JustPaste.it

Wydarzyło się w hospicjum

Ze wspomnień koordynatora wolontariatu medycznego Hospicjum im. Ks. E. Dutkiewicza SAC. Zaczęło się tak.

Ze wspomnień koordynatora wolontariatu medycznego Hospicjum im. Ks. E. Dutkiewicza SAC. Zaczęło się tak.

 

Zaczęło się tak. Pewnego dnia około południa przyszła do mnie hospicyjna psycholog z pytaniem, czy nie pomogłabym jednemu z chorych. Pan Krzysztof był pacjentem naszego hospicjum od kilku miesięcy i szczerze powiedziawszy, według wszelkich praw medycyny, dawno powinien był już odejść. Przy życiu coś go jednak wciąż trzymało – jakaś niezałatwiona sprawa. Pierwszy kontakt z nim był trudny. Miał rozległego raka krtani i całe gardło oraz szyję przegniłe nowotworowo. Pielęgniarki na oddziale często zastanawiały się, na czym trzyma się jego głowa? Komunikował się ze mną za pomocą długopisu i notesu, w którym chaotycznie przewracał kartki i zapisywał swoje pytania, odpowiedzi czy komentarze. Po długiej „dyskusji” udało mi się wreszcie zebrać konkretne informacje – jego pragnieniem było postawienie pomnika na grobie matki. Wydawałoby się, że wystarczy wykonać kilka telefonów i po sprawie. Tymczasem… Pan Krzysztof był osobą bezdomną i nie zdołał zgromadzić zbyt wielu oszczędności. Jednak nasza kierowniczka administracyjna podzwoniła tu i tam, i uprosiła jednego z kamieniarzy, aby w drodze wyjątku wykonał pomnik za niewielkie pieniądze. Teraz wystarczyło tylko odnaleźć grób rodziców pana Krzysztofa.
W biurze zarządu cmentarza uzyskałam informacje o miejscu pochówku. Zrobiłam kilka zdjęć i spokojnie wróciłam do domu. Jednak następny dzień zaczął się wielkim stresem – pielęgniarki poinformowały mnie, że z panem Krzysztofem jest bardzo źle. Szybko do niego pobiegłam, aby powiedzieć, że zadanie wykonane. Wyglądał kiepsko – powoli się wykrwawiał. Oddziałowa była zdania, że to już długo nie potrwa…
Udało mi się jednak pokazać mu zdjęcia i… okazało się, że odnalazłam niewłaściwy grób. Wprawdzie pan Krzysztof nie pamiętał żadnych dat, ale stanowczo zaprzeczał, że to grób jego rodziców. Był bardzo zły. Starał się coś napisać, ale czuł się zbyt słabo i choć jedną nogą był już po drugiej stronie, to wzburzenie i silne pragnienie załatwienia sprawy nie pozwalało mu odejść.
Wieczorem pomyślałam: gdybym pozwoliła pochować go w obcym grobie, straszyłby mnie do końca życia. No cóż, niewiele brakowało…
Z pisemkiem od naszej pracownicy socjalnej pojechałam do Urzędu Stanu Cywilnego i na podstawie peselu pana Krzysztofa uzyskałam informacje o dacie urodzin i śmierci jego matki, a przede wszystkim poprawną pisownię jej nazwiska. Z tymi danymi mogłam ponownie pojechać na cmentarz i nareszcie odszukać właściwy grób. Tym razem mi się udało – pan Krzysztof długo oglądał zdjęcia, a potem w swoim notesie napisał, żebym go tam zabrała. To nie było niemożliwe. Po długiej „dyskusji” odpuścił…, na razie…
Przyszłam do niego na drugi dzień. Był zainteresowany, czy mam na tym cmentarzu kogoś bliskiego. Powiedziałam że nie, ale przyrzekłam, że na pewno będę go odwiedzać. Podpisał więc upoważnienie i w jego imieniu mogłam już zawrzeć umowę z kamieniarzem. Długo oglądał zdjęcia z katalogu nagrobków. W końcu zaakceptował mój wybór, chociaż  zaniepokoił go brak wazonu. Kiedy obiecałam przynosić mu kwiaty w doniczce, więcej wątpliwości już nie miał.
