JustPaste.it

60 groszy

niecała złotówka bywa powodem sporego zamieszania

niecała złotówka bywa powodem sporego zamieszania

 

68f2370fb6daf615cd91a4f810cd21d9.jpg

27 grudnia 2011 postanowiłem zaszczycić swą osobą pewien gdyński supermarket. Pośród klasycznych szpalerów, wygospodarowano nieco miejsca na obszerny stół, na którym umieszczono rozmaite artykuły (typu "mydło i powidło") promowane lub przecenione (nie było żadnej informacji), często bez podanej ceny.

 

Pośród nich leżały zestawy lekarstwa Manti, na które składały się dwa opakowania leku (po 10 tabletek), sklejone ze sobą przezroczystą taśmą, co każdy bywalec marketów oceniłby jako jednostkowy handlowy artykuł. Wrzuciłem ten zestaw do pełnawego wózka i podjechałem do kasy.

 

Ponieważ pudełka z lekiem były sklejone ze sobą ściankami z naniesionymi kodami, przeto kasjer musiał rozciąć je, aby zeskanować paski. Trudno ocenić, czy klejono je na zasadzie przypadku i miałem pecha, że oba miały wewnątrz kody, czy wszystkie były tak sklejone (na polecenie szefa?), a może tylko ten jeden zestaw ktoś bezsensownie połączył w komplet... Tak czy owak, klejczy musiał wykazać się wyszukaną logiką, aby oba kody jednocześnie były niewidoczne.

Kiedy zwróciłem uwagę kasjerowi, aby przypadkiem dwukrotnie nie skasował rozdzielonego zestawu, bo przecież po to sklejono razem, aby promocyjnie sprzedać towar jako komplet (tak mu sugerowałem oczywistą przecież opcję), odparł, że przecież kasowy komputer to uwzględni we właściwy sposób. Był tak przekonujący, że w sklepie jedynie pobieżnie przejrzałem paragon.

Po przybyciu do domu, staranniej przejrzałem obszerny (na kilkaset złotych) paragon i dostrzegłem, że jednak cena (6 złotych) została nabita dwukrotnie. Oczywiście z powodu paru złotych nie miałem zamiaru wracać do sklepu i dowodzić, że kasjer się pomylił, ale wysłałem emajlem opis sprawy do dyrekcji supermarketu R.

Ponieważ na pudełeczkach umieszczono informację "termin ważności: 12/2011" (ale nie wydrukowano tekstu wyraźnie, lecz jedynie wybito stemplem bez tuszu!), dałem do zrozumienia, że market nie powinien sprzedawać tych leków na parę dni przed jego utratą ważności, no i nie za pełną cenę. Zaznaczyłem – „Nie jestem ortodoksyjny podczas konsumowania leków (w kwestii terminów ważności), ale posiadanie przeterminowanych 20 pigułek za 12 zł, to jednak przesada - z pewnością ich nie zużyję przez najbliższe dni. Proszę wyjaśnić tę sprawę”.

Nazajutrz otrzymałem odpowiedź od asystentki dyrektora – „Witam. Jeżeli leki miały datę ważności do końca 12.2011 r., to mogły być przez nas sprzedawane. Ale ma Pan rację, co do ceny. Błąd popełnił kasjer. Skoro leki były złączone taśmą, to powinny być sprzedane, jako jeden produkt (ze względu na tak krótką datę). Przykro nam z powodu zaistniałej sytuacji. W Informacji może Pan otrzymać zwrot gotówki za jeden produkt, skoro naliczono go dwa razy. Przepraszamy za utrudnienia i życzymy Wszystkiego Najlepszego w nadchodzącym Nowym Roku”.

Z odpowiedzi wynikają trzy ważne informacje – że kasjer jednak się pomylił, że oddadzą kilka złotych nadpłaty (po przybyciu do marketu) oraz że nie uważają za niewłaściwe sprzedawanie lekarstw w podwójnej (20 tabletek) dawce, chociaż termin przydatności upływał już za 4 dni. Czy jest to zbieżne z cywilizowanymi formami sprzedaży w innych państwach? A może to polski wynalazek i polska logika wyjaśniająca problem - obca społeczeństwom egzystującym na wyższym stopniu rozwoju? Co na to federacje konsumentów polskich i zagranicznych?

Celem eleganckiego załatwienia reklamacji, jeszcze przesłałem notkę – „Witam; dzięki za info i proszę przesłać ten emajl do Firmy w Gdyni, bowiem zjawię się tam z paragonem i dobrze byłoby, aby nie zrobili zbyt wielkich oczu na moją propozycję zwrotu nadpłaty”. Po kilkunastu dniach, przy okazji kolejnej wizyty w markecie, przetestowałem procedurę zwrotu owych sześciu złotych. Ponieważ wyjaśnienie zajmowało sporo czasu (telefony do centrali), postanowiłem zrobić zakupy i potem powrócić do sprawy (zostawiłem obsłudze paragon z końca zeszłego roku). Po niemal dwugodzinnych zakupach, ponownie zawitałem w dziale informacji, w którym po skserowaniu paragonu i podpisaniu pokwitowania, otrzymałem zwrot nadpłaty, jednak bystra pani z obsługi zauważyła, że tamtego dnia udzielano dziesięcioprocentowego rabatu, przeto z miłym uśmiechem o 60 groszy zmniejszono zwrot i elegancko przeproszono za pomyłkę.

