JustPaste.it

Wieżowiec

To takie, ponure opowiedanko z dawnych lat. W klimacie Wojaczka. Nie polecam zbyt wrażliwym.

To takie, ponure opowiedanko z dawnych lat. W klimacie Wojaczka. Nie polecam zbyt wrażliwym.

 

I znowu wiosna. Przyjemnie się oddycha. Pachną od niedawna zieleniące się drzewa. Chodząc w tak piękny majowy dzień po parku, można się rozmarzyć, ale Adam nie zauważał tego piękna. Nie widział kapiącej zieleni i kwiatów, które dopiero co, zaczęły buchać tysiącem kolorów.

 „Co zrobić? Co zrobić? Już? Może poczekać? Może jutro?” – myślał. Im bardziej zanurzał się w parkowej, zapuszczonej, niemal dzikiej, parkowej ale jakby leśnej głuszy, tym bardziej gryzło go sumienie, myślał co będzie potem, odwlekał…

Wychodząc z parku, natknął się na małego chłopca. 
  – Mamo, mamo, chodźmy na huśtawkę – wołał chłopczyk do idącej za nim mamy. Przykro się zrobiło Adasiowi, bo właśnie dochodził do celu. Wieżowce lśniły w słońcu błyszczącymi szybami, jakby czekały specjalnie na niego. Spojrzał na wieżowce, na chłopca i… zawahał się.

 „Może nie trzeba, może nie warto” – bił się z myślami. „Nie, nie, muszę…” – zdawało mu się, że myśli, idąc dalej. Znalazłszy się pod wysokim blokiem, spojrzał jeszcze za siebie – wszystko mieniło się w promieniach słońca. Jeszcze raz się zawahał.

 „Boże, dlaczego akurat dzisiaj dałeś taką pogodę”, już przecież zauważał wiosnę i na nic było udawać, że jej nie widzi. I nie czuje.

Spojrzał tylko na windę i nie zatrzymując skierował się w stronę schodów. Pierwsze, drugie, piąte, siódme… Mijał poobdrapywane i pobazgrane ściany, powybijane szyby, bród i ogólna dewastacja, zupełnie inaczej niż lśniące w słońcu szyby okien na zewnątrz.  Szedł powoli. Zastanawiał się nad tym, co chce zrobić, co zrobił, co mógł zrobić i co powinien. Doszedłszy na jedenaste, spojrzał wyżej na półpiętro i… zamarł. Ujrzał bóstwo. Ze zsypu wyszła kobieta.

Młoda, piękna. Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy. Ruszył dalej, a ona stała. Dopiero gdy znalazł się tuż przy niej, powoli ruszyła wyżej częstując go ledwo zauważalnym, łagodnym uśmiechem. Szedł za nią, nic nie słyszał, widział przed sobą jasność. Szedł jak zahipnotyzowany. Dziewczyna skręciła w prawo na piętrze, Adam za nią. Weszła do mieszkania, zostawiając znacząco niedomknięte drzwi. To zaproszenie, to zaproszenia, zaproszenie! Wszedł za nią. Było pusto, skierował się więc do najbliższych drzwi i znalazł się w niewielkim, przytulnym pokoiku. Obejrzał się, bo poczuł delikatne ujęcie ujęcie za ramię.

„Boże! Jaka ona piękna! Ależ ona jest piękna!” – przemknęło mu przez głowę, kiedy stanęli twarzą w twarz. Spotkały się ich spojrzenia, dłonie i… usta.

  

 *     *     *

  – Jak masz na imię? – zapytała dziewczyna, zmęczona, oddychając ciężko wciąż nieuregulowanym rytmem.
  – Adam, a Ty? – zapytał leżąc obok niej i równie ciężko oddychając.
  – Ewa – odpowiedziała dziewczyna i oboje wybuchnęli głośnym śmiechem. Adam i Ewa, dobre…

 „I pomyśleć, że chciałem skoczyć z dachu! Ależ byłem głupi, przecież życie może być takie piękne” – ubierając się i patrząc na leżącą, uśmiechniętą, choć zmęczoną Ewę, Adam był szczęśliwy. Już widział siebie spacerującego z Ewą po parku, deptaku, czy robiącego z nią zakupy w sklepie.
  – Przyjdziesz znów?
  – Byłbym szaleńcem, gdybym tu nie wrócił. Gdybym szybko nie wrócił.
  – Przygotuję coś, porozmawiamy dłużej i może… – Nie dokończyła, bo po co? Przecież widziała, że nie musi kończyć.

Wychodził rozpromieniony. Otwierał drzwi, myśląc o Ewie, drzewach, kwiatach, o  jutrze… Nagle, gdy tylko przekroczył próg, choć jeszcze nie zdążył zamknąć za sobą drzwi, zobaczył biegnące wprost na niego wielkie, czarne psisko w wystrzeżonymi zębami i wściekłym warczeniem. Jakiś wołający głos w tle nie robił na psie żadnego wrażenia. Adam rzucił się do ucieczki. Nie pomyślał, że metr, dwa od drzwi w przeciwną stronę niż schody, jest wielka szyba. Powinien wiedzieć, bo widział takie szyby, wcześniej, choćby idąc tu, gdzie doszedł. Nie miał bladego pojęcia, że jest mocno zdewastowana, przedstawiającą obraz, bardzo gęstej pajęczyny raczej, niż mocnej szyby na wysokim piętrze wieżowca. Nie czuł, kiedy zakończył istnienie tej szyby. Poczuł powiew… wiatru? Nie krzyczał. Nie płakał. Dziwił się.

 

*     *     *

Nad swoją głową ujrzał kilka niewyraźnych głów. Przybywało tych głów. Coś mówili, gestykulowali, ale on słyszał tylko przerażający szum, jak ryk silnika odrzutowca.

 „Pewno jakimś kawałkiem leżę na płytach chodnikowych” – przemknęło mu, kiedy bezskutecznie chciał wstać, a raczej wygodniej się ułożyć.

Stanęło mu przed oczami całe życie, wszystkie szczegóły. A potem Ewa, park, kwiaty, droga do wieżowców, chłopczyk, co chciał na huśtawkę i to, co kazało mu tu przyjść. Twarze, które niewyraźnie widział nad sobą, zaczęły się rozmywać, oddalać.

 „Dlaczego!? Przecież… już nie chciałem… skoczyć z tego… dachu! Dla… czego? E… wa! Ja… nie… ch…c…ę. E…w… Ee.... ...”.

 

___

Czerwiec '1992