JustPaste.it

David Livingstone-marzyciel na Czarnym Lądzie

   fb4bae19ea3ac64a60f8421f7cdfea7b.jpg Myślę, że kiedy David Livingstone jako młody chłopak stał w oknie swojego pokoju w Blantyre Mills, niedaleko Glasgow czuł na sobie lekki podmuch afrykańskiego wiatru, słyszał szum wodospadu i myślami wędrował po Czarnym Lądzie.Robił to wtedy w wyobraźni, ponieważ na początku XIX wieku europejczycy znali tylko wąski pas lądu Afryki wzdłuż wybrzeży. Mało kto miał wtedy w sobie tyle odwagi żeby wyruszyć w nieznane. Piesze wędrówki były niebezpieczne i nikomu nie przychodziło do głowy żeby wędrować po kontynencie gdzie ogromne przestrzenie i zagrażająca człowiekowi przyroda może pochłonąć każdego nowego przybysza. Mimo tych utrudnień eksploracja Afryki rozwijała się w najlepsze. Pojawili się handlarze, kupcy, konkwistadorzy i naukowcy. Na Czarny Ląd z całego świata zaczęli przybywać także misjonarze, chcący głosić Słowo Boże i nieść pomoc najbardziej potrzebującym. Najsławniejszym z nich był David Livingstone. Ale od początku…

  David przyszedł na świat 19 marca 1823 roku ze wspomnianym przeze mnie wcześniej Blantyre Mills w Szkocji. Myślę, że podróżniczego ducha nosił w sobie od małego. Pochodził z ubogiej rodziny, w której ojciec trudnił się pracą w zakładach bawełnianych. Przez 23 lata Livingstone mieszkał z rodzicami i rodzeństwem w małym mieszkaniu, a właściwie izbie o wymiarach trzy na cztery metry. Owa izba pełniła funkcje kuchni, pokoju, sypialni i jadalni. Ciasnota była na porządku dziennym. Próbuję sobie wyobrazić jak wspaniale musiał czuć się David kiedy po raz pierwszy stanął na afrykańskiej ziemi i zatopił się w jej bezkresnym zawieszeniu. Młody chłopak w dzień pracował 14 godzin w fabryce ojca dusząc się w kłębach dymu i stukocie maszyn. Wieczorem poświęcał czas na naukę, studiował mapy i dzięki uporowi zdobył wykształcenie medyczne, które przydało mu się wiele razy podczas podróży. Przeglądając protestanckie pisma religijne Livingstone dowiedział się o pracy misjonarzy. Tak bardzo go to zafascynowało, że jako lekarz i misjonarz w 1840 po raz pierwszy postawił nogę na afrykańskiej ziemi. Dotarł na swoją pierwszą placówkę na południu kontynentu. Przygodę rozpoczął w Kuruman. Całymi dniami uczył się języka sichuana. Leczył, nauczał, głosił ewangelię i każdego dnia zdobywał coraz większą sympatię tubylców. Postanowił ruszyć dalej, w głąb kontynentu i tam zakładać placówki misyjne. Dotarł do Mabotsa później do Kolobend, w którym to udało mu się osiągnąć duży sukces. Nawrócił pierwszego Afrykańczyka. Był to wódz Sechele. Niestety po sześciu miesiącach wrócił do so starej wiary, co podcięło skrzydła Davidowi i spowodowało rozczarowanie. Wówczas właśnie pod wpływem wszystkich tych wydarzeń Livingstone postanowił, że odda się temu czego w głębi duszy zawsze najbardziej pragnął. Podróżom. Pokojowo nastawiony do świata podróżnik postanowił połączyć swoją wędrówkę z celem, który przyświecał mu od początku afrykańskiej wyprawy. Postanowił rozpocząć otwartą walkę z niewolnictwem. Marzył o tym aby odnaleźć ziemię żyzną, bogatą w wodę. Taką, która mogłaby być szczęśliwą krainą pełną misjonarzy i uśmiechniętych ludzi nieobawiających się przechwycenia do niewoli. Wyruszył więc na północ…

