JustPaste.it

W poszukiwaniu pewności – cogito ergo sum i M. Krąpiec

Polski filozof Mieczysław Krąpiec w swojej książce „Ja – człowiek” omawiającej zagadnienia antropologii filozoficznej doszedł do odmiennego stanowiska względem wcześniej zaprezentowanych filozofów Alfreda Ayer’a i Davida Hume’a przy rozważaniach kartezjańskiego cogito ergo sum – samoświadomości.

Krąpiec uznaje istnienie podmiotowości wyrażającej wiedzę o swoim istnieniu przez zaimek ja. Pojmuje tak orzekającą o sobie podmiotowość substancjalnie.

„Ja” jako centrum, z którego wypływają i ku któremu są skierowane wszystkie moje czynności, jest spontaniczne uznane i nieustannie stwierdzane jako trwały podmiot tychże czynności[1]”.

W tych słowach Autor ujmuje spostrzeżenie istnienia swojej podmiotowości, do której kierowana jest wszelka działalność tejże. Aktywność podmiotu kierowana jest na niego, i z niego wypływa wszelka aktywność. Podmiot wyrażający się przez zaimek ja istnieje w sposób teraźniejszy w pojedynczym akcie cogito jak i w każdej sytuacji (doświadczalnej), w każdej dokonując aktu postrzeżenia siebie.

Stwierdza następnie: „można by próbować usunąć [ja – podmiot] jedynie przez dowodzenie oparte również na bezpośredniości doświadczenia wewnętrznego[2], jednak przy próbie dokonania tego niezaprzeczalnie wpadamy na własną świadomość, tak myśląc siebie. Spostrzegamy własne istnienie wyrażane przez ja.

Ponadto jak wypowiada dalej, próba obalenia podmiotowości wykraczająca poza doświadczenie bezpośrednie, przez konstrukcję systemową także skazana jest na niepowodzenie, przez włączenie w taki system doświadczeń zmysłowych. Możliwość postrzegania takich doświadczeń istnieje, bo przed nim występuje podmiot, który może doświadczać - istnieje ja, wyrażając to w następujących słowach: „ tymczasem nie jest możliwe zanegowanie pierwotnego doświadczenia „ja” jako wspówystępującego we wszystkich świadomych przeżyciach psychicznych, gdyż jest to coś, co w naszym życiu psychicznym jawi się jako pierwotne i co zarazem jest ogólnie uznane za warunek wstępny życia psychicznego i świadomego[3] umożliwiającego doświadczanie.

Jeśli bowiem ktoś nie ma „świadomości siebie”, jeśli ktoś nie jest compos sui – nie jest w ogóle uznany za człowieka spełniającego świadomie swój czyn i jest nawet w postępowaniu prawno - sądowym uznany za nieodpowiedzialnego. Być więc „świadomym siebie” uchodzi za wstępny etap normalnego psychicznego życia człowieka[4].

Uzupełnia ten fragment utożsamieniem samoświadomości ze stwierdzeniem ja przez podmiot: „Między „świadomością siebie” a stwierdzeniem faktycznego istnienia „ja” jako podmiotu nie ma właściwie różnicy. „Świadomość siebie”, czyli samowiedza, jest przecież niczym innym jak poznaniem „ja”[5].

Natomiast okrężną drogą - systemową można udowodnić istnienie podmiotu wyrażającego się poprzez ja: „Wychodząc, bowiem z faktu istnienia czynności somatyczno – psychicznych w człowieku, trzeba je ostatecznie wyjaśnić. Albo więc tego rodzaju czynności „moje” są bytami samoistniejącymi (nie są zapodmiotowione, lecz są bytowo samodzielne i autonomiczne), albo są to byty niesamodzielne, byty zapodmiotowione, istniejące ostatecznie istnieniem podmiotu. Jedynie druga alternatywa jest do przyjęcia, a mianowicie: czynności uznane jako „moje” nie są bytami samodzielnie istniejącymi, ale są tylko emanatami  „ja”, czyli są bytami wskazującymi na podmiot, ich istnienie bez samoistniejącego podmiotu byłoby sprzeczne[6].

