JustPaste.it

Podziwiam "ofiary" mody... (czyli wnioski po lekturze magazynów dla kobiet)


spacer.gif Ponieważ od niedawna pracuję jako sprzedawca w sklepie odzieżowym (ostatnio jakoś wyjątkowo dużo absolwentów wyższych uczelni pokochało to zajęcie…) to od czasu do czasu przeglądam magazyny o modzie, żeby mieć ogólne pojęcie o tym co w przysłowiowej trawie piszczy. I coraz częściej po takiej dogłębnej lekturze (która zajmuje plus minus kwadrans, gdyż redaktorzy popularnych obecnie tytułów postanowili w większości traktować nas jak  połgłówków i stawiają raczej na obrazki niż słowo pisane) mówię sobie: dość! Ostatni raz wzięłam do ręki ten szmatławiec! A po tygodniu znów daję się skusić wrzeszczącym (bo one już nawet nie krzyczą) z kiosku okładkom i wydaję ciężko zarobione 99 groszy tylko po to, żeby dowiedzieć się bez czego to tej wiosny nie mogę żyć i w jakich kolorach raczej chować się w ciemny róg niż wychodzić na ulicę. I co się okazuje?

spacer.gif Otóż już mniej więcej na drugiej-trzeciej stronie zostaję poinformowana, że po ulicy w obecnym sezonie należy chodzić w czymś, w czym na pierwszy rzut oka w ogóle chodzić się nie da. Zaczynam więc zastanawiać się czy przypadkiem coś ze mną jest nie tak, skoro nie wyobrażam sobie zakucia moich nóg w najnowszy krzyk mody, czyli w buty przypominające w kształcie najbardziej stromą skocznię narciarską świata, co gorsza butów pozbawionych (niezbędnego w tym przypadku dla zwykłej przeciwwagi) obcasa… Moja  rozbuchana wyobraźnia na widok tego  najnowszego cudeńka od razu zaczyna podsuwać mi obrazy tego, jak się wygląda później, gdy się człowiek ciut za bardzo odchyli w tym czymś do tyłu i runie… Ale patrząc na ilość gwiazd zachwyconych tymi dosłownie PÓŁbutami (wyglądają ni mniej ni więcej jak skończone tylko do połowy) okazuje się, że chyba tylko ta moja wyobraźnia widzi w tym, niewątpliwie oryginalnym projekcie, idealne obuwie dla samobójców.

spacer.gif Niezrażona idę więc dalej. Na kolejnej stronie znajduję informację, bez której nie mogłabym żyć, mianowicie  „w czym na plażę?” To nic, że jest styczeń a na zewnątrz temperatury oscylują w granicy dwudziestu stopni na minusie. Brnę przez wyliczankę groszków, paseczków, trapezików i innych wzorków, bez których moje bikini mogę przywdziać co najwyżej na bezludnej wyspie.

spacer.gif Potem następuje dział fryzur, w którym żądają, żebym natychmiast złapała za nożyczki i urżnęła sobie odpowiednio: czuba (jeśli mam twarz owalną), pazury (przy twarzy okrągłej), zasłaniającą pole widzenia grzywę (przy twarzy trójkątnej), ewentualnie ufarbowała się na burgund (jeśli moje cera jest zanadto blada).

spacer.gif Na tym etapie powoli tracę już nadzieję na jakąkolwiek, choćby tyci-tyci informację, wskazówkę, czy po prostu myśl, która zostałaby mi w głowie i przydała się do czegoś po odłożeniu tego wybitnego czasopisma, ale pod koniec numeru  znajduję to, na co wszyscy czytelnicy czekają – zdjęcia gwiazd, gwiazdeczek i innych celebrytów, którzy gościli w ubiegłym tygodniu na takiej a takiej imprezie. I tu znów budzi się we mnie nadzieja, że skoro są to ludzie obyci, światowi, bywalcy salonów to wreszcie zobaczę coś, co mi się spodoba, coś godnego uwagi.

spacer.gif I rzeczywiście – niewiele „gwiazd” ma na głowie czuba (choć bardziej zdesperowani dali się skusić) i raczej nikt nie wyskoczył jeszcze w bikini (chociaż poziom golizny porównywalny...), to wszyscy wyglądają jakoś tak, kurczę, podobnie… Niemal identyczne fryzury (długie, rozpuszczone włosy w przypadku pań, panowie – głównie żel tudzież brylantyna), te twarze jakieś takie mało ruchome (botoks?), usta kobiet  jakieś takie nienaturalnie spore, a do tego rozciągnięte w sztucznych uśmiechach aż po horyzont (mimowolnie budzi się we mnie skojarzenie z pyskiem karpia) i tony, caaałe tony kosmetyków do makijażu (jakby tak wpadli strażacy i puścili wodę ze szlaucha to większość panów pewnie by swoich partnerek w stanie naturalnym nie rozpoznała). Tradycyjnie wszystkie kobiety katują swoje nogi niebotycznymi szpilkami, na jedzenie spoglądają tęsknym wzrokiem, bo przecież niczego nie tkną skoro tę kieckę w rozmiarze XS wreszcie udało się zapiąć (dociskając z tyłu kolanem) i oczywiście nie siadają, bo „syrenia sukienka skutecznie uniemożliwia choćby minimalne zgięcie kolan.

spacer.gif Po wszystkich przeczytanych mini-artykułach, natchnionych poradach i przeglądniętych zdjęciach stwierdzam, że szczerze podziwiam tych wszystkich, którzy są cool i trendy. Bo jak silną trzeba mieć wolę, żeby stąpać w takich butach, w których stopa układa się niemal pionowo, jakie samozaparcie, żeby w środku zimy paradować w szortach i jaką odwagę osobistą, żeby odsłonić wszystko co się da, bo prześwity są akurat na topie.

spacer.gif A ja – tchórzliwa, bez tej silnej woli i samozaparcia  ubieram sobie zwyczajne niemarkowe dżinsy, buty bez szpili z tyłu i metrowego „ryja” z przodu i z reguły więcej zasłaniam niż pokazuję. I nawet moja zbyt blada cera, nieskalana samoopalaczem czy wizytą w solarium oraz brak wystylizowanego  czuba na głowie (nie licząc tego porannego, zaraz po wstaniu) jakoś po takiej „modowej” lekturze przestają mnie dołować i broń Boże nie spędzają snu z powiek. Ale cóż – ja widocznie nie jestem „trendy”…

PS

I chyba nawet nie chcę być.

 

                                                                                                                         Katarzyna Szeląg