JustPaste.it

Przygody duszy w poszukiwaniu Boga

Wyrok na człowieka zapada w przypadkowej chwili, w przypadkowym miejscu, przez przypadkowo wypowiedziane słowo.

Wyrok na człowieka zapada w przypadkowej chwili, w przypadkowym miejscu, przez przypadkowo wypowiedziane słowo.

 

                                                                      Mieć taki proces, znaczy, już go przegrać.

 

Franz Kafka urodził się w Pradze w !883 roku. Przez całe swoje życie z tym miastem był związany. Pisał po niemiecku, a z pochodzenia był Żydem. Ot, zwyczajne biografia mieszkańca monarchii austro-węgierskiej.

Jego twórczość to zjawisko zupełnie wyjątkowe w historii literatury, choć sam pisarz nie do końca świadom wartości swojego dzieła, nakazał w testamencie spalić wszystkie pozostałe po nim rękopisy. Za wypełnienie testamentu odpowiadał przyjaciel Kafki - Max Brod. I dobrze się stało, że Brod nie wypełnił ostatniej woli zmarłego artysty, ponieważ nie mielibyśmy okazji dzisiaj, jako czytelnicy, wchodzić w magiczną przestrzeń rzeczywistości duszy.

Bohater "Procesu" Józef K. zostaje aresztowany nad ranem przez dwóch smutnych panów w czarnych płaszczach (swoją drogą, jak to się dzieje, że we wszystkich ustrojach wyglądają tak samo). Józef K., jak co dzień, wybiera się do pracy w banku, gdzie jest średniego szczebla urzędnikiem. Wysłannicy sądu zakłócają rytm dnia, do którego był szczerze przywiązany. Jest zły, bo przedstawiciele władzy sądowej wyjadają mu śniadanie, a przede wszystkim nie wie o co chodzi i za co został aresztowany. Na razie jest spokojny. Żadnego przestępstwa przecież nie popełnił. Dziwi go fakt, że panowie niczego mu nie wyjaśniają i nigdzie go z sobą nie zabierają. Od tej chwili rozpoczyna się dla Józefa K. droga przez mękę. Błądzi po dziwnych miejscach - korytarzach, klatkach schodowych, strychach i zaułkach w poszukiwaniu sądu i sprawiedliwości. Chce wiedzieć! Ale ta wiedza jest trudno dostępna, a może i niemożliwa do zdobycia. A bohater pragnie jedynie wykrzyczeć, że nie jest winny i wrócić do swojego dawnego życia - normalnej urzędniczej rutyny, cotygodniowych spotkań z kochanką, równowagi egzystencjalnej, którą za sprawą aresztowania był utracił. Jemu, biedakowi, wydaje się, że jeśli udowodni swą niewinność, wszystko powróci do normalności. Jednak Itaka została bezpowrotnie utracona i nawet najdłuższa odyseja nie przybliży go nawet o krok do jej brzegów. Przeciwnie, im dłużej Józef K. będzie płynął, tym bardziej będzie się od "rodzinnej wyspy" oddalał.

Instytucja sądu przypomina greckie fatum. Jest anonimową, bezwzględną i ślepą siłą, która decyduje o życiu człowieka i której przebłagać nie można. Edyp, aby uniknąć wypełnienia się przepowiedni wyroczni, opuszcza Korynt, nie wiedząc, że jest tylko przybranym synem królewskiej pary. Józef K. zastosował inna strategię - on nie ucieka, ale wychodzi przeznaczeniu naprzeciw. Podejmuje walkę, ale to próżna walka. Żeby bić się skutecznie, trzeba znać przeciwnika. Józef K.  go nie zna. Każde jego działanie rozbija się o mur absurdów i urzędniczej impotencji. Zresztą ci ostatni wcale nie wiedzą więcej od bohatera "Procesu". Są funkcjonariuszami "Nieznanego". Ksiądz opowiada K. przypowieść. Przytoczmy jeden fragment:

