JustPaste.it

Dialog, czyli krótka rozprawa w łódce

PROLOG

 

 

-         Tego dnia słońce było prawie czerwone, świeciło cudownie na niebie w kolorze morskim. Albo błękitnym. Albo w kolorze fuksji, czy tam chrabru, chabru, cholera zawsze miałem problem z tymi kolorami, jak baby to robią?

-         Przejdź może do rzeczy.

-         Do rzeczy, do rzeczy, moje filozoficzne refleksje na temat błękitu nieba są całkiem rzeczowe. Ale wracając już do tematu – Jak na późną jesień to był malowniczy obraz. W ogóle jestem ciekaw skąd bierze się ta zmiana koloru słońca, raz jest żółte, rażące, czasem czerwone, czasem pomarańczowe, na plaży bywa, na przykład, białe czasami.

-         Znowu odbiegasz od tematu.

-         Już, już wracam. Więc słońce i niebo było spoko. A z pogodą, jak to z pogodą bywa, jeśli jest ładna, to musi się popsuć. Ptaki to zapowiedziały. Widziałem całe stada gołębi, wron, czy innych jastrzębi, jak zrywały się do lotu z dachów budynków. One nie lubią chyba moknąć. Nie patrz tak na mnie, to jest istotne. Pomimo tego, że te ptaszyska były hałaśliwe, a niebo odciągało moją uwagę od otaczającego mnie świata, zobaczyłem ją. Szła szerokim parkingiem, skąpana w promieniach słońca, wyglądało, jakby każdy promyk muskał ją po całym ciele, chcąc ją posiąść, zdobyć dla siebie, na własny użytek. Słońce, wielka kula magmy i płomieni, potężne, wielkie, nie mogło jej dostać, choć tak bardzo chciało.

-         Brzmi gejowsko.

-         Sam jesteś gejowski. Gdybym powiedział, że widziałem dobrą dupę w leginsach, to byś się podjarał.

-         Widzę, że zaczynasz kumać.

-         Zamilcz, daj mi dokończyć. Szła dostojnie, z wysoko podniesioną brodą. Kroki stawiała zgrabnie, płynnie, jakby nie szła, a... a płynęła. Jej oczy były piękne, jasne, włosy nie za długie, nie za krótkie. Szła tym słonecznym dziedzińcem w stronę ulicy. Dotarła na sam skraj, stanęła zaraz przy krawężniku, jakby czekała. Wyglądała swoimi pięknymi oczami w oczekiwaniu na to, aż ktoś przybędzie, a słońce nadal ją pożerało. No i przejechał samochód i ochlapał ją wodą z kałuży. Wszystko idzie zjebać, wszystko.

-         Gadasz.

-         Nie śmiej się tak, takie sytuacje się zdarzają, moja muza nagle upadła i nie wiem, czy kiedyś się podniesie. Zacząłem się panicznie śmiać, nawet nie poprosiłem jej o numer.

-         Po prostu zastanawia mnie jedno.

-         No?

-         Skąd tam kałuża, nie lało od czterech dni.

-         Nie myśl tyle, tylko wiosłuj, mamy jeszcze kawałek do zrobienia.

 

 

-         No dobra, to jeszcze raz, była tam ta kałuża, czy nie? Bo nie wszystko mi pasuję w tej opowieści.

-         Zawsze musisz dociekać, nie? Przed momentem nie byłeś w ogóle zainteresowany, a teraz nagle wzięło cię na to, żeby poznać inną wersję mojej romantycznej przygody. Dlaczego w ogóle ja z tobą rozmawiam na ten temat?

-         Bo nikomu innemu nie będzie się chciało słuchać.

-         Trafnie, trafnie, ale tego nigdy nie możesz wiedzieć.

-         To była ta kałuża?

-         Nie było.

 

 

 

 

-         Kiedy tak zamilkłeś na kilka minut myślałem, że myślisz o tym, jak mi to opowiedzieć.

-         Nie, chciałem cię znudzić i zniechęcić.

-         Nie udało ci się.

-         W sytuacji, w której się znajdujemy to chyba nie jest najciekawszy temat.

-         Czemu? To może być ostatnia historia, jaką w życiu usłyszę.

-         Nie pierdol, wiosłuj. Opowiem ci. Wszystko.

 

 

 

ROZDZIAŁ I

 

 

-         Tego dnia słońce świeciło mocno. Jak na późną jesień był to rzadki widok, lecz uczucie zimna pozostawało niezmienne. Listonosze mieli szczególne powody do narzekania. Dostarczanie przesyłek podczas takiego mrozu, zwłaszcza jadąc pod wiatr, musiało dawać im się we znaki. Kogutom nie chciało się nawet opuścić kurnika, żeby przywitać dzień. Samochody o poranku stały oszronione. Krótko mówiąc – czuć było jakby import klimatu z Syberii. Niby nic niezwykłego późną jesienią, ale wrażenie pozostawiło paskudne.

-         Możesz mi oszczędzić opisów przyrody, pieprzony Mickiewicz się z ciebie robi.

-         Marudzisz. Zdaje się, że mamy trochę czasu. Staraj się wyobrazić sobie te okoliczności, poczuj się, jakbyś grał w RPG, w Warhammera, czy inne D&D.

-         Chyba pedalskim elfem na Grenlandii sądząc po romantycznych opisach paskudnej pogody.

-         Teraz przez ciebie wchodzimy w niepotrzebne dygresje. Elfy mają często dobre statystyki, a ty wiecznie na nie narzekasz.

-         Bo są pedalskie.

-         Wszystko jest pedalskie. I mainstreamowe.

-         Krasnoludy nie są.

-         Nie grasz krasnoludami.

-         Nie ważne, wyrażam tylko opinię. Wróć do tej swojej historii.

-         Wracam, wracam. Wstałem rano, szczęśliwy i cieszący się życiem jak zawsze.

-         Brzuch cię nie bolał?

