JustPaste.it

Jak Dawidka z Goliatką

Jednoosobowy team, wygrał z potężną, norweską machiną narciarstwa klasycznego.

Jednoosobowy team, wygrał z potężną, norweską machiną narciarstwa klasycznego.

 

Norwescy dziennikarze, po ostatnim biegu Tur de Ski, orzekli: „Jednoosobowy team, wygrał z potężną, norweską machiną narciarstwa klasycznego”. To cytat z pamięci, ale mniej więcej tak to brzmiało.

 d375728f3666dfbc99566d1cb9925e8a.jpg

Nie wierzę w sukces Justyny Kowalczyk  – polskiej, absolutnej i niekwestionowanej królowej śniegu. Dlaczego nie wierzę? Dlatego, że ona jest zwykła kobietą. A jej przeciwniczki są maszynami od biegania. Nie da się wygrać z maszyną, chociaż Justyna pokazała, że można, ale… Norwegowie nie puszczą tego płazem. Wymyślą nowe szpryce, nowe „dozwolone (dla swoich) dopalacze”, żeby takich maluczków jak jakaś tam Polka, wyprzedzić.

Przed i po Igrzyskach W Vancouver, Justyna Kowalczyk podnosiła sprawę dopingu. Jednak szybko „zamknięto jej gębę”. Oto Norwegowie cierpią na narodową chorobę, pt. astma i mogą sobie do woli brać „lekarstwa”. Nieco wcześniej biegaczki rosyjskie, za branie astmatycznych dopalaczy były masowo dyskwalifikowane i zawieszane na lata. Ale Rosa jest zdrowa, Norwegia nie. Światowy związek narciarstwa klasycznego jest zdominowany przez norweskich działaczy. Ponad 80 % wszelkich władz międzynarodowych – narciarskich to działacze z Norwegii. Idzie za tym potężna ilość środków finansowych, a w konsekwencji, co oczywiste, oczekiwania na wyniki.

Justyna (chyba) liczyła na wsparcie sportowej braci. Niestety, pomyliła się. Nie jestem dokładnie pewien, a nie chce mi się głęboko grzebać, ale chyba Szwedka, Charlotte Kalla (tutaj mogę się mylić i jeśli tak, to z góry przepraszam), opowiedziała się po stronie… Bioergen, z niewinnym uśmiechem przyznając, że… też ma astmę i bierze „leki”. Inne zawodniczki nabrały wody w usta i Justyna została sama, z Petrą Maidić. Wiedziały, że nie przewrócą całej machiny.

Kiedy Kowalczyk podniosła sprawę „leków” na astmę, zawodnicy, działacze i opinia publiczna, zarzucały jej słabość: „Nie umie wygrać, więc się czepia”. I sprawa szprycowania stała się tematem tabu. Co mnie jednak najbardziej bolało, również tematem tabu była w polskich mediach. Justyna zasuwała jak przecinak i… przegrywała z naszprycowanym robotem. Tymczasem polscy dziennikarze, jakby nigdy nic, rozpływali się nad geniuszem Marit Bioergen. Mogę sobie tylko wyobrazić, co czuła walcząca z wiatrakami dziewczyna. Co czuła, bez jakiegokolwiek, najmniejszego choćby wsparcia. Ostatnich kilka dni spędziłem w Niemczech. Nie znam co prawda Niemieckiego, ale oglądałem sport w ichniej telewizji, no bo jak można nie oglądać. Kiedy Justyna przegrywała z Bioergen, słyszało się absolutny podziw niemieckich dziennikarzy dla tej sportsmenki. "Justina Kowalczik" powtarzane było jak mantrz, nawet kiedy kamera "siedziała" na Bioergen. Czuło się po prostu, że nienieccy dziennikarze "są z Justyną", chociaż nie rozumiałem co mówili. W przegranym biegu, była, absolutna w Niemczech bohaterką. A u nas... nie widziałem niestety, ale widziałem rok temu, dwa lata temu...

Chociaż miała wsparcie… moje. Przy okazji igrzysk kanadyjskich, napisałem artykuł o zwykłym oszustwie na niekorzyść polskiej narciarki. Odzew jednak, jak można było się spodziewać, nie tylko niewielki, ale wrogi. Polacy, oglądacze tefałenów i innych trwam nów, czytacze wybroczej i naszych dzienników, jak muły, drukują do swoich szarych komórek „gazetowo-teleizyjne polecenia” – żenada.

A ja, szczerze nielubiany przez wielu komentatorów, jeśli nie ma za co, to za wymyślone wulgaryzmy, mam satysfakcję. Parę lat temu napisałem o „ściemie w sprawie Olewników”. Potem pisałem o idiotyzmach różnych polityków, potem pisałem o „chorej” kolei, potem o machinie na rzecz Bioergen” i zawsze, absolutnie zawsze, byłem sponiewierany, utaplany przez hektolitry gnoju czytających.

Po czasie, zawsze!!! Okazywało się, że było warto.

Jest taki jeden dziennikarz, który tak jak ja, „prze po swojemu”. Ciągle się z nim kłócę, na gorąco, bo jesteśmy zupełnie „inni politycznie”. Jednak on swoje wie i często… po czasie zauważam, że ten facet „wie”, co pisze i nie potrzebuje poklepywania po plecach. Pozdrawiam Łukaszu!