Jeśli ktoś starałby się przyjąć inaczej, postulowałby istnienie „prądu świadomości”, w którym poszczególne akty świadomości tworzą jako szereg taki „prąd”, bo z poszczególnych, następujących po sobie postrzeżeń on tworzy się. Wszystkie je należałoby przyjąć jako autonomiczne byty, były by samodzielnymi względem siebie substancjami[7].

To, co nazywa się „być człowiekiem”, byłoby [...] tylko jakąś przypadkową własnością, w której zbiegają się same z siebie różne i niezależne akty jako samodzielnie istniejące. Każdy [...] byłby oddzielnym bytem. Znikłby jeden istotnie ludzki byt. I tyle byłoby podmiotów i oddzielnych bytów, ile jest oddzielnych aktów świadomości i aktów psychosomatycznych człowieka[8].

Czytelnik, który uważnie przeczytał część wcześniejszą o D. Hume[9] może sobie przypomnieć, że szkocki filozof postulował istnienie podmiotowości w poszczególnych postrzeżeniach, w wielości; nie ponad nimi jako podmiocie obdarzonym świadomością, który centralizuje wszystkie swoje akty postrzeżeń w jednej obecności jaką jest. Gdyby było tak jak mówił Hume, nie bylibyśmy w stanie w każdej kolejnej sekundzie odnaleźć tożsamości z sobą, postrzegać się jako wciąż ten sam podmiot. Raczej wciąż budzilibyśmy się w nowej, nie tożsamej z poprzednią odsłonie. Stwierdza to zresztą polski filozof: „[...] gdyby przyjąć twierdzenie o autonomii i bezpodmiotowości ludzkich aktów [...] należałoby nie uznawać jednostki jako odpowiedzialnej za swoje czyny; trzebaby zanegować jednostkę jako podmiot prawa i jako członka społeczności[10] - nie byłoby społeczności.

Przekonując do pierwotności i substancjalności podmiotu spostrzegającego swoje istnienie przez świadomość (istnienia) wskazuje, że wszystko to, co „moje” posiada jakieś cechy, jest „ucechowione”: „natomiast stwierdzenie „ja jestem” nie przedstawia żadnego określonego pojęcia, żadnej zdeterminowanej kwalifikacji, żadnej określonej wiązki cech, lecz jest pierwotnym, „czystym” stwierdzeniem własnej egzystencji autonomicznej, niezaprzedmiotowionej w innych „rzeczach-przedmiotach”. To wszystko, co jawi się „we mnie” jako „rzecz-przedmiot”, jest osadzone na „ja”, którego autentyczność samoistnienia bezpośrednio stwierdzamy w sądzie: „ja jestem”[11].

Nieco dalej także Krąpiec odnosi się do wypowiedzi Hume’a o braku podmiotu – ja, pisząc: „Zgoda! – nie ma idei „ja”, jeślibyśmy przez tę ideę rozumieli określony zespół cech. Ale „ja” stwierdzamy nie poprzez impresję i ideę, ale w sądzie egzystencjalnym: „ja jestem”  - „ja istnieję”. Wszystkie zaś ewentualne „idee” dotyczące „mnie” są ideami moich aktów psychicznych [...]. Te zaś akty są tylko emanatami „samobytującego ja”. Sąd zaś „ja jestem” jest stwierdzeniem „od wewnątrz” własnego samobytowania, czyli stwierdzeniem tego, co nazywa się „substancją”[12]. Tej uwadze można nadać większą jasność – ponad tymi wszystkimi aktami (ideami, impresjami, postrzeżeniami)  istnieje postrzegająca wszystkie je łącznie świadomość, która przez zdolność postrzegania wszystkich łącznie wypowiada o nich „moje akty”.