-         Spierdalaj, bo ciebie zaboli.

-         Nie dowiosłujesz sam.

-         Z bólem brzucha da się wiosłować. Wróćmy do tematu. Obudziłem się bez bólu brzucha. Rano, jak zawsze o dwunastej. To wczesne wstawanie mnie już wykańcza. Ale, z drugiej strony, przespałem chyba kaca. W ogóle wiesz, że kac polega na tym, że krew po spożyciu alkoholu jest rozrzedzona, a potem, jak alkohol z ciebie zejdzie, to krew zaczyna gwałtownie tężeć i przez to wszystkie składniki i tlen rozprowadzane są wolniej po organizmie?

-         Wiem.

-         No tak, ty wiesz prawdopodobnie wszystko o alkoholu. Także, razem z kacem przespałem także śniadanie. Stwierdziłem, że za późno na to, więc zrobiłem sobie lunch. Dobre tosty – ser żółty gouda, niezbyt tłusty, do tego polędwica sopocka, pikantny keczup, zioła prowansalskie, pieprz cayenne, do tego kawka, dobry mocny żużel na pobudzenie.

-         Dyktuj wolniej, zacznę pisać książkę kucharską.

-         Toś się nagle ironiczny zrobił.

-         Bo pierdolisz o tostach i kawie, zamiast przejść do meritum.

-         No bo głodny kurwa jestem.

-         Ja kurwa też.

 

 

 

-         No dobra zjadłeś to znakomite śniadanie. Co dalej?

-         Zapaliłem fajkę, tradycyjnie.

-         A’propos, zostały nam jeszcze jakieś?

-         Chyba dwie.

-         Spalmy połowę na pół.

-         To ostatnio jest twój pierwszy pomysł, który wydaje się nie mieć negatywnych konsekwencji.

-         Będziesz miał raka.

-         Wątpię, diabli swego nie wezmą.

-         To jest chyba jedyny powód, dla którego jeszcze żyjemy.

-         Wiosłuj, nie pierdol. Ja odpalę.

 

 

 

 

-         Spaliłem tego papierosa, wiesz jak to jest z pierwszą fajką dziennie. Kręci trochę, nieprzyjemne uczucie, srać się chce. To poszedłem i wysrałem.

-         Wolałem już chyba malownicze opisy przyrody.

-         Da się tobie jakoś dogodzić? Narzekasz i narzekasz. Przedstawiam ci wszystkie okoliczności, żebyś miał szerszy pogląd na całą sprawę, czego ode mnie oczekujesz?

-         Że powiesz mi wreszcie coś o tej lasce.

-         Żeby wszystko zrozumieć musisz patrzeć szerzej, wiedzieć więcej, wtedy pojmiesz sytuacje i będziesz mógł ją lepiej przeanalizować.

-         Nie widzę związku między twoim sraniem, a spotkaniem tej laski. Poza tym w dupie mam analizowanie. Analiza, jak z nazwy wynika, to podchodzenie do wszystkiego od dupy strony.

-         Jesteś strasznie płytki. Poza tym nie wiesz, czy, na przykład, te 10 minut poświęcone na sranie nie sprawiło, że akurat mogłem ją ujrzeć po raz pierwszy. Poza tym zapominasz, że wszystkie nasze gówna trafiają do jednego miejsca, stają się elementem przyrody, uczestniczą w obiegu naturalnym. Może właśnie moje gówno rozłoży się, trafi do atmosfery, obiegnie wszystko i dzięki niemu wyrośnie jakieś drzewo, jabłoń weźmy, a potem molekuły tego właśnie gówna utworzą jabłko, które ktoś potem zje, naje się i będzie miał lepszy dzień. Widzisz? Moje gówno może jeszcze się komuś przydać.

-         No teraz to już przegiąłeś pałę.

-         Tej patrz, spaliliśmy za dużo.

-         Jebać, raz się żyje.

-         W zasadzie, to buddyści i krysznowscy mówią o reinkarnacji jako obiegu dusz i bytów, więc może niekoniecznie. Może powrócisz na ziemie jako, no patrząc na ciebie, stonka?

-         Ta, ulepiona z twojego gówna.

-         Wiesz, jak nie wiesz? Obieg molekuł jest przecież niepoznaną i niezbadaną rzeczą, nigdy nie wiesz co, z czego się składa. Może w jakiejś jednej sekstrylionowej jesteś gównem triceratopsa z okresu kredy?

-         Zrozumiałem tylko seks.

-         Jesteś płytki.

-         Wracaj do tej twojej historii.

 

 

 

 

-         Potem poszedłem się kąpać.

-         Naprawdę muszę o tym słuchać?

-         To niezbędne, jeśli chcesz się dowiedzieć co było dalej.

-         Muszę być tym zainteresowany?

-         Musisz udawać zainteresowanie, żebym ja nie stracił swojego.

-         Będę ci niepotrzebnie przerywał. Zresztą i tak opowiesz.

-         I tak opowiem, a twoje przerywanie rodzi czasem ciekawe dygresje.

-         Bo się zarumienię. Jakie komplementy, no, no. Chcesz mnie przeruchać?

-         A zgodziłbyś się?

-         Ja z tyłu.

-         Odpada. Zresztą ruchanie to bardzo brzydkie słowo. Nie mogłeś go czymś zastąpić?

-         Rżnięcie?

-         Też jakoś kiepsko się kojarzy.

-         W takim razie słucham lepszych propozycji.

-         Seks. Kochanie się, uprawianie miłości, bzykanie się.

-         Zapinanie.

-         Zapinanie nie.

-         Dobra, poczekaj. Bzykanie się jest ok. Coś jest nie tak w zapinaniu. Ponadto opisujesz hipotetyczny seks dwóch facetów używając słów „kochanie się, uprawianie miłości”. Masz definitywnie coś z głową i ja dzisiaj nie idę spać.

-         Nie jestem gejem.

