząc, jak się zachować. Dzieci parzyły na Emiliara, zaciekawione jego słowami.
- To oszust! To nie jest Mikołaj! To wasz tata się przebrał! - wykrzyczał, ciągnąc za brodę Tadeusza.
 Przyklejona do twarzy wata została w rękach Emiliara.
- Oto jest dowód, spójrzcie, to wasz tata! Przecież go tu nie ma z nami!
Zuzia przestraszona pobiegła do mamy. Mały Krzyś zaczął płakać, że rodzice go oszukali i że Mikołaj nie istnieje. Andżelika próbowała wyciągnąć z salonu Emiliara, jednak ten co chwilę się jej wyszarpywał.
Panował straszny chaos, a płacz dzieci ściskał serca rodziców.
- Mikołaj istnieje, Krzysiu - mówił dalej Emiliar - tylko pewnie byliście niegrzeczni cały rok i dlatego tu nie przyszedł! Dlatego wasz
ojciec-kłamca musiał się przebierać!
Płacz stał się jeszcze bardziej rzewny. Andżelice udało się wyciągnąć Emiliara i zamknąć się z nim w łazience.
- Czyś ty na głowę upadł! Zniszczyłaś im święta! - wrzeszczała.
Emiliar nie reagował na to, co mówiła do niego żona. Cały czas powtarzał że Mikołaj nie przyszedł, a on  cały rok był grzeczny i tak
bardzo mu zależało. Padł na kolana i zaczął szlochać w nogawkę od spodni Andżeliki mówiąc:
- Wszystko zepsuły...
- Kto? - spytała Andżelika
- Te diabelskie dzieci, pewnie były niegrzeczne cały rok i teraz ja przez to cierpię.
Andżelika nie odpowiedziała nic. Wyjęła telefon, wyszukała numer i przyłożyła słuchawkę do ucha. Po trzech sygnałach odezwał się głos:
- Słucham?
- Witaj, Marku, tu Andżelika, wiem, że jest Wigilia i wiem, że to mało odpowiedni moment ale potrzebuję twojej pomocy...


***

Emiliar leżał na łóżku i nucił sobie "Jingle Bells" wymyślając swoje własne słowa do tego:
- Mikołaj, Mikołaj, moje klocki ma, może jeszcze, jeszcze dzisiaj mi je da. Hoł hoł hoł, klocki ma, chyba mi je da.
Absolutnie nie zwracał uwagi na to, że nie jest u siebie w domu, a na oddziale psychiatrycznym miejskiego szpitala. Dostał środki uspokajające i miał przywiązane ręce i nogi. Śpiewał sobie świąteczną melodię i patrzył, jak jego stopy wesoło podrygują w jej takt.
Dopiero po jakiejś godzinie zorientował się, że nie jest jedynym pacjentem w tym pomieszczeniu.
Obok na łóżku leżał mężczyzna. Patrzył się z uśmiechem na Emiliara, ale nie wyglądał na chorego psychicznie pacjenta. Przypominał raczej zrelaksowanego kuracjusza sanatorium.
Emilar odwzajemnił uśmiech.
- Wesołych świąt - powiedział starszy mężczyzna.
- Wzajemnie, proszę pana.
- A więc, Emiliarze, pisałeś w liście, że chcesz mnie spotkać... Zatem jestem.