Przed prawem stoi odźwierny. Do tego odźwiernego przychodzi jakiś człowiek ze wsi i prosi o wstęp do prawa. Ale odźwierny powiada, że nie może mu teraz udzielić wstępu. Człowiek zastanawia się i pyta, czy nie będzie mógł wejść później. - Możliwe - powiada odźwierny - ale teraz nie. - Ponieważ brama prawa stoi otworem, jak zawsze, a odźwierny ustąpił w bok, schyla się człowiek, aby przez bramę zajrzeć do wnętrza. Gdy odźwierny to widzi, śmieje się i mówi: - Jeśli cię to kusi, spróbuj mimo mego zakazu wejść do środka. Lecz wiedz: jestem potężny. A jestem tylko najniższym odźwiernym. Przed każdą salą stoją odźwierni, jeden potężniejsi od drugiego. Już widoku trzeciego nawet ja znieść nie mogę. - Takich trudności nie spodziewał się człowiek ze wsi. Prawo powinno przecież każdemu i zawsze być dostępne, myśli, ale gdy teraz przypatruję się dokładnie odźwiernemu w jego futrzanym płaszczu, jego wielkiemu, spiczastemu nosowi, jego długiej, cienkiej tatarskiej brodzie, decyduje się jednak, aby raczej czekać, aż dostanie pozwolenia na wejście. Odźwierny daje mu stołeczek i pozwala siedzieć przed drzwiami. Tam siedzi dnie i lata. Robi wiele starań, by go wpuszczono, i zamęcza odźwiernego prośbami...

W pierwszych latach przeklina swą nieszczęsną dolę głośno, później, gdy się starzeje, mruczy już tylko pod nosem...

Przed śmiercią zbierają się w jego głowie wszystkie doświadczenia całego tego czasu w jedno jedyne pytanie, którego dotychczas odźwiernemu nie postawił. Kiwa na niego, ponieważ nie może już podnieść drętwiejącego ciała... - Cóż chcesz wiedzieć? - pyta odźwierny. - Jesteś nienasycony. - Wszyscy dążą do prawa - powiada człowiek - skąd więc to pochodzi, że w ciągu tych wielu lat nikt oprócz mnie nie żądał wpuszczenia? - Odźwierny poznaje, że człowiek jest już u swego kresu, i aby dosięgnąć jeszcze jego gasnącego słuchu, krzyczy do niego: - Tu nie mógł nikt inny otrzymać wstępu, gdyż to wejście było przeznaczone tylko dla ciebie. Odchodzę teraz i zamykam je.


Co w istocie oznacza ta przypowieść? Czy chodzi tu o prawo w ludzkim rozumieniu? Czy też jest to jakieś prawo o charakterze metafizycznym? Cała instytucja z sędziami, prokuratorami, adwokatami, protokolantami, sprzątaczkami i odźwiernymi istniała dla jednego człowieka. W otchłannych komnatach, gabinetach i korytarzach badano życie biednego wieśniaka; poddawano dokładnej egzegezie jego uczynki - te dobre, i te złe. A on pokornie, czasami tylko protestując, czekał, by móc wejść do wnętrza gmachu i zabrać głos, by móc - jeśli zajdzie taka konieczność - się bronić. Ale właśnie tego nie wolno mu było zrobić.

Łatwo dostrzec w konstrukcji świata przedstawionego i kreacji bohatera myśl, która później stała się podstawą filozofii egzystencjalnej. Człowiek żyje w świecie dla niego niezrozumiałym, wciąż musi uzasadniać własne istnienie, nigdzie nie znajdując gwarancji tego uzasadnienia. Skazany na absurd i przypadkowość, stara się generować sens i konstytuować znaczenie własnych działań w świecie. Albert Camus tak pisał o "Procesie":


Świat Kafki jest w rzeczywistości niedefiniowalnym uniwersum, w którym człowiek oddaje się wyczerpującemu luksusowi wędkowania w wannie, chociaż wie, że nie przyniesie to żadnego rezultatu.


Józef K. ma ciągle jeszcze nadzieję. Dlatego szuka pomocy - u wuj, adwokata, malarza i innych. Nadzieja wbrew wszystkiemu - contra spem spero. Zacytujmy jeszcze jedną opinię Camusa:

Słowo nadzieja nie brzmi tu dziwacznie. Im bardziej tragiczny jest los opisany przez Kafkę, tym nadzieja nieustępliwsza i bardziej wyzywająca. Im bardziej absurdalny jest Proces, tym «skok» w Zamku bardziej wzruszający i nieuprawniony. Odnajdujemy tu w stanie czystym paradoks myśli egzystencjalnej, tak jak go wyraża na przykład Kierkegaard: «Trzeba ugodzić śmiertelnie ziemską nadzieję, tylko wtedy można uratować siebie nadzieją prawdziwą», co można wyłożyć: Trzeba napisać Proces, aby móc napisać Zamek.


Rutyna życia Józefa K. zabiła jego duszę. Aresztowanie i proces umożliwiły jej reanimację. 

autor -  Jan Stasica