-         No tak, po tym jak to powiedziałeś, stałem się dużo spokojniejszy. Teraz mogę spać spokojnie. Mam spać nago?

-         Jestem pewien swojej seksualności, nie jestem gejem, z facetem to można się napić piwa, obejrzeć mecz, pogadać, pograć w coś, a nie się z nim ruchać.

-         Powiedziałeś „ruchać”.

-         Psychologia doradza w niektórych sytuacjach mówić językiem swojego oponenta w rozmowie. To ma łagodzić obyczaje i skłonić do współpracy.

-         Wyobraziłem sobie, jak mówisz przy pomocy mojego języka. Zresztą, jak skłonić do współpracy? Jakiej współpracy? Brzmi co najmniej pedalsko.

-         Wszystko brzmi pedalsko. Zamknij mordę i słuchaj.

 

 

 

-         Ciężko się napuszcza wodę o odpowiedniej temperaturze u mnie. Mówiłem ci już o tym kiedyś? Trzeba tak wycyrklować, żeby ciśnienie nie było zbyt duże, wtedy leci cieplutka. Wykąpałem się i ogoliłem. Też ścierasz piankę do golenia ręcznikiem?

-         Zmywam, żeby nie podrażnić skóry, debil jesteś, bo z filmów się nauczyłeś.

-         A tam z filmów, tak jest szybciej i wygodniej, zresztą nie podrażnia mi to skóry.

-         Jajka i pałkę też ogoliłeś?

-         Nie, po co?

-         Wiesz, jak ogolisz pałę, zyskujesz jakieś dwa centymetry optycznie rzecz biorąc. A włosy na jajach są nieestetyczne.

-         Nadal nie widzę sensu, nie mam przecież partnerki.

-         Zawsze się może trafić jakiś seks-niespodzianka.

-         Gwałt to seks-niespodzianka. Znowu odbiegamy od tematu. Wyszedłem potem z domu. Dzwoniłem do ciebie. Jak zwykle nie odbierasz, poczta mnie złapała, zżarło mi ostatnie pieniądze na koncie.

-         I tak ci się na nic nie przydadzą.

-         Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, więc się zdenerwowałem.

-         Jaki nerwusek.

-         Skończ. Załadowałem dupsko do samochodu i pojechałem na myjnie na pełne mycie i sprzątanie auta.

-         No widzę historia nabiera walorów fantastycznych.

-         Że niby co?

-         No prędzej mi małpa z dupy wyskoczy, niż ty umyjesz to auto.

-         Znowu cytujesz amerykańskie filmy.

-         Cytuję, jak jest co cytować.

-         Za dużo ich oglądamy.

-         Oglądaliśmy stary, oglądaliśmy.

-         Twój pesymizm staje się zaraźliwy.

-         To realizm.

-         Dupa nie realizm.

 

 

 

-         Jak już się pewnie domyśliłeś nie pojechałem na myjnie wbrew temu, co mówiłem. Nie patrz tak na mnie, to irytujące. Chciałem jechać na myjnię. Naprawdę chciałem, ale za bardzo piździło i uszczelki by mi zamarzły. Poczekam do wiosny i go umyję, na pewno go umyję. Nie, nie przerywaj mi, wiem co sądzisz o tak odległej przyszłości, nie obchodzi mnie to, jak już z tego wyjdziemy na pewno umyję auto. Pojechałem do urzędu pozałatwiać zgody, zezwolenia i inne papierki. Za każdym razem jak jestem w jakimś urzędzie trafię na cymbała albo jakąś babę bez wykształcenia, która wystukuje wszystkie dane jednym palcem na klawiaturze. Zawsze. I ciągle to samo, kolejki, dochodzisz po godzinie stania do okienka, a tam ci baba mówi, że brakuje ci zgody Z, którą możesz pobrać z okienka D, po uprzednim ostemplowaniu wniosku F, złożonym na formularzu A-1 albo jakimś innym B-8. A potem siedzi przed tym monitorem i stuka w nieskończoność jednym palcem i stuka, i stuka, i stuka w jebaną nieskończoność, żeby ci powiedzieć, że brakuje ci formularzu Y-354 albo weźmie cię zapyta o godzinę urodzenia dziadka ojca twojego dziadka ze strony ojca. Nie dość, że nie pamiętają tego już najstarsi Apacze, to jeszcze czeka cię podróż do jakiegoś innego okienka w innym urzędzie, żeby sprawdzić tę pierdoloną godzinę urodzenia. Nałaziłem się, nabiegałem, nakląłem, ale uzyskałem wszystkie niezbędne papiery. To znaczy wiesz, wtedy wydawały się niezbędne. Teraz to mi żal każdej sekundy, którą tam spędziłem. I każdej, którą spędzam teraz, tutaj.

-         Ciekawe co innego byś robił.

-         Nie wiem, na pewno bym coś zjadł i kupił fajki.

-         I piwo.

-         I piwo. Aczkolwiek nie wiem czy mam ochotę. Ale sprawdziłbym w praktyce. Praktyka najlepiej ujawnia takie rzeczy, zgodzisz się chyba ze mną?

-         Zgodzę.

-         Ponury się coś zrobiłeś.

-         Co z tą jebaną laską?

-         Już mówię, już mówię.

 

 

 

-         Pojechałem w standardowe miejsce, czekać aż raczysz się zjawić. Nie miałem co robić, więc wziąłem telefon, żeby ponapieprzać sobie w jakąś bezsensowną grę logiczną bez fabuły, która pożera czas i nie angażuje umysłu, więc nie trzeba się męczyć, żeby ją przejść, a i tak masz satysfakcje z osiągniętego sukcesu. Wiesz o co chodzi, nie?

-         Nie wiem, nie gram w gry na komórce.

