JustPaste.it

Szansa na referendum

W ociekającym demokracją euro imperium samo pojęcie referendum, oznaczające dopuszczenie do głosu rządzonego odgórnie motłochu, staje się szybko anatemą.

W ociekającym demokracją euro imperium samo pojęcie referendum, oznaczające dopuszczenie do głosu rządzonego odgórnie motłochu, staje się szybko anatemą.

 

fb9ad9edcdfeb6a54efd8188a04b8702.jpg

Referendum dopuszczalne jest tylko wtedy kiedy jego wynik jest z góry przesądzony. Ba, ale kiedy można być tego zupełnie pewnym? W obecnych ciężkich czasach, kiedy całe narody są brutalnie dymane na ratowanie prywatnych banków prawdopodobnie wynik żadnego referendum gwarantowany być nie może. Wątpimy nawet czy referendum czy po zimie nastąpić ma wiosna byłoby takie jednoznaczne. Sądząc po zmierzającej szybkim krokiem w kierunku imperialnego totalitaryzmu Europie nie jesteśmy nawet przekonani czy wielu z tych którzy w referendum akcesyjnym wypowiedzieli się za końcem komunistycznej zimy i za europejską wiosną akurat taką wiosnę mieli na myśli. Bardziej jakoś przypomina to przejście z niemrawego przedwiośnia od razu do późnej jesieni. Wystarczy porównać na co pozwalała komunistyczna ustawa Wilczka z czystym leseferyzmem euro socjalizmu który po niej nastąpił…

Z referendum w EU praktycznie więc zakazanym politykom pozostaje jedynie wykorzystywanie strachu euro decydentów przed referendum. I o ile referendum na temat inny niż kolor ławek w parku miejskim jest w EU no-no o tyle eksploatacja strachu przed referendum ma w imperium kolosalną przyszłość.

Przykład dali niedawno Grecy którzy uważali że EU nie bailoutuje ich dostatecznie szybko, z niedającą się nawet wykluczyć szansą na bankructwo. To być nie może!  Co więc robić w takiej sytuacji? A no zarządzić referendum! Sama groźba dopuszczenia motłochu do głosu tak przeraziła Merkozego że natychmiast zaczęto ratować Greków dużo bardziej intensywnie. Nowe setki miliardów szybko znaleziono, byleby tylko nie referendum…

Podobną taktykę stosuje ostatnio Irlandia której premier Enda Kenny i jego rządząca partia też sprytnie przebąkuje coś o referendum, zezując jednocześnie na Brukselę. Oczywiście i tu nie chodzi tak naprawdę o żadne prawdziwe referendum tylko o samą groźbę dopuszczenia motłochu do głosu. W dowiadywaniu się co by motłoch jej powiedział Bruksela oczywiście zainteresowana nie jest. Byleby nie referendum. Groźba referendum jest więc tam brana dużo poważniej niż najbardziej nawet solenne zapewnienia pokornego wyrównywania bankierom ich strat przez całe społeczeństwo. A kiedy jęczące w jarzmie zniewolenia masy mają już naprawdę dość to sama groźba referendum jest wygodnym wytrychem otwierającym w Brukseli drzwi do pilnej renegocjacji spłat czy dodatkowych bailoutów na znacznie lepszych warunkach. Bo jak ich nie otrzymamy, to… wicie, rozumicie, referendum…

Groźba referendum ma jednak tę wadę że działa dopiero po ekonomicznym kolapsie, stosowana w celu wynegocjowania lepszych warunków bailoutu. Bo czyż można grozić referendum aby polepszyć pozycję Polski jako kwitnącej zielonej wyspy, płacącej w dodatku przez nos na bailouty innych? Wiadomo przecież że każda wizyta premiera Tuska w Brukseli to niekwalifikowany sukces osiągnięty na najlepszych warunkach. Aby więc groźba referendum miała sens kraj musi najpierw dostatecznie się zadłużyć, a następnie zbankrutować i wymagać euro bailoutu. Wtedy to co innego. Przed osiągnięciem tych kamieni milowych nie ma więc specjalnego niebezpieczeństwa że premier Tusk zarządzi w Polsce jakieś przedterminowe referendum…

 

Źródło: cynik9