JustPaste.it

Dowiedz się, w jaki sposób służba zdrowia prawie zabiła moje dziecko.

Dowiedz się, w jaki sposób służba zdrowia prawnie zabiła moje dziecko. Wstrząsająca historia, która ukazuje smutne realia.

Dowiedz się, w jaki sposób służba zdrowia prawnie zabiła moje dziecko. Wstrząsająca historia, która ukazuje smutne realia.

 

Mam na imię Marcin.

A było to tak. W nocy, z wtorku na środę, moja żoną, Ela, zaczęła mieć skurcze porodowe. Wiadomo, zaczęło się. Początek, jak to początek, zaczął się powoli, żona miała co parę minut (ok. 7-6) trwające 20-30 sekund skurcze porodowe. Około 3.00 nad ranem, coraz częstsze. A o godzinie 8.00 co dwie minuty, trwające minutę. Godzina 10.00 wsiadłem w samochód i pojechałem do szpitala. Tam wstępne szybkie badania i hasło: „Pani rodzi, na blok”. Jeszcze izba przyjęć, stwierdzone dwucentymetrowe rozwarcie. Papiery, deklaracja praw pacjenta i na piętro. Weszliśmy tam razem, czyli ja, żona i Pani z izby przyjęć. Szybkie słowa, przygotowujemy salę. Wtedy ja informuję Panią, że chcę rodzić z żoną.

-Ale wie Pan, że za to się płaci.

-Nie, to jest moje prawo – odrzekłem, podnosząc głos.

Pani spojrzała na mnie, dziwnie, spięta i odrzekła:

-Dobra.

I poszła z moją żoną do środka.

Z relacji mojej małżonki wynika, że poinformowała położną, że tam jest „nerwowy gość”. Zapytałem o płacenie położną, (nawę ją „Brunetką”), a położna na to, że to „takie nieobowiązkowe”. Na zasadzie, co łaska. Byłem szczęśliwy, że mogę być przy żonie w trakcie porodu. Za parę chwil zostałem poproszony do środka. Sala, jak ta lala. Czysta, schludna. Z wielkim, skórzanym fotelem dla mnie. Położne były dwie. Wcześniej nazwana Pani „brunetka” i Pani „Blondynka”. I tutaj się zaczyna.

Moja żona głośno jęczy. Bóle, rozwarcie o 0,45 cm. Godzina 14.00. Widzę, że moja żona cierpi. Więc proszę o wizytę lekarza i znieczulenie. Pani blondynka poinformowała nas, że zapyta lekarza i wyszła wcześniej mówiąc, że o godz. 15.00 jest nowa zmiana, więc lekarz przyjdzie. Dostaliśmy na teraz tlen. Jedna z Pań wytłumaczyła, jak używać tlenu. Zrobiła KTG, zmierzyła puls (puls był mierzony często, KTG zresztą też) i wyszła, informując, że należy polewać gorącą wodą brzuch i plecy pod prysznicem. Tlen nie pomagał. Gorąca woda zresztą też nie pomagała. Moją żona wiła się z bólu i wymiotowała. Trzymałem miskę, masowałem plecy i czekaliśmy na doktora. Pojawił się, ale o godzinie 18.00. O znieczuleniu nie było mowy. Nie pamiętał albo nie chciał pamiętać, że należy dać znieczulenie.

Pełne rozwarcie stwierdzili około godz. 17.00 i czekaliśmy, aż odejdą wody. Wszyscy nas zapewniali, że tak właśnie wygląda poród. Potem druga z tych Pań spytała, czy byliśmy pod prysznicem i stwierdziła, że gorącą wodą polewać nie wolno, bo to szkodzi. I tak do 19.00 ból, zmęczenie, parcie trwające od około 16.00 godziny.

Nadeszła druga zmiana położnych. Krótkie przedstawienie nazwisk, badanie, zapewnianie, że dziecko jest zdrowe. Około 19.30 zaczyna się akcja. Przekłuwają wody (są czyste). Moją żona słabła z każdą minutą. Nie miała sił. Zapytałem położną z drugiej zmiany o znieczulenie. Powiedziała, że trzeba było o tym myśleć wcześniej, teraz już jest za późno. Można bardziej zaszkodzić niż pomóc. Powiedziałem jej o tym, że prosiłem i że nikt nie zareagował. Trochę się dziwiła i zwróciła mojej żonie uwagę:

„ Jak Pani używa tego tlenu, przecież to nie tak!”. – wytłumaczyła, pokazała i , o dziwo, tlen przyniósł mojej żonie trochę ulgi. Szkoda, że Pani brunetka i Pani blondynka nie wiedziały, jak go używać. Około godziny 20.00 żona dostała kroplówkę ze środkiem pomagającym przeć. Przy porodzie, oprócz położnych, była Pani lekarz i Pan lekarz konsultant, który 85% czasu porodu siedział z założonymi nogami, przy biurku. Dalej zapewniał, że wszystko jest dobrze. Że dzidziuś już wychodzi, że zaraz koniec.

Przyj, przyj, przyj, już jest główka – i na tym koniec… Bo żona opadła z sił.

Położna, odbierająca poród, mówiła:

-Ona nie da rady.

Lekarz na to, że da radę.

Dziecko było w połowie na tym świecie, kiedy nacięli krocze. Wreszcie wyszło , całe. Pani zaczęła masować plecki, i nic. Po około dwóch minutach odcięła nie oddychającemu maluchowi pępowinę. Zaniosła na stolik obok i razem z pediatrą zaczęli intubować nasze dziecko. Po koło 5-6 minutach usłyszałem płacz. Umyli, dostaliśmy Ziemka na ręce. Pediatra poinformował nas, że mały po przyjściu na świat dostał 2 punkty, a po intubacji jego stan ocenia na 8. Zabrali nam dziecko, bo tak się robi. Do inkubatorowi, aby tam doszedł do siebie. Była godzina 21.30, mały urodził się o 21.10. Ważył 3140 gramów, mierzył 56 cm. Odetchnęliśmy, mamy upragniony skarb. Około 23.00 pojechałem do domu, zmęczony i wyczerpany. Przerażony tym, co widziałem, nie mogłem opanować łez, chwilę po 4.00 rano, sms od żony: „Nasze dziecko jest na intensywnej terapii”. Przestał oddychać, dowiedzieliśmy się, że ma wrodzone zapalenie płuc, przeszedł mały wylew. Jego stan jest bardzo ciężki i trzeba czekać. W momencie, kiedy to piszę, nasz chłopiec oddycha samodzielnie, wylew jest niegroźny, za dwa dni będzie miał kolejne badania, które pokażą, co z jego mózgiem. Zapytałem lekarza konsultanta po dwóch dniach od porodu, co poszło nie tak, skoro według ginekologa ciąża przebiegała idealnie. Według lekarzy i położnych, poród też. Powiedział, że była za słaba, żeby przeć i takie tam. Poinformował mnie, że jak się coś nie podoba, to proszę napisać zażalenie, a „ONI” to rozpatrzą i drogą pisemną dadzą nam odpowiedź. Dodam, że około godziny 13.00 Pani „brunetka” spytała, czy ją nagrywam.

Z wyrazami odrazy dla personelu na bloku porodowym we Wrocławiu na popularnych „Klinikach”.

Z wyrazami wdzięczności, dla intensywnej terapii, tata.