-         Chodzi o to, że te nowe telefony mają teraz miliard różnych gier, w których chodzi najczęściej o to samo. Na przykład Angry Birds. Twórcy zerżnęli pomysł z Castle, czy tam Castle Siege, która była na kompa, a potem inni twórcy zerżnęli pomysł z Angry Birds i stworzyli jakieś inne hybrydy. Tak się dzieje z wszystkimi grami typu przesuń klocka, zbij bąbelka, połącz dwa punkty, utnij coś. Wszystko sprowadza się do tego, żeby ściągnąć kolejną, zapłacić te dwa złote za inną wersję czegoś, co całkiem niedawno przeszedłeś. A z każdym kolejnym razem te gry są łatwiejsze, robisz to bardziej instrumentalnie, mechanicznie, przechodzisz je szybciej i ściągasz kolejne.

-         Ściągnij se Snake, nacieszysz się jak dzieciak.

-         Teraz to mi telefon nie działa.

-         I dobrze, bo teraz ty wiosłujesz.

-         Jasne, zmieńmy się.

 

 

 

-         Wcześniej jakoś lżej szło.

-         Wiatr się zmienił.

-         Poważnie?

-         Nie.

-         Jakoś nie motywujesz mnie do tego.

-         Nie muszę i tak musimy to robić.

-         Co racja, to racja.

-         Co z historią?

-         Poczekaj, zbieram myśli, podczas wysiłku fizycznego tlen jest inaczej rozprowadzany po organizmie, żeby mięśnie były lepiej dotlenione, mniej dochodzi do ośrodków odpowiedzialnych za wspomnienia i mowę.

-         Na wszystko masz swoją teorię, prawda?

-         Staram się rozumieć działanie wszystkiego, z czym mam kontakt, to nie jest niezdrowe, pozwala lepiej panować nad wszystkim, mieć władzę.

-         Masz manię na punkcie władzy, czyż nie?

-         Mam.

-         Czy to nie jest tak, że wpakowaliśmy się w to właśnie przez to, że na chwilę nie chciałeś mieć tej władzy?

-         Powiedziałbym, że to bezpośrednia konsekwencja twoich działań.

-         Mogłeś mnie powstrzymać.

-         Mogłem, ale nie chciałem.

-         Wychodzi na to, że twój brak władzy może być niebezpieczny.

-         Mój brak władzy jest niesamowicie przyjemny dla mnie.

-         Pierdolisz, jakbyś mniej tlenu do mózgu dostał.

-         Bo teraz dostałem.

-         Jakoś nie wyłapałem wielkiej różnicy.

-         To po co o tym wspominasz?

-         Myślałem o tlenie podczas porodu.

-         Jesteś coraz płytszy, a te docinki stają się coraz bardziej tandetne.

 

 

 

 

-         Skończyłem kilka plansz w tej grze i bateria mi zaczęła padać. Niby powinna trzymać przez tydzień, a wystarczy chwilę pograć i już pada.

-         Bo jesteś zbyt leniwy, żeby doładowywać ją do końca.

-         Zapominam o tym.

-         Jak zwał, tak zwał.

-         Tak czy inaczej, musiałem znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Zacząłem obserwować niebo. Mówiłem ci, że było piękne, takie lazurowe, a słońce świeciło bardzo jasno? Nie było w ogóle chmur.

-         Właściwie to mówiłeś coś innego, nie ważne, kontynuuj, bo czuję, że zbliżamy się powoli do celu.

-         Żebyś wiedział. Zobaczyłem ją wtedy. Wyszła z budynku głównym wyjściem. Wyglądała, jakby nie przewidziała tego, że jest późna jesień, jakby rano wstała zaspana, spojrzała przez okno i stwierdziła, że dzień będzie piękny i ciepły. Nie przerywaj, nie miała leginsów i była ubrana, zaraz zresztą o tym powiem. Miała na sobie płaszcz. Nie zimowy, taki wiosenno-jesienny, krótki chyba, w kolorze normalnym, takim jak są płaszcze, wiesz taki szary, popielaty, filcowy z dużymi, czarnymi guzikami. Spodnie – rurki, też w ponurym kolorze, do tego kozaki. Chaotycznie, nie?

-         Nie wiem, co mnie to obchodzi? Nie interesuję mnie jak była ubrana. Wysoka, niska? Cycki, brak?

-         Niewysoka, nie wiem nic o cyckach, na pewno były.

-         A z ryja?

-         Mam ochotę wrzucić cię do tej wody.

-         No co? To normalne pytanie.

-         Ta twoja normalność niszczy moje natchnienie.

-         Więc twarz, ładną twarz miała?

-         Zapalmy, bo się zdenerwowałem.

-         Czym?

-         Tym, że dochodzimy do momentu, w którym się to wszystko zaczęło.

-         Myślałem, że zaczęło się od twojego łóżka?

-         Na nim mogłoby się skończyć.

-         O-o, jaki donżuan.

-         Zapalmy.

 

 

 

ROZDZIAŁ II

 

 

 

