JustPaste.it

Ze wspomnień Wrocławian. Dla posła Girzyńskiego

Wstęp miał być o wiele dłuższy. O okropieństwach wojny, o zbrodniach, o budzeniu się w ludziach najgorszych instynktów, o współczesnej wersji historii i jej fałszowaniu, o dzieleniu Polaków na lepszych i gorszych....Piszę o tym jednak tak często, że powtarzać się nie ma sensu. Historię tę dedykuję posłowi Girzyńskiemu. Tylko tak w ramach przypomnienia bo jako doktor nauk historycznych a do tego były członek Komisji Nadzwyczajnej do rozpatrzenia projektów ustaw o zmianie ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej-Komisji ścigania zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zna takie zdarzenia zapewne doskonale. Czytelnikom przypomnę jeszcze iż pan poseł pełnił także funkcję przewodniczącego Parlamentarnego Zespołu Miłośników Historii.

 

11 czerwca 1944 roku z Bełżca wyjeżdża pociąg w stronę Rawy Ruskiej. Taki krótki lokalny. Składał się tylko z parowozu, wagonu bagażowego i jednego pasażerskiego typu ,,pulmann". Zabrał wielu pasażerów wiozących ze sobą przeważnie żywność na handel. Wśród nich Stanisław Jonko (późniejszy mieszkaniec Wrocławia) pseudonim ,,Olbrzym", łącznik oddziału partyzanckiego ,,Godziemby". Pan Stanisław zatrudniony był na kolei jechał więc w mundurze kolejarza. Personel składu stanowili Ukraińcy tylko kierownik był Niemcem a właściwie Ślązakiem. Po przejechaniu zaledwie około 3 kilometrów od Bełżca pociąg zatrzymał się. Na torach położona była zapora z żelaznych szyn. Około stu uzbrojonych ludzi otoczyło wagon i wywołało wśród pasażerów wielkie przerażenie. Komandyr w mundurze SS krzyknął:

 

-Wyhodyty!

 

I wygarnięto ludzi spędzając ich na prawo od toru do rowu. Kobiety oddzielono od mężczyzn. Z tłumu wybrano 5 obecnych tam mężczyzn, wśród nich Pana Stanisława, zamierzając zabrać ich ze sobą do sztabu okolicznego UPA. Czterem z nich założono kajdanki, dla Pana Stanisława ich już nie starczyło. Jeden z banderowców obszukał go i zabrał dokumenty i dużą ilość gotówki będącą własnością odziału AK. Ze strony rowu dochodziły krzyki i jęki mordowanych. Przez szacunek dla ofiar nie opisuję szczegółowo, nie o sensację tu chodzi. Jedna z kobiet rozpoznała któregoś z oprawców:

 

-Janku, ty tego nie możesz zrobić, przecież nie tak dawno chodziliśmy ze sobą i kochali się!

 

-Persze ja toby był Janku, a teper ja Iwan.-odpowiedział i przebił ją bagnetem.

 

Kobieta o nazwisku Cioch wraz z 12 letnią córką opierała się przed dołączeniem do grupy kobiet. Oberwała w głowę kolbą. Nie pomogło więc sprawę załatwiła seria z automatu. Tak samo, chyba interweniując, skończyli Ludwik Bartłomowicz i Jan Hopko.

 

Pan Stanisław jako miejscowy mówił biegle po ukraińsku. I za takiego wzięli go oprawcy. Przechodzący obok niego komandyr zapytał co tu robi? Odpowiedział, że zabrakło dla niego kajdanek.

 

-Dobrze, w takim razie pójdziesz z nami.

 

Po czym wydał rozkaz:

 

-Chłopci, zahrajte!

 

I chłopcy zagrali seriami z broni maszynowej. Dokończyli dzieła.

 

Do stojącego Pana Stanisława podszedł jeden z upowców i zapytał:

 

-A ty skąd się tu wziąłeś? W tym mundurze? I co tak stoisz?

 

-Wracam z pogrzebu dziadka z Tomaszowa. Czekam aż pociąg dalej pojedzie.

 

-Ty tu sobie stoisz a tam tyle bagażu czeka, z czym pojedziesz do swoich? Dawaj, pomożesz mi to zebrać.

 

Z tobołków i walizek ofiar zabrano całą żywność. Z jednej z kobiałek banderowiec wyjął jakieś 2 kilo masła i wręczył Panu Stanisławowi.

 

-No, bierz! Idź do wagonu. Jak komandyr zagwiżdże będziemy odchodzić.

 

Pan Stanisław wskoczył do bagażowego, po chwili pociąg odjechał.

 

Banderowcy oddalili się w pośpiechu a jedynym ich sukcesem było zdobycie żywności i zamordowanie w bestialski sposób 35 cywilnych ofiar. Z mężczyzn zabranych ze sobą przeżył tylko jeden o nazwisku Steciuk. Pod stertą ciał przeżyła jeszcze jedna kobieta ciężko postrzelona w szyję. Dziwna to sprawa ale w dokumentacji dotyczącej tego zdarzenia występuje pod dwoma różnymi nazwiskami.

 

Otóż na ciała pomordowanych natknął się patrol partyzancki pod dowództwem jednego z ,,Cichociemnych". Zdążył wykonac serię zdjęć, która przekazana została później do Londynu. I wtenczas usłyszano cichy jęk i znaleziono żyjącą jeszcze ciężko ranną kobietę. Jak twierdzono-również łączniczkę a syn jej służył w okolicznym oddziale AK. Kobietę przetransportowano do Tomaszowa Lubelskiego. Przeżyła a później, już w latach 80-ych, opowiadała o tym wszystkim już jako zupełnie inna osoba. Nie tylko pod innym nazwiskiem ale również i imię zostało oficjalnie zmienione. Chyba, że są to dwie różne osoby ale taki sam przypadek? Czy jest to możliwe? Bo obydwie zeznają, że ledwo przeżyły niebezpieczny postrzał w szyję i przypadkowo wydobyte zostały ze sterty ciał.

 

Na miejsce mordu przybyli następnie Gestapowcy i funkcjonariusze ,, Bahnschutzu". Ograbili zwłoki z czego się tylko dało, czego nie zdążyli zabrać banderowcy, to jest zegarków, pierścionków i butów-oficerek. Wykonali również dokumentację. Ofiary pochowano we wspólnej mogile w Bełżcu, na wprost kościoła. W miejscu napadu stoi krzyż.

 

Odpędzam od siebie tę myśl, ale nurtuje mnie jednak dlaczego przeżyli akurat członkowie AK? Chociaż niezbadane są wyroki boskie. Co niczym nie umniejsza tragedii bestialsko pomordowanych ludzi za to tylko, że byli Polakami.