Czy z powodu pomyłki przeprowadzono jakieś szkolenie kasjerów? Pewnie nie, zwłaszcza że każda tego typu pomyłka jest zyskiem dla sklepu (finansowym, bo jednak nie wizerunkowym). A zasad sprzedawania leków z właśnie traconą ważnością z pewnością nie omówiono, bowiem z odpowiedzi wynikało, że dyrekcja nie widzi w tym nic nagannego, zatem co mieliby zmieniać? Skoro mamy nowy i mądrzejszy system już ponad 20 lat, a jednak szefostwo ma takie stanowisko w sprawie, to znaczy, że dziwna logika zatrzymała się na niezbyt lotnym poziomie i nie ma zamiaru wznieść się...

A może dyrekcja wprowadzi zasadę, że wszelkie kasjerskie pomyłki będą zwracane w pięciokrotnej wysokości? No, może im kosztowniejsza pomyłka, tym nadwyżka stopniowo zmniejszająca się? W końcu nerwy, niezadowolenie klienta i brak jakiegokolwiek pouczenia kasjera? Natomiast zwrot z nadwyżką dowodziłby, że firma szanuje swojego klienta i że prawdopodobnie jednak coś zmienią w swoich procedurach albo będą udawać, że to uczynią, a to już byłby jakiś przejaw uszanowania klienta. Oni jednak nawet nie chcą udawać, że coś chcą zmienić...

Z wielkimi marketami jest chyba podobnie jak z naszym państwem - dyrekcja marketu oraz wodzowie państwa mawiają o przyjaznym sklepie i przyjaznym państwie, ale tylko po to, aby mówić i stwarzać pozory zmian w kierunku uprzyjaźnienia obu tych podmiotów.

Często korzystam z grupowych zakupów - uległem dość powszechnej modzie. Kosmetyczna firma YR sprzedawała kupony warte 150 zł. 10 dni przed bożonarodzeniowymi świętami zadzwoniłem do firmy (niestety, nie przewidywali opcji internetowego składania zamówienia - jedynie telefoniczny sposób). Już sam początek nie był zbyt obiecujący, bowiem sympatyczna pani chciała, abym podał numery katalogowe, zaś ja miałem przygotowane nazwy i ceny. Wymogu podawania numerów nie było w regulaminie – a szkoda, bo wówczas wynotowałbym owe liczby. Nawet stwierdziłem że tych numerów na stronie nie ma, lecz pani wykazała, że jednak one tam są. Istotnie, były, lecz są to małe, niepozorne i szare liczby, że zaraz pani zaproponowałem, aby one zostały powiększone i wykonane w rzucającym się w oczy kolorem, jednak rzeczowa i uprzejma pani uznała, że takie propozycje, to powinienem przekazać dyrekcji, nie zaś jej. Nawet zapomniała, że rozmowa była nagrywana i mogła - w ramach swej inicjatywy - przekazać ten pomysł (pewnie nie przekazała, bowiem do dzisiaj katalogowy numer nadal jest niewielki i szary, zatem słabo widoczny).

Po podsumowaniu zamówionych kosmetyków, okazało się, że ich cena (150,60 zł) przekroczyła wartość kuponu (150 zł) o... 60 groszy, zatem przy odbiorze paczuszki powinienem kurierowi przekazać parę monet - tak to ujęła owa pani. Myślałem, że pani żartuje, że taka poważna firma, to jednak machnie ręką na te grosiki w ramach promocji i reklamy. Ponieważ poinformowano mnie, że czas realizacji wynosi dwa tygodnie, byłem pewien, że paczka dojdzie do mnie już po świętach, zatem współdomownikom postanowiłem przekazać uwagę o groszowej dopłacie dopiero podczas rodzinnego spotkania (jako nietypową ciekawostkę).

Pewnego dnia (ale jednak przed świętami!) moja mama odebrała paczuszkę razem z drugą, która była do niej. Zapytałem – ile mam oddać za dostawę (wiedząc, że należała się 60-groszowa dopłata). Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że kurier błędnie (albo "błędnie") odczytał wartość słowną małymi cyframi i poprosił o... 60 złotych.

Napisałem do tej znanej firmy, że gdyby podarowali te 60 groszy, czyli gdyby ich nie dopisali do listu przewozowego, to kurier nie popełniłby błędu albo (co także należy brać pod uwagę – może „nieumiejętnie” zinterpretował zapis). Odpowiedź nadeszła całkiem uprzejma - „W imieniu YR serdecznie dziękuję za kontakt oraz za przekazaną informację. Uprzejmie informuję, iż firma wysyła swoje przesyłki za pośrednictwem Poczty Polskiej. Informuję również, iż w systemie sprzedaży wysyłkowej widnieje opłata należności za Pana przesyłkę w wysokości 0,60 zł w związku z tym po stronie YR nie ma żadnych nieścisłości w związku z Pana zamówieniem. Bardzo proszę o kontakt z placówką pocztową w okolicy miejsca Pana zamieszkania, gdzie powinien Pan otrzymać informację, który z pracowników doręczył Panu przesyłkę i z nim wyjaśnić zaistniałą sytuację”.

Pomyślałem sobie – a który z pracowników poczty po kilku dniach (i po świętach) będzie pamiętał takie szczegóły i poprzestałem na podziękowaniu firmie - „Dziękuję za obszerną odpowiedź. Nie mogę się oprzeć konstatacji, że gdyby YR podarowała te 60 groszy, to nie byłoby tej pomyłki”.

Katastrofy bywają wielkie i bywają malutkie, ale wszystkie spowodowane są szeregiem niesprzyjających wydarzeń - w tym przypadku paczka przyszła przed świętami, a miała nadejść po nich. Najczęściej wartość podawana jest w złotych, nie zaś w groszach (niepełna złotówka), zatem kurier mógłby mieć pierwszy raz taki przypadek, zatem mógł się pomylić w interpretacji. I wreszcie - gdyby słynna firma przymknęła oko na owe 60 groszy, to nie straciłbym stukrotnie więcej (i tak dobrze, bo gdyby dopłata wynosiła 99 groszy...).