-         Miała jasne oczy jak Haski, duże, jasne oczy. Włosy ładne, w naturalnym kolorze, takim kasztanowym, nie za długie. Cera zadbana, czysta, nie była plastikowo ładna, miała specyficzną urodę, bardzo pociągającą. I to, jak szła. Roztaczała wokół siebie pełen majestat. Wyglądało to, jakby każdy, kto na nią spojrzał musiał odwrócić wzrok, żeby nie urazić jej łakomym spojrzeniem. Ja nie musiałem, nie mogłem. Miała coś takiego w sobie, co sprawia, że koty zaczynają syczeć, psy podkulają ogony, a ptaki natychmiast zrywają się do lotu. Coś zniewalającego, a ty chcesz być zniewolony. To nie ma nic wspólnego z miłością, to jest jakaś żądza, gdyby tylko na mnie spojrzała, wiedziałbym, czy jej oczy mówią „chodź za mną”, czy mówią idź, znajdź jakąś jamę, norę i zaszyj się tam, tak długo, aż stąd nie zniknę, a potem pozostań tam jeszcze przez dwie i połowę połowy tej długości czasu. Wiem, że to może brzmi trochę biblijnie, ale szukam określeń, które oddadzą wzniosłość tego, co zobaczyłem. Na pewno ciężko ci jest to sobie wyobrazić. To wyglądało, jakby szła i podporządkowywała sobie całą naturę dookoła. Ptaki nie mogły znieść jej piękna, zamilkły, pochowały się, odleciały w ciszy. Inni, którzy szli w tym samym kierunku omijali ją szerokim łukiem, nie chcieli naruszać jej aury. Każdy jej krok musiał sprawiać ziemi przyjemność, każdy kilogram jej ciała musiał zalotnie łechtać podmuch wiatru, który wypełniał jej płuca drogocennym tlenem, a tlen ten dla niej był ze złota. Oddawała się jej ziemia, wiatr składał jej ofiary, a słońce próbowało ją posiąść dla siebie. Na jej twarzy malowała się powaga, pewność siebie, nie było w tym negatywnych uczuć, czysty temperament. Ognisty temperament, jak u hiszpanki, chociaż definitywnie z Hiszpanii nie pochodziła. Ej stary, ty mnie słuchasz?

-         Co?

-         Wydawało mi się, że zasnąłeś.

-         Nie, Hiszpania i temperament, czyli w sumie dobra dupa była.

-         Nienawidzę cię.

-         Zmierz się z tym, bądź obiektywny, jak facet.

-         Dla mnie liczy się wnętrze.

-         Dla każdego faceta liczy się w pewnym sensie wnętrze.

-         Jeśli właśnie pomyślałem o tym samym, o czym ty pomyślałeś, to jesteś obrzydliwy.

-         Tak nas natura stworzyła. Czyli jak? Była dobra dupa, czy nie?

-         Była. Zajebiście dobra dupa.

 

 

 

-         I co, stałeś tak z otwartą gębą i patrzyłeś jak ci spierdala?

-         Żartujesz? Byłem zamurowany, nie mogłem się ruszyć na początku, ale coś we mnie wstąpiło, więc polazłem za nią.

-         I tak szedłeś?

-         Szedłem, chciałem zobaczyć dokąd pójdzie, co zrobi, chciałem być obserwatorem tych momentów, tych prostych czynności, przepełniony zachwytem. Chciałem stać się częścią tego, tych czynności, niewolnikiem majestatu, chciałem, żeby wiedziała, że jest ktoś, kto ją wyręczy, otworzy drzwi w aucie, wymieni żarówkę. Wiesz, proste męskie rzeczy.

-         Zapytałbym „po chuj”, ale i tak mi nie odpowiesz. Chcesz mi powiedzieć, że znowu się zakochałeś?

-         Nie słuchasz mnie, mówiłem, że to nie miłość, tylko żądza, ale pewnie dałbym radę się w niej zakochać.

-         No już nie będziesz miał pewnie okazji.

-         Pewnie nie.

 

 

 

-         Szedłem tak za nią kawałek. Najciężej było, jak musieliśmy stanąć na światłach. Nie było zbyt tłumnie, byłem za nią. Starałem się nad tym panować, nie patrzeć, nie wąchać, nie czuć, nie słyszeć, nie widzieć, starałem się być niewidzialny, jak pieprzony ninja.

-         Udało się?

-         Nie.

-         Zaczyna robić się ciekawiej. Co się stało? Puściłeś bąka?

-         Gorzej. Zerknąłem na nią. Opuściła rękę wzdłuż tułowia, zacisnęła swoją śliczną dłoń w rękawiczce, powoli rozluźniała palce, jeden po drugim. Jej dłoń się odwróciła, za nią łokieć, bark, obojczyk i ona. Stanęła przede mną twarzą w twarz, jak królowa, śnieżna pani, niewysoka, a górująca nad wszystkimi, nad całym światem. Mistrzyni marionetek, władczyni umysłów, alfa i omega, Afrodyta, Ananke, Sofrozyna i Temida w jednym. Uosobienie perfekcji i wdzięku. Spojrzała na mnie swoimi lodowatymi oczami, przewierciła mnie spojrzeniem. Obdarowała mnie tylko jednym gestem. Jednym grymasem, jednym ruchem kącika ust, jakby w złowieszczym uśmiechu samego diabła. Czułem, że wie wszystko, że wie nawet więcej ode mnie, że już nic nie jest dla niej tajemnicą, że przeczytała to wszystko ze mnie jak z otwartej księgi. Czułem się taki mały i nagi, stłamszony, zdeprecjonowany. A ona obróciła się z powrotem, bo zielone się zapaliło.

-         Też zapaliłbym zielone.

-         Powinieneś z tym skończyć.

-         Badania wykazują, że THC jest daleko mniej szkodliwe niż papierosy i alkohol.

-         Z jakiegoś powodu jest zakazane.

-         Ta, bo konopia jest materiałem, przy pomocy którego można wykonać sporo rzeczy dużo taniej, dlatego biznesmenom opłacało się wykazać jej właściwości narkotyczne, żeby nikt tego nie hodował i nie dostarczał tańszego zamiennika.

-         Używaj więcej ogólników i uproszczeń.

-         Co?

-         Narodziła się głupia moda na mówienie ogólnikami. Ludzie najczęściej dopierdolą się do jednego słowa i potem starają się je uozdabiać, parafrazować, zmieniać, nadawać nowego znaczenia, wychodzi z tego bitwa na ogólniki. Nie dość, że jest to męczące, to jeszcze zabija szczerość. Dlaczego ludzie nie mogą być precyzyjni w tym co mówią? Wykładać karty na stół, nazywać rzeczy po imieniu? Odpowiem ci, część z nich jest fałszywie dyskretna, wiesz „obiecałem, że nie powiem, o rzeczy x w sposób y, więc będę mówił o rzecz x’ w sposób y’”.