Musiałam z nim jeszcze poruszyć temat niedalekiej przyszłości, a konkretnie gdzie chce być pochowany. Zapytał o możliwości, ponieważ był osobą bezdomną, bez ubezpieczenia, a w takich wypadkach pochówkiem zajmuje się MOPS. Matka pana Krzysztofa zmarła 9 lat temu, więc w rodzinnym grobie jego pochówek nie byłby możliwy, chyba że urny prochami. W zarządzie cmentarza dowiedziałam się, że koszty kremacji są zbliżone do kosztów tradycyjnego pochówku. Pan Krzysztof  wahał się tylko chwilę.
Umówiłam się z kamieniarzem na montaż nagrobka i uzbrojona w aparat fotograficzny pojechałam na cmentarz. Padał śnieg, wiał silny wiatr i było wyjątkowo zimno. Po półtorej godziny nie czułam stóp.
Pan Krzysztof szczególnie długo przyglądał się tabliczkom z nazwiskami zmarłych pochowanych w tym grobie, a zwłaszcza tabliczce z jego imieniem, nazwiskiem oraz datą urodzenia i zostawionym miejscem na datę śmierci.
Wszystko wydawało się już załatwione. Pan Krzysztof wyglądał na wyraźnie uspokojonego. Jednak zaraz po wyjściu od niego dowiedziałam się, że od naszej pracownicy, że MOPS nie pokryje kosztów  kremacji… No i jak ja teraz miałam to powiedzieć naszemu choremu? Przecież był już tak zadowolony, że wszystko jest załatwione. Jego wzrok był taki spokojny.
I tu przyszła mi z pomocą pani wicedyrektor, która zadzwoniła i załatwiła pochówek na koszt właściciela krematorium. Wreszcie mogłam spać spokojnie. A uspokojony pan Krzysztof pomyślał o wszystkim… Nawet o stypie. Wręczył mi 100 zł i napisał: „Proszę kupić ciasto, kawę, cukierki i szampana dla was. Potem”.
Potem…
W piątek zadzwoniła do mnie Agnieszka, która w hospicjum pracuje na etacie psychologa. Powiedziała, że z panem Krzysztofem jest źle – nie chce się dać ani umyć, ani nakarmić dojelitowo, ani nawet zmienić opatrunku. Przekonywała:
– Masz z nim dobry kontakt,  byłoby dobrze, gdybyś do niego poszła.
No i co miałam zrobić? Z jednej strony przerażał mnie fetor gnijącego za życia człowieka i okropny wygląd przegniłego gardła z zakrwawionym bandażem. Z drugiej strony przecież nie mogłam nie pójść. Był bardzo niespokojny. Trzymał się za głowę, miał ciężki, przerywany oddech. Był mocno poirytowany i pobudzony. Zaczęłam pierwsza:
– Panie Krzysztofie, widzę że kiepsko się pan czuje. Boli pana głowa?
Patrzył na mnie przez chwilę, a potem przytaknął. Powiedziałam, że jeśli pozwoli się umyć i zmienić  opatrunki, to poczuje się trochę lepiej. Już na mnie nie spoglądał, tylko w ekran telewizora, włączonego zdecydowanie za głośno. Jednak to on trzymał pilota, on tu rządził.
Zaczęłam opowiadać o pogodzie za oknem. O tym, że spadł pierwszy śnieg, że jest zimno i wieje wiatr. W pewnym momencie zauważyłam, że oddech chorego się wyrównał, a głowa spokojnie spoczywa na poduszce. Wyraźnie się wyciszył. Spytałam, czy pozwoli się nakarmić? Chciał tylko wodę.
Powiedziałam, że teraz dam mu spokój i zajrzę do niego w poniedziałek.
Potem przekazano mi, że pozwolił się umyć i zmienić sobie opatrunki.
W poniedziałek rano dowiedziałam się, że pan Krzysztof odszedł. Odwiedzam go..., tak jak obiecałam...

Barbara Szynaka

 

Autor: Barbara Szynaka