JustPaste.it

Mitoteka narodowa

Karmienie się mitami może dobrze wpływać na samopoczucie, ale na pewno negatywnie na zdolność do trzeźwej oceny rzeczywistości.

Karmienie się mitami może dobrze wpływać na samopoczucie, ale na pewno negatywnie na zdolność do trzeźwej oceny rzeczywistości.

 

87246332eb0554c7f206811b50f24f3f.jpg

Jak każdy naród na świecie także i my lubimy słuchać o sobie, mile głaszczące nasze ego interpretacje historyczne, z których wynika, że nasze zasługi dla nas i przy okazji dla reszty świata są nie do przecenienia. Jednym z troskliwie pielęgnowanych mitów narodowych jest ten, który mówi, że Polska w listopadzie 1918 roku odzyskała niepodległość w wyniku trwających cały wiek XIX (i kawałek XVIII) powstań narodowych, tudzież dzięki Legionom Józefa Piłsudskiego, które przegnały zaborców z naszej ziemi precz. Prawda jest niestety mniej patetyczna, a konstruktywny stosunek do niej wymaga więcej dystansu, niż namiętności. Ojczyzna nasza zmartwychwstała, ponieważ bandyci którzy ją zamordowali pobili się pomiędzy sobą. Ta oczywista, wręcz trywialna prawda nie może jednak przejść przez gardło wielu historykom (także z profesorskimi tytułami), ani tym bardziej spłynąć z ich piór na kartę papieru

Na początku, zanim niektórzy okrzykną mnie infamisem i parricydą, chciałbym złożyć jak najpoważniejsze oświadczenie: z całym szacunkiem chylę głowę przed wolą niepodległości, jaką nasz naród wykazywał przez cały okres niewoli, przed bohaterstwem powstańców i hartem ducha polskich kobiet, które ich wspierały, z należną czcią odnoszę się do zbrojnego czynu legionów polskich, tak Jana Henryka, jak i Józefa. Uznanie dla męstwa ludzi z bronią w ręku walczących o wolność nie może jednak moim zdaniem oznaczać akceptacji dla krętactw polityków, którzy za plecami walczących załatwiali swoje małe interesy i zaspokajali chore ambicje oraz dla przykrawania faktów pod zapotrzebowanie polityczne.

Do kategorii faktów wstydliwych najnowszej historii powszechnej, chętnie pomijanych przez piewców legendy o naszej samodzielnej drodze do niepodległości, należy fakt uzyskania w tym samym czasie niepodległości przez inne kraje, które nigdy zbrojnie o nią nie zabiegały, że wymienię tylko z naszego kręgu geograficznego Finlandię i Czechosłowację.  Finowie swoją lojalność w stosunku do okupanta posunęli tak daleko, iż do tej pory Helsinki ozdabia pomnik ich ciemiężyciela imperatora Wszechrosji Aleksandra dwa bądź trzy (dokładnie nie pamiętam jego numeru porządkowego, a nie jest to aż tak ważne, aby mi się chciało sprawdzać), o lojalności Czechów w stosunku do każdego okupanta nie ma co nawet wspominać, z obrzydzeniem od wielu dziesiątków lat mówią o niej nasi trubadurzy patetycznych hekatomb. Stanowczo nie ma sprawiedliwości na tym świecie, jeżeli Polska musiała witać niepodległość w takim towarzystwie. Proponuję: Finlandia i Czechosłowacja do lustracji, jakoś przecież trzeba zmazać tę niepedagogiczną plamę.

Gdyby nie wojna powszechna, o którą od czasów Mickiewicza modliły się całe pokolenia Polaków moglibyśmy jeszcze długo czekać na cud wolności. Zorganizowana grupa przestępcza występująca m.in. pod ksywką Trzy Czarne Orły, która z większej części Europy uczyniła więzienie narodów, mogła upaść tylko tak, jak upadła – kiedy złodzieje pobili się o łupy. Takie są fakty i nic nie pomoże zasłanianie ich nawet najbardziej „słusznymi” fantazjami historycznymi. Jednakże w naszym polskim przypadku sam fakt wybuchu wojny światowej był zaledwie warunkiem koniecznym, ale niestety nie wystarczającym. Nasi bowiem rozbiorcy tak sprytnie podzielili się rolami, że bez względu na to która ze stron konfliktu by nie  wygrała, zawsze  w obozie zwycięskim byłby co najmniej jeden z nich, który już by zadbał o to, aby polskie aspiracje do niepodległości przykroić do właściwych wymiarów.