-         Nie wiem o co chodzi z prim. Chcesz mi powiedzieć, że to o THC było nieszczere?

-         Nie o tym mówię, mówię o ogólnikach.

-         Zrzędzisz jak zawsze.

-         Goń się, teraz ty wiosłujesz.

 

 

-         Poszedłem za nią przez te pasy rzecz jasna, czułem się przez nią zaproszony, czułem, że w niej też jest jakieś pożądanie, ale nie wiedziałem, czego ono dotyczy. Ciekaw jestem nadal, czy się nie pomyliłem. Była zjawiskowa, była... może mi pomożesz znaleźć słowo?

-         Radzisz sobie świetnie.

-         Słownik mi się wyczerpuję, a nie chcę się powtarzać.

-         Może w końcu się wyczerpie, zaczniesz mówić konkretami, dojdziemy do sedna.

-         Nie liczyłbym na to.

-         To tylko cicha nadzieja.

-         Więc patrząc na nią czułem się jak na niewidzialnej smyczy, nie wydłużała się, nie skracała. Musiałem iść i szedłem. Właściwie podążałem, nie wiedziałem dokąd, nie wiedziałem po co, jedyną motywacją była nadzieja. Dałem się prowadzić przewodniczce o wyglądzie nimfy i sercu Charona, podążałem w nieznane.

-         No w tak małym mieście rzeczywiście „nieznane” oddaje rzeczywistość.

-         Wkrótce zeszła do parku nad jeziorem.

-         Dzięki ci, że oszczędziłeś mi opisu płyt chodnikowych, wystaw w sklepach i przejeżdżających aut. Nie posiadam się z wdzięczności.

-         Znaj moją łaskę, przechodziłem obok rynku.

-         Zaraz się popłaczę ze szczęścia.

-         Zaraz, to ma cygan...

-         Ta, wiem.

 

 

 

-         Usiadła na ławce, założyła nogę na nogę i zaczęła mnie mierzyć wzrokiem. Czułem się jakby lustrowała każdą komórkę mojego ciała, jakbym siedział dwa tygodnie na przesłuchaniu u Talibów, nie mogłem oderwać wzroku od tych pięknych, niemych oczu, stałem tam, jak wryty, pewnie byłem cały blady z głupią miną. Skrzyżowała ręce na piersiach. Czułem, jakby stała za nią niewidzialna armia. Tłum żołnierzy gotowych zabić mnie jak tylko ona im rozkaże. Rozkaże przez mruknięcie, czy mrugnięcie powieką. Żołnierzy owładniętych żądzą zabijania dla swej wielkiej pani. A ona. Piękna i dostojna, pełna majestatu.

-         Weź już, słyszałem to, zaraz zacznę rzygać tęczą za burtę.

-         Sugerujesz, że się powtarzam?

-         Co chwilę.

-         To pewnie te emocje i uczucia. Po tej krótkiej chwili, kiedy poddała mnie ocenie, wstała z ławki i ruszyła, znów mając mnie na smyczy. Szliśmy tak parkiem nad jeziorem, aż do jej domu.

-         Czyżbyś znowu odpuścił opisy krajobrazu?

-         Właściwie to chciałem wspomnieć o czymś szczególnym.

-         Żałuję, że spytałem.

-         Chodzi o kwestie religii.

-         A to skąd ci się wzięło?

-         Kiedy szedłem przez park słyszałem dzwony kościelne.

-         Nie zdenerwowałeś się?

-         Zdenerwowałem, nie cierpię tych tłustych świń. Paradoksalnie, gdyby nie celibat, byłbym pierwszym w szkole dla księdzów.

-         To ma chyba jakąś nazwę.

-         Seminarium duchowne chyba. To bez znaczenia. Jak sobie pomyślę o tych wszystkich latach, wiekach, w których rządził Kościół, inkwizycja, krew mnie zalewa. Wiesz, że Kościół ma na swoim koncie więcej śmierci niż pierwsza i druga wojna światowa razem wzięte?

-         Pomyśl sobie co by było, gdyby nie kościół.

-         Co by było? Oddawalibyśmy cześć Perunowi, Swarogowi i innym bogom, wszyscy biegaliby nadzy i szczęśliwi.

-         A ty byś narzekał na kapłanów. Nic by się nie zmieniło. Poza tym byli już tacy, co biegali nadzy i szczęśliwi. Mieli pacyfy i zostali spacyfikowani.

-         Ten temat sprowadza nas do rozmowy o polityce.

-         Zacznij wiosłować i zostaw politykę w spokoju. Nie mam ochoty rozmyślać o takich pierdołach teraz.

 

 

 

ROZDZIAŁ III

 

 

-         Doszliśmy w końcu do domu. I wtedy musiałeś się pojawić ty. Jak zawsze w nieodpowiednim momencie. Nie wiem jak mnie znalazłeś.

-         Zawsze cię znajduję, znamy się nie od wczoraj. Więc o tę laskę ci chodziło? Mogłeś mówić.

-         Przecież ci ją opisałem.

-         Ten opis był całkiem subiektywny.

-         Moim zdaniem oddał rzeczywistość.

-         To właśnie definicja subiektywizmu.