Pierwotność istnienia podmiotowości stwierdza w jeszcze innych słowach: „Zdaniem wielu filozofów fakt świadomości własnego bytowania, stwierdzenie, że jestem compas sui, stanowi punkt wyjścia w stwierdzeniu faktu bytowania w ogóle. Gdybym nie mógł stwierdzić bytu własnego „ja” nie miałbym punktu wyjścia dla metafizyki[13]. Dodać można, że wiedza o własnym istnieniu jest najbardziej zasadnicza dla wszystkich doświadczeń zmysłowych. Aby stwierdzić, że doświadcza się choćby tego tekstu na monitorze komputera albo, aby uzyskać świadomość, iż jest się spragnionym lub cokolwiek innego, najpierw trzeba wiedzieć, że istnieje się, istnieje ten, który stwierdza, że coś występuje wobec niego lub jak pragnienie „na nim”, aby po spostrzeżeniu własnego istnienie wypowiedzieć następnie, co jest z tym istnieniem lub co występuje wobec tego ja. „„Ja”, jako [...] podmiot samoistniejący, jest warunkiem sensownego poznania samego bytu” - nasza podmiotowość, samoświadomość poprzedza wszelką zmysłowość.

Kończąc swoje wnioski na temat świadomości siebie wypowiada się na temat substancjalności podmiotu, pisząc: „z analizy „ja” i tego, co „moje”, jak i ogólne filozoficzne przesłanki, jak wreszcie doświadczenie samoistnienia świadczą o tym, że owo „centrum” i podmiot wszelkich „moich” aktów samoistnieje. Jaźń więc jako podmiot jest bytem samoistnym, czyli substancją. [...] W koncepcji bowiem substancji, w zastosowaniu do człowieka, wcale nie chodzi o jakieś „urzeczowienie” czy „uprzedmiotowienie” żywej ludzkiej jaźni. I o tyle model substancji jest fałszywy [model arystotelesowski krytykowany min. przez Heideggera], o ile sugeruje właśnie [...] „uprzedmiotowienie” człowieka. Jest jednak w koncepcji substancji coś niezwykle wartościowego, mianowicie wyrażenie możliwości samobytowania, możliwości takiego [...] bytu, który już samoistnieje, który już nie jest cechą czegoś; którego istnienie jest oryginalnym aktem, konstytuującym to coś jako byt realny, nosiciel wielu cech. Właśnie na oznaczenie realnej tożsamości bytu ludzkiego, mimo jego wielostronnej zmienności, nazywamy człowieka samoistniejącym bytem – „substancją”[14].

Człowiek to podmiot, który w akcie samoświadomości, stwierdzania własnego istnienia przez świadomość tego istnienia, albo jeszcze dokładniej, stwierdzania istnienia własnej świadomości przez spostrzeżenie tej świadomości, jest istotą i istnieniem samobytującym, samodzielnym w istnieniu. Tym samym i przez ten sposób jest substancją, ale substancją podmiotową, upodmiatawiającą się, nie substancją przedmiotową.

Kończąc można dodać, że wobec takiej koncepcji monizm materialistyczny nie potrafi sobie poradzić, nie tłumaczy przedmiotów niematerialnych, które wyjaśniają się jako samobytujące przez doświadczenie zmysłowe i mentalne.

 

 

 



[1] M. A. Krąpiec: Ja – człowiek. Lublin 1991, s. 126

[2] Ibidem, s. 126

[3] Ibidem, s. 126

[4] Ibidem, s 126 - 127

[5] Ibidem, s. 127

[6] Ibidem, s. 127

[7] Por. ibidem, s. 127

[8] Ibidem, s. 127

[10] M. A. Krąpiec: Ja – człowiek. Lublin 1991, s. 128

[11] Ibidem, s. 128 - 129

[12] Ibidem, s. 130

[13] Ibidem, s. 130

[14] Ibidem, s. 131

 

Źródło: http://sites.google.com/site/samoswiadomosc/