Widzę oczami naszych wybitnych przedstawicieli gatunku historical fiction, tę budującą scenę, kiedy to cesarze niemiecki i austro-węgierski po wygranej przez nich wojnie uroczyście i ze skruchą zrzekają się zagrabionych w czasie rozbiorów ziem polskich i po złączeniu ich z odebraną podstępnym Kacapom częścią naszego terytorium wskrzeszają niezawisłą Rzeczpospolitą od morza do morza (nota bene kolejny to mit – Rzeczpospolita nigdy granic swoich o wybrzeża Morza Czarnego nie oparła). Równie porywająca i co ważniejsze bliższa realizacji jest wizja, w której to zwycięski Mikołaj II w Wersalu zrzeka się wszystkich naszych ziem ukradzionych od czasów pokoju andruszowskiego, a wzruszeni przywódcy Ententy  rzucają mu się na szyję i wszyscy razem płaczą ujęci jego szlachetnością. Niestety wtrąciła się w sprawę zdradziecka bolszewia i do tej pięknej sceny nigdy nie doszło. Jaka szkoda, łza się do prawdy w oku kręci.

Jakby nie spojrzeć na sprawę, to właśnie w wyniku Rewolucji Październikowej (obecnie wydarzenie to jest nazywane przez historyków, którym dwadzieścia lat temu w sposób cudowny spadły klapy z oczu i szczęśliwe mogli na nie przejrzeć, puczem lub w najlepszym przypadku przewrotem) Rosja zawarła odrębny pokój z Niemcami, co w sposób automatyczny wyłączyło ją z grona zwycięzców. Co więcej, głoszone przez bolszewików hasła i ich praktyczna realizacja spowodowały przeświadczenie o konieczności odsunięcia jej granic jak najdalej od „cywilizowanej” Europy. I dopiero w takich warunkach nasza niepodległość stała się do zaakceptowania przez zwycięską koalicję.

Gdyby nie konieczność stworzenia „kordonu sanitarnego” na nic by się nie zdały nawet najbardziej strzeliste akty naszego patriotyzmu, interes Rosji dla Francji i Anglii zawsze był ważniejszy niż nasze aspiracje (oba wymienione kraje jeszcze przed wojną zobowiązały się traktatowo wobec swojego rosyjskiego sojusznika traktować kwestię polską, jako wewnętrzną sprawę Rosji). Przypomnijmy – nawet w czasie wojny krymskiej, w której państwa te wystąpiły przeciwko Rosji, pomimo zabiegów naszej emigracyjnej dyplomacji, na Zachodzie nie chciano z nami mówić na temat naszej niepodległości. Dążenia Polaków w sposób dyskomfortowy zakłócały tak pięknie ułożony na Kongresie Wiedeńskim porządek europejski. Jest także wątpliwe, aby powstał  „trzynasty punkt” Wilsona, gdyby Mikołaj II w dalszym ciągu „zasiadał na majestacie”. W najlepszym przypadku moglibyśmy się doczekać czegoś w rodzaju Królestwa Kongresowego, okrojonego kadłubka z okrojoną suwerennością.

Takie zresztą plany miały w stosunku do nas państwa zaborcze. Chcąc pozyskać w toczącej się wojnie przychylność polskiego społeczeństwa i świeże mięso armatnie kokietowały Polaków wizjami autonomicznego państwa.  W tym kierunku zmierzał tzw. Akt 5 listopada wydany w 1916 roku przez cesarzy niemieckiego i austro-węgierskiego oraz wcześniejsza (z 14 sierpnia 1914 roku) odezwa wodza naczelnego armii rosyjskiej wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza. Nawet rząd tymczasowy, który powstał w Rosji w wyniku rewolucji lutowej przewidywał dla Polski jedynie ograniczoną suwerenność. O żadnej natomiast suwerenności nie chcieli nawet mówić białogwardyjscy dyktatorzy usiłujący w ciągu kilku lat bezskutecznie obalić bolszewicką władzę.

Zdawał sobie z tego sprawę Józef Piłsudski,  który odmówił mimo nacisków ze strony Francji współdziałania z Białymi przeciwko Czerwonym. W październiku 1919 roku, mimo dobrze rozwijającej się dla Polaków sytuacji w działaniach przeciwko Armii Czerwonej, zatrzymał on nasz front na rubieży słynnej Berezyny. Gdyby przyłączył się wtedy do ofensywy gen. Denikina Rosja Radziecka najprawdopodobniej wyzionęłaby ducha.  Ale tego właśnie Marszałek nie chciał. Legitymizowani biali generałowie w razie przejęcia władzy zażądaliby od swoich zachodnich sojuszników respektowania zobowiązania, że kwestia polska jest wewnętrzną sprawą Rosji.

Ale to wszystko miało miejsce później; wojna o granice, ofensywa 1919 roku, Bitwa Warszawska i odwrót bolszewików były następstwem upadku państw zaborczych wykrwawionych w wyniszczającej wojnie oraz upadku trzech zaborczych dynastii. I naprawdę nawet najbardziej bohaterskie czyny legionistów (a przykładów bohaterstwa dali wiele) czy dodatkowe dziesięć powstań narodowych w XIX wieku sytuacji by nie zmieniły. Za duża była dysproporcja sił, a i państwa zaborcze były dla Zachodu znacznie ważniejsze niż rozdarty na trzy części naród. Przykłady Finlandii i Czechosłowacji prawdę tą w pełni potwierdzają. Naszym natomiast „autorskim” sukcesem jest niewątpliwie wspomniana wojna o granice, powstania śląskie (niewykorzystane w pełni) i wielkopolskie (jedyne w naszej historii w pełni wykorzystane) oraz wygrana wojna bolszewicka.