 

 

-         Zaczęła się rozbierać, patrzyła na mnie. Powoli odpięła guziki płaszcza, zrzuciła rękawiczki. Odchyliła poły płaszcza. Osunął się delikatnie na ziemię po jej smukłych ramionach, odsłaniając to, co najcudowniejsze u pięknych kobiet – doskonałe ramiona, obojczyki i dekolt, nie za duży, nie za mały. Miała tę bluzkę na tych takich cienkich kawałkach materiału. Stałem oczarowany. Widziałem triumf na jej twarzy. Nie śpieszyła się, pastwiła się jeszcze przez krótką chwilę. Zagryzła wargę, wtedy byłem już jej, cały, mogłem jeść jej z ręki. Pochyliła się, rozpięła kozaki. Z każdą sekundą, kiedy je rozpinała czułem jakby minęła co najmniej godzina. Zdjęła je, odrzuciła w kąt, podeszła bliżej, czułem jej oddech, a ona dalej triumfowała. Powoli zdjęła bluzkę, miała piękny, biały stanik. Biały, kolor niewinności, była tak niewinna i tak winna jednocześnie. Powoli rozpięła guzik w spodniach, następnie rozporek, nie mogłem oderwać od niej wzroku, byłem zahipnotyzowany, jakby w innym świecie, oderwany od rzeczywistości. Zegar z kukułką w przedpokoju bił nerwowe kuranty, budowało się we mnie napięcie, nerwy, stres. Spodnie opadły do jej kostek. Stała przede mną w samej bieliźnie, a jednak to ja byłem mały i nagi, cały czas, od przejścia dla pieszych. Kiedy upadł jej stanik...

-         Wiem, co się stało, kiedy upadł jej stanik.

 

 

 

-         Nie wiem dlaczego tam się pojawiłeś.

-         Bo mnie potrzebowałeś.

-         Ale ona była niewinna, piękna, nieskalana. Nie musiałeś tego robić.

-         To zdaje się być najciekawszy moment tej historii, chętnie posłucham go z twoich ust.

-         Po co? Wiesz przecież co było dalej.

-         Rzeczywistość nie jest tak barwna i malownicza, jak ją opisujesz, daj mi się nacieszyć tą barwną i malowniczą. Nie krępuj się, tu nas nikt nie usłyszy.

 

 

-         Wziąłeś nóż i ciąłeś ją. W brzuch.

-         W przeponę, jeśli idzie o ścisłość. Nie mogłem pozwolić, żeby zakrzyczała.

-         Wtedy jej twarz się zmieniła. Nie triumfowała już. Uroniła jedną łzę.

-         Za długo triumfowała, z nami się nie wygrywa.

-         Zjechałeś nożem w dół aż do podbrzusza, krew zaczęła bryzgać zamieniając pomieszczenie w basen krwi. Upadła na ziemię. Jej twarz była zastygła. Nie w grymasie bólu. W grymasie zaskoczenia, przerażenia. Nie śmiej się, nie lubię w ten sposób zaskakiwać. Mam nadzieję, że nie cierpiała długo. Moja muza, moja Afrodyta, Ananke, Sofrozyna i Temida, moja niewinna wybranka. Kochanka moich myśli, obiekt mojej żądzy. Kiedy stałeś z nożem w ręku wiedziałem, że nie skończysz. Zdjąłeś jej majtki. Piękne, białe, koronkowe, pewnie były w komplecie ze stanikiem. Pochyliłeś się nad jej...

-         Pizdą, niech ci nie braknie słów, nagle zaczęło się przyjemnie tego słuchać.

-         Zrobiłeś to jak potwór. Ona już nie żyła, a ty zacząłeś z nią... kopulować. Kiedy zacząłeś dostrzegłem to, widziałem – ona nigdy wcześniej z nikim nie była.

-         Podrygiwała przecudownie, cycki magicznie skakały. Lubię, kiedy nie stawiają oporów i nie marudzą.

-         Ten odór wnętrzności był potworny, z każdym pchnięciem coraz więcej jej wylewało się na ziemię. To było potworne, kiedy skończyłeś, spuściłeś się na jej martwe piersi.

-         Głos ci drży, chyba mi się nie rozpłaczesz?

-         Kiedy wsadziłeś rękę w ranę i zacząłeś tam grzebać i szukać czegoś nie wiedziałem co próbujesz zrobić.

-         Serce jest pyszne.

 

 

 

 

-         Jak nie przestaniesz ryczeć, to wyrzucę cię za burtę. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Nie była pierwsza, jak los dopomoże nie będzie ostatnia.

-         Jesteś potworem, nie powinieneś był przychodzić.

-         Jej serce było przepyszne. Rzeczywiście wyczułem nutkę niewinności. Smakowita nutka niewinności.

-         Zjadłeś je całe. Byłeś cały w jej krwi. A potem zacząłeś jeść wątrobę i płuca. Patrzyłem na to i patrzyłem na jej kamienną twarz wykrzywioną strachem. Na jej wielkie, piękne oczy, które teraz były jeszcze większe, ale już nie tak piękne. Już nie tak głębokie. Słyszałem twój obłąkany śmiech, twoja mlaskanie, kiedy zacząłeś robić supełki z jelit. Nie miałem pojęcia skąd wziąłeś na to siłę, żeby rozrywać jej ciało tak szybko, tak szybko pochłaniać jej wnętrzności.

-         Celtowie. Dzięki nim dowiedziałem się, że pożarcie serca przeciwnika da ci jego siłę duchową, jego energię i jego duszę. Dlatego właśnie zacząłem od serca.

-         Na to jeszcze mogłem jakoś z trudem patrzeć, ale kiedy wziąłeś się za twarz. Dlaczego odgryzłeś jej policzki? Oszpeciłeś moją cudowną bogini, krwawiła przez to z twarzy, czułem, że mogła jeszcze po śmierci czuć ból, że jeszcze cierpiała dlatego, że już nigdy nie będzie taka piękna. Dlaczego twarz?

-         Lecter. Może faktycznie oglądamy zbyt wiele filmów? Zainspirował mnie. Policzki ludzkie są zdecydowanie mniej smaczne niż te szczupaka.

-         Ale potem. Znów użyłeś penisa, wepchnąłeś jej go do ust. Dlaczego się tak śmiejesz? Przestań proszę, przecież nie ma w tym nic śmiesznego.

-         Po prostu przypomniało mi się, że nie chciała ssać.

-         Nienawidzę cię.

