JustPaste.it

O miłosierdziu Bożym dla skrzywdzonych

Mówi ojciec Ludwik.— Będziemy mówili o miłosierdziu.

Mówi ojciec Ludwik.— Będziemy mówili o miłosierdziu.

 

imagesqtbnand9gcqnqgnf100-f-vrycsz.jpg

Akt uzdrowienia jest oczywiście czynem miłosierdzia, ale Chrystus wiedział, komu może je świadczyć. Dla wielu ludzi cierpienie jest jedyną możliwością stania się lepszym, ponieważ ból czy kalectwo ogranicza ich możliwości błądzenia lub wyrządzania zła. Dla innych jest szansą wyrobienia w sobie hartu, woli, opanowania, a także zyskania dystansu w stosunku do wielu błahych spraw życia codziennego, w których utonęliby, podczas gdy przez kalectwo np. uzyskują więcej czasu na refleksję, na zastanowienie się nad sobą, no i zdobywają się na pogodę, pogodzenie się z losem, a w ogóle mogą zyskać nieskończenie wiele. Tak samo przezwyciężanie bólu czy kalectwa uczy zwyciężać. Jest to forma walki z materią, tak jak dla innych ludzi jest nią leczenie chorób, walka z głodem, pokonywanie przeszkód natury duchowej. Jeżeli Bóg daje człowiekowi taką drogę dojrzewania — bo tak to można określić — jest to na pewno ta droga, na której dany człowiek osiągnie największe rezultaty, oczywiście jeżeli ją wykorzysta.

Wszystko to, co nas spotyka, jest szansą, okazją, propozycją Bożą daną nam do wykorzystania. Ból, choroba, kalectwo — to propozycje niesłychanie konkretne, wyraźne, jasno określone i dla natur umiejących walczyć z przeszkodami „materialnymi", a nie pojmujących przeszkód natury duchowej (np. samotność, brak zrozumienia i miłości, brak zdolności lub nieśmiałość, skrupuły) — jest to najłatwiejsze zadanie. Człowiek widzi jasno, kiedy zwycięża i kiedy nie zdaje egzaminu, sam się sprawdza i może sam kierować swoimi postępami. Chrystus Pan uzdrawiał tych, którym to nie przeszkodziło w dalszym rozwoju wewnętrznym. My natomiast, nie wiedząc o tym, mamy obowiązek pomagać każdemu w jego drodze, gdyż nigdy nikomu nie zaszkodziło współczucie i miłość, natomiast obojętność, nieczułość, bezlitosność, a także często spotykana pogarda dla kalectwa, lekceważenie osób chorych lub słabych, wyśmiewanie lub tolerowanie tego (np. u źle wychowanych dzieci) jest dorzucaniem ciężaru tym, co się już i tak uginają pod własnym — jest grzechem przeciw miłosierdziu. Nie tylko możemy przyczynić się przez to do klęski drugiego człowieka w walce o siebie, ale także zamykamy drogę do siebie miłosierdziu Bożemu.

Każda krzywda wyrządzona przez nas naszym braciom jest wezwaniem sprawiedliwości Bożej na naszą głowę, tak samo jak wyzwala miłosierdzie Chrystusa w stosunku do osoby skrzywdzonej przez nas. Dlatego, jak ci to już mówiliśmy, obozy, więzienia i wszelkie tereny zbrodniczej działalności człowieka były, są i będą polami zbiorów Bożych. Nigdzie więcej istot niedojrzałych jeszcze i nie dosyć świadomych siebie nie zostało pomimo to przyjętych w ramiona Chrystusowe i wprowadzonych w Jego królestwo, jak w Oświęcimiu i na innych polach siewu krzywdy i cierpienia ludzkiego. Widzisz, piszę „ramiona Chrystusowe" świadomie, gdyż nie ma lepszego odpowiednika dla działania Jego w takich razach. Widzę, lecz nie potrafię ci opisać działania Chrystusa, gdy występuje On w całym blasku swojego miłosierdzia. Im ktoś z nas jest słabszy, mniej świadomy, a bardziej zrozpaczony, udręczony, tak że nic już nie czuje prócz rozpaczy, pragnienia szybszej śmierci i nieistnienia, tym On jest łagodniejszy, cichszy, bardziej subtelny, macierzyński. Podchodzi jak najczulsza matka do swojego cierpiącego, przerażonego dziecka, tak cicho, tak delikatnie i tak ukrywając swoją moc, swoją gorejącą miłość, żeby nie przerazić Wielkością. Gdy Chrystus działa przez swoje miłosierdzie, jest „ślepy" i „głuchy" na nawet najczarniejszą noc naszej natury ludzkiej. Jego obecność jest samą łagodnością, współczuciem, dobrocią, bo On pragnie wynagrodzić wszystkie cierpienia wyrządzone przez swoje wyrodne dzieci temu, któremu ich okrucieństwo zabrało życie, a więc czas dany mu dla duchowego rozwoju. Jeżeli my jedni drugim odbieramy Jego dar — czas, Bóg, Ojciec nas wszystkich, przekreśla im rachunki win i błędów; a nawet rozpacz, nawet gniew, nawet nienawiść — jeśli jest tylko odbiciem nienawiści katów — nie oddzieli ich ofiary od Chrystusa.

Bóg nie może być „zaślepiony", ale można tak to określić: Jeżeli ktoś z was zostaje skrzywdzony przez innych ludzi, Jego sprawiedliwość wymaga, aby krzywda została wyrównana. Jeżeli odebrano życie — Jego dar, rozwój w czasie — On krzywdę naprawia sam, wedle swoich miar: wieczność z Nim za życie (choćby miało trwać tylko o minutę dłużej, ale to wie tylko On). A ponieważ człowiek nie jest w „białej szacie godowej", przeto Chrystus też ukrywa swoją królewskość. Wtedy, gdy zniża się do największej nawet małości, stając się samą najcichszą, wzruszającą dobrocią, która przyciąga, koi i uspokaja, która jest miłością wszystkich matek — wtedy Chrystus, Pan nasz, jest najpiękniejszy! Wtedy zdobywa serca ludzi niegotowych. Takiej miłości nie oprze się nikt, nawet najbardziej „zakamieniały grzesznik", taki, który umiera zwątpiwszy w dobro na świecie, w Boga i w Jego sprawiedliwość, nie wierząc już w nic, ulega natychmiast miłosierdziu Bożemu — gdyż byt duchowy, stworzony, zna swego Ojca i głos Jego rozumie. Im bardziej głodny był i spragniony miłości, z im większym jej brakiem się spotykał, tym silniej reaguje na nią.

Chrystus, aby ułatwić nie przygotowanym spotkanie ze sobą, ukrywa swoją wielkość, ale wtedy, gdy krzywda jest przyczyną nieprzygotowania. W przypadkach, kiedy zła wola, pycha czy nienawiść odrzucała Boga stale i systematycznie, kiedy człowiek świadomie deptał prawa Boże i walczył z nimi, szczególnie gdy przekreślał swoim postępowaniem prawo miłości bliźniego, umierając spotyka prawdę w całym majestacie, i w obliczu Boga, Dawcy praw i życia, osądza się sam; sprawiedliwie, gdyż byt duchowy kłamać sobie nie może.

Bóg jest sprawiedliwy wówczas, gdy wstrzymuje swoje działanie, swoją miłość współczującą i pragnącą uszczęśliwiać. Czy wiesz, kiedy to może nastąpić? Kiedy wolny byt duchowy, przezeń do bytu powołany, odrzuca stale i dobrowolnie miłość swego Ojca. Ale w stosunku do nas, ludzkości, tak bardzo ślepej, tak potrzebującej Go, tak bezradnej i błądzącej bez Jego pomocy Bóg jest miłosierny nieskończenie, a każda krzywda Jego miłosierdzie wzmaga. Pomyśl, że życie dał nam, abyśmy wolni i swobodni mogli sami wybierać.

On chce być Bogiem wolnych. Pragnie tylko wzajemności. Dla uzyskania jej daje nam czas potrzebny dla dokonania wyboru. Ale jeśli jedni drugim ten czas odbieramy w sposób tak okrutny, że uniemożliwiamy im zrozumienie i pragnienie miłości, Bóg czyni wybór sam: zagarnia ich sobie bez względu na czystość, gdyż płaci za nich swoją nieskończoną ponadczasową ofiarą Krwi i czerpie szczęście z ich wdzięczności; i to są ci „włóczędzy pozbierani z gościńców" i zaproszeni na Gody. Tylko że w domu Króla nie ma już żebraków. Są tylko ukochani i kochający synowie.

Ostatnie czasy zapełniają Jego królestwo naprawdę milionami skrzywdzonych, przeto Jego miłosierdzie wciąż wzrasta. Jest jedynym ratunkiem teraz i w najbliższej przyszłości i dlatego powinno być na ustach wszