JustPaste.it

Kosmologia nikotynowa

Opowiastka ma charakter żartobliwy i wcale nie promuje palenia papierosów.

Opowiastka ma charakter żartobliwy i wcale nie promuje palenia papierosów.

 

 

Kosmologia nikotynowa

 

Wiele legend i opowieści mówiono o Kosmosie przez tysiąclecia, wiele snuto na jego temat wizji. Myślę więc, że jedna więcej bajka o Wszechświecie nie zrobi wielkiej różnicy.

Stwórca jest, istnieje, taki z niego zaaferowany trochę artysta, snuje się jak cień po Kosmosie, a jego podstawowa przypadłość to nadmierne palenie. Tak, tak, Bóg jest palaczem, a wiara w niego rozpala ludzkie serca od wieków, ale wreszcie przyszedł taki czas, że nauka powstała, no nie tak od razu, ale...

Gwiazdy porozrzucane równomiernie po Wszechświecie ludzie widzieli i myśleli, czemu właśnie tak, a tak jest właśnie dlatego, że Bóg – palacz nałogowy ciągle gubi gdzieś zapalniczkę, ostatnio to jakby ją diabeł ogonem nakrył (a nawet nie śmiał do św. Antoniego się pomodlić). Pomyślał więc Bóg, że porozpala sobie wszędzie gwiazdy, to będzie miał zawsze ogień pod ręką.

I tak sobie Bóg pali, a co strzepnie popiół, to zaraz wokół gwiazd zaczyna wirować i na jednej takiej drobince właśnie powstało życie, a potem ludzie co zaczęli myśleć, że to dla nich wszystko zaprojektowane i zaczęli te kosmogonie wszystkie wymyślać.

Później jakoś, po miliardach lat dopiero Bóg wpadł na pomysł wszechobecności, co było praktycznym rozwiązaniem, bo nie trzeba nigdzie chodzić wtedy. Był w każdym miejscu dosłownie i zapalał miliardy papierosów, przez co uczeni ludzie odnotowali galaktyk poczerwienienie i ekspansję Wszechświata, myśląc że galaktyki wszystkie od siebie uciekają.

Dym się snuł za Stwórcą – palaczem, ludzie wymyślili na to wyjaśnienie, że ten dym jest początkiem nowej gwiazdy powstawania, że to obłoki, co się po wielu wiekach gwiazdami stają.

Chodził i palił wielki palacz, czasem z pasją gdzieś zagaszał gwiazdę, co jej się paliwo kończyło, ścisnął czasem tak mocno, że do nieskończoności i takie stwory nazywali uczeni „czarnymi dziurami”, a to Bóg tkaninę Kosmosu na wylot niechcący przepalił. Uczeni sądzili, że gwiazdy pogasną, a Kosmos rozrośnie się, będzie przeogromny, zimny i ciemny.

Sztuczka wszechobecności Stwórcy się podobała, mógł palić wiele papierosów naraz, a ludzi wprawił w niemałe zdumienie, bo niewidzialną zmierzyli masę, co się znajduje przy galaktykach, w swej niewiedzy to coś poczęli „ciemną materią” nazywać. Obrażony za tę zniewagę Pan nieraz ludzkie plemię wybuchem supernowej postraszył.

Inna tajemnica, co trapiła uczonych ziemskich, to tak naprawdę z zaciągania się przez Stwórcę dymem wynika, bo choć to tylko oddech, jednak oddech Pana, który czasoprzestrzeni strukturę szarga; w ten sposób powstaje grawitacyjna fala.

Tak to się składało, że ciągle ludzie inaczej myśleli, niż naprawdę było. Bóg postanowił, by się spełniło, to, co ze smutkiem tak przepowiadali – że Kosmos wielki ma być i lodowaty, a wszelkie w nim życie swe życie straci.

Wygasił gwiazdy, niechaj wszystko zamrze, Bóg kończył ten Wszechświat, zaśmiał się przy tym, bo mu się przypomniało jak zapalniczkę swoją stracił – przepadła, znikła i jej wcale nie ma, przeleciała przez most Einsteina – Rosena, na drugą stronę czasoprzestrzeni, Bóg jeden wie, gdzie ona leży.