 

 

-         No nie becz już, odpuszczę sobie dowcipy. Na co dzień je lubiłeś

-         Z czarnym humorem to jest tak, że bawi, jeśli nie dotyczy ciebie. Nie ważne, czy zarzekasz się, że jest inaczej, kiedy na ciebie to spada, nie masz nad tym kontroli.

-         Ja to widzę inaczej. I bawię się równie dobrze.

-         Jesteś sadystą.

-         Statystycznie na dwie osoby przypada jeden sadysta, a ty nim nie jesteś.

-         Statystyka jest jak bikini. Niby wszystko ukazuje, ale ukrywa najważniejsze szczegóły.

-         Znowu mądre chińskie przysłowie?

-         Znowu.

-         Lepiej wróć do opowieści.

 

 

 

-         Znowu skończyłeś na piersi i odciąłeś jej język.

-         Nie wydaję mi się, żeby był jej jeszcze potrzebny.

-         Zjadłeś go ze smakiem, poszedłeś czegoś szukać, nie wiedziałem czego, aż nie przyszedłeś z tasakiem i sznurem do prania. Powiesiłeś ją pod sufitem za ręce. Wszystko, co w niej jeszcze zostało wypadło na podłogę wydając z siebie paskudny dźwięk.

-         Powiesiliśmy. Pamiętaj, że mi pomogłeś.

-         Nie byłem sobą, to był najcięższy szok, jaki w życiu przeżyłem. Chciałem, żeby to wszystko się skończyło, chciałem przyspieszyć, dlatego ci pomogłem, stałeś tam nagi z tasakiem i mierzyłeś ją wzrokiem, nie wiedziałem, co chcesz zrobić. Zacząłeś wymierzać cięcia w jej tułów. Jej dolna połowa w końcu upadła, rozchlapując krew na ściany i meble. Czułem się jak w rzeźni, nie wiedziałem po co to robisz. Odciąłeś jej piersi, powolnie, metodycznie, chichocząc pod nosem. A potem je zwyczajnie wyrzuciłeś. Wyglądałeś, jakbyś szukał pomysłu, co jeszcze pociąć, co jeszcze oszpecić.

-         Szukałem. Znęcanie się to też sztuka. Człowiek stara się nie powtarzać, a mi rzeczywiście skończyły się pomysły, więc wziąłem się za jej włosy.

-         Jej piękne włosy. Zdjąłeś z niej skalp, jak Indianin, jak stereotypowy dzikus, człowiek buszu i prerii. Odsłoniłeś jej białą, niewinną czaszkę. Rozbiłeś ją silnym uderzeniem, wziąłeś fragment i starałeś się nalać w niego krew. Spiłeś to, co nalałeś. Wyrwałeś mózg z głowy i kopnąłeś go. Rozbił się na ścianie. A ona dalej tak samo patrzyła. Na mnie. Jakby szukała pomocy. Jakbym mógł cokolwiek zrobić.

-         Nie obwiniaj się, nie mogłeś.

-         Nienawidzę cię.

 

 

 

-         Szczęśliwie drzwi się otworzyły i weszli oni. Myślisz, że to byli jej bracia?

-         Wątpię, wyglądali na dużo starszych, może ojciec i sąsiad.

-         Ten mniejszy zwymiotował, widziałeś? Ten większy zaczął płakać. Może faktycznie masz racje, ojciec i sąsiad. Nie byli szczególnie podobni do siebie ani do niej, prawda?

-         Nie byli.

-         Kiedy się ocknęli tłukli mocno, prawda? Bałem się, że wezmą noże i nas zaszlachtują, ale potem zorientowałem się, że mogliby nas zabić gołymi rękami, ciebie też tak tłukli?

-         Mnie też.

-         To straszne ile agresji może być w człowieku, prawda? Zanim otworzyli drzwi prawdopodobnie nie czuli złości, zdenerwowania, agresji, a jak tylko przekroczyli próg stali się zwierzętami. Ludzie to bestie. Całymi dniami hamują w sobie negatywne uczucia, a potem pod wpływem impulsu je uwalniają.

-         Całkowicie się z tobą zgadzam. Nie rozumiem tej reakcji.

-         Zabrzmiało sarkastycznie.

-         Bo to był sarkazm.

 

 

 

-         Na szczęście ten mniejszy zebrał w sobie odrobinę rozsądku, bo zginęlibyśmy tam niechybnie. Dobrze, że nas nie wiązali, ja i tak nie mogłem się ruszyć. Nie pamiętam, ile czekaliśmy na policję. Patrzyłem cały czas w jej oczy, kiedy ją zdjęli i położyli. A potem mi ją odebrali. Przykryli twarz prześcieradłem. Straciłem ją na zawsze. Straciłem chyba przytomność, a potem znalazłem się w tej łódce. Zastanawia mnie jak to zrobiłeś?

-         To jeszcze dłuższa historia. Nie wydaję mi się, żebyśmy mieli na nią czas.

-         Ale pamiętasz, tak?

-         Pamiętam, wysiadaj, dopłynęliśmy do brzegu.

 

 

 

 

 

EPILOG

 

 

 

-         Pomóc ci wysiąść? Musiałeś osłabnąć od tego płaczu.

-         Dam sobie radę. Co to za drzwi?

-         Drzwi ocalenia. Jeśli pozostaną zamknięte, jesteśmy wolni. Jeśli jednak ktoś je otworzy w ciągu kilku chwil, jesteśmy zgubieni.

-         Nigdy nie słyszałem o żadnych drzwiach ocalenia.

-         Dlatego musisz mi zaufać.

-         Przychodzi mi to z trudem.

-         Zamilcz, kusisz los.

-         One... one się otwierają.

-         Nie panikuj. Lobotomia to nie krzesło elektryczne.

-         Oni po nas idą.

-         Po ciebie.

-         Jak to, odchodzisz?

 

 

 

 

-         Mnie tu nigdy nie było, jestem tylko skurwielem na łódce w twojej głowie.

 

 

Źródło: http://www.facebook.com/note.php?note_id=264221676965717