Legionistów  w czasie I wojny było tylu ilu było, ale na pewno zdecydowanie za mało, aby pokonać choćby najsłabszego z zaborców, nie mówiąc już o wszystkich trzech naraz. Zaczęli się oni cudownie rozmnażać dopiero po ustaniu działań wojennych. W 1933 roku w Krakowie z okazji 250-tej rocznicy bitwy po Wiedniem odbył się zlot legionistów. Kiedy Marszałek wszedł na trybunę ustawioną na Błoniach i zobaczył owo morze głów oraz sztandarów, to zwracając się do swojego otoczenia powiedział z przekąsem:

– Gdybym miał ich tylu w 1920 roku, to bym do Moskwy doszedł.

Od tego czasu nic się nie zmieniło. W ten sam cudowny sposób do monstrualnych rozmiarów rozrósł się po ostatniej wojnie ZBoWiD, a potem obecne związki kombatanckie, gdzie można zaleźć ludzi, którzy walczyli z okupantem jako niemowlęta sikając mu na przekór w pieluszki (i to przez ponad miesiąc).

Innym z mitów wiążących się z odzyskaniem niepodległości jest tzw. Cud nad Wisłą wylansowany przez endecję i Kościół. W zamyśle skierowany był przeciwko socjaliście Piłsudskiemu, który wprawdzie wysiadł był z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość, ale dla prawicy i tak był nie do zaakceptowania. Koncepcja tego mitu zasadzała się na tezie, że bitwę warszawską w 1920 roku wygraliśmy tylko dzięki interwencji sił nadprzyrodzonych, a więc wpływ na zwycięstwo Pana Marszałka był żaden. Nie przejmowano się tym, że przy okazji poniżało to Wojsko Polskie, generalicję która nim dowodziła i w końcu naród, który stał za swoją armią murem. Okazywało się bowiem, że wszyscy Polacy razem wzięci byli za małymi Bolkami, aby wygrać samodzielnie z niezwyciężoną Armią Czerwoną. Prawda jest banalna – wygraliśmy bitwę, ponieważ w tym czasie i w tym miejscu byliśmy po prostu lepsi od przeciwnika. Historia wojen zna wiele takich zaskakujących zwrotów, ale z reguły ich autorstwo przypisuje się konkretnym ludziom, nie mieszając do tego Pana Boga, choćby dlatego że nie akceptuje on zabijania ludzi i na pewno do żadnej z jego form nie chciałby przykładać ręki (co innego wprawdzie wynika z lektury Pisma Świętego, ale nie bądźmy drobiazgowi).

Najnowszym wyhodowanym u nas mitem jest ten, jak to Polacy dzięki uzdolnieniom pewnego elektryka do skakania, obalili światowy komunizm. Jak powiedział Akbah-Ułan do pułkownika Kmicica (cytuję z pamięci): „Wojna effendi, jest po to, aby mężowie zbrojni łup brać mogli”. Jest to definicja, której jak sądzę nie powstydziłby się sam generał major von Clausewitz. Łupem, o który przez wiele dziesięcioleci prowadzona była wojna pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem  były setki miliardów, a może nawet biliony dolarów i wszelkie polskie zabiegi na rozstrzygnięcie tej wojny miały naprawdę marginalny wpływ. Nie ta skala, a poza tym nie słyszałem jeszcze o wojnie po której zwycięscy musieliby płacić reperacje, a polskie społeczeństwo przecież je płaci – bezrobociem, dziećmi, które dostają tylko jeden posiłek dziennie, wyparciem nas ze światowych rynków, spauperyzowaniem większości społeczeństwa itd. itd..

Z mitami można próbować walczyć, ale rezultaty są mierne, ponieważ każdy woli widzieć się pięknym i bogatym, niż brzydkim i biednym. A poza tym zbyt wiele sił jest zainteresowanych ich eksploatacją dla własnych potrzeb. Mimo to jednak próbować trzeba.

I jeszcze na koniec korzystając z faktu, że jestem przy głosie chciałbym postawić pewne pytanie nie związane z tematem mojej wypowiedzi, ale dla mnie bardzo frapujące. Przy okazji ostatnich obchodów Wszystkich Świętych dowiedziałem się z mediów, że polskim Kościele istnieje funkcja kapelana dla rodzin, których bliscy polegli, bądź zostali pomordowani na Wschodzie. Otóż ciekaw jestem, czy jest także osobny kapelan dla rodzin, których bliscy polegli, bądź zostali pomordowani na Zachodzie. A jeżeli nie to dlaczego, czy śmierć z rąk niemieckich oprawców była mniejszą tragedią niż z rąk oprawców stalinowskich? 

 

Centus