  Szukał i marzył. Notował i chłonął. Leczył i nauczał. Rozmawiał i słuchał. Podróżowanie stało się jeszcze bardziej możliwe i realne dzięki Cottonowi Oswellowi, który sponsorował Davidowi wędrówkę.  W latach 1849-1850 Livingstone trafił na pustynię Kalahari, którą badał i opisywał. Odkrył też jezioro Ngami. Podczas drugiej podróży towarzyszyła mu żona i trójka małych dzieci. W kwietniu 1851 roku ponownie przeszedł pustynię Kalahari. Tym razem z rodziną, Oswellem i grupą tubylców. Dotarł do rzeki Zouga i kierując się dalej na północ dotarł do plemienia Makololo.  Tam zostawił rodzinę i udał się do dolnego brzegu rzeki Zambezi. Nie zostawił jednak bliskich na pastwę losu. W 1852 roku wyprawił wszystkich do Anglii po czym powrócił do Makololo udając się w najważniejszą podróż. To co najwspanialsze zbliżało się nieuchronnie. Już nie musiał stawać w oknie i wyobrażać sobie dalekich lądów. On po prostu był tu i teraz. Gotowy do drogi…

  Wyprawa trwała od listopada 1853 roku do maja 1856. Nie był sam. Afrykańscy tragarze dotrzymywali mu kroku niosąc bagaż i zapasy żywności. Powróciwszy nad Zambezi w znanym sobie i wszystkim miejscu skombinował łódź i popłynął w górę rzeki czując na twarzy kropelki wzburzonej wody wydobywającej się z zapierającego w piersiach wodospadu. Następnie ruszył na zachód. Przedzierał się przez bagna, moczary, puszczę. Cierpiał głód i zmęczenie. W końcu dopadła go malaria. W Luandzie, do której dotarł w 1854 roku leczył się ponad miesiąc. Kiedy doszedł do siebie ruszył w stronę wschodniego wybrzeża. Warunki były ciężkie. Po jakimś czasie z wycieńczenia i za sprawą much tse-tse padły zwierzęta towarzyszące podróżnikowi. W końcu 17 listopada 1855 roku powrócił nad Zambezi i tam właśnie odkrył słynny na cały świat Wodospad Wiktorii, który do dziś cieszy się powodzeniem wśród turystów z całego świata. Myślę, że nie stracił na uroku ale mając możliwość obejrzenia go na fotografiach czy w Internecie spróbujcie wyobrazić sobie jak to jest być tym… pierwszym. W 1865 roku David wyruszył w swą ostatnią podróż. Tym razem jego celem było odnalezienie źródeł Nilu. Potem dotarł jeszcze nad jezioro Tanganika, zatrzymał się w wiosce Udżidżi i …  

  Nie ma Davida! Słuch o nim zaginął! Gdyby wtedy istniał program ‘Ktokolwiek widział kto kol wiek wie’ Livingstone jako dobro narodowe i postać podziwiana nie schodziłby z ekranów telewizorów i nagłówków pierwszych stron gazet. Przez długi czas nikt nie wiedział co się dzieje. Wydaje mi się, że zauroczony Czarnym Lądem David poczuł w sobie ogromną potrzebę wolności i przeżywania wszystkiego w sobie. Myślę, że zmęczył go ten szum wokół jego osoby. To są tylko moje przypuszczenia. Znalazł się jednak ktoś kto przejął się losem podróżnika i postanowił wyruszyć na lego poszukiwania. Reporter Henry Stanley zapragnął odszukać włóczęgę i szczęśliwie dotarł do Udżidżi. Davida powitał słynnym: „Doktor Livingstone, jak sądzę?” Stanley ocalił podróżnikowi życie. Dostarczył mu jedzenie i środki umożliwiające dalsze podróżowanie. Kiedy wybawca wyjechał w sierpniu 1872 David ruszył w stronę jeziora Bangewulu, gdzie spodziewał się odnaleźć źródło Nilu. Pogoda pokrzyżowała jednak plany. Deszcz, trudne do przejścia bagna spowodowały, że czuł się coraz bardziej wycieńczony. W dodatku zachorował na czerwonkę, co przyspieszyło jego śmierć. Niesiony przez tragarzy dotarł do wioski Chitambo, gdzie zmarł w nocy 30 kwietnia. Zorganizowano mu piękny pochówek. Wyjęto serce, wnętrzności, zabalsamowano zwłoki. Niesiono je 2400 kilometrów . W lutym 1874 roku z Bagamoyo Afrykańczycy popłynęli razem z ciałem do Anglii, gdzie w Westminster Abbey odbył się oficjalny pogrzeb Livingstone’a. Myślę, że duchem powrócił do Afryki…

 

Michał Lachowicz

 5aeaa08de99541a52bc4e5d65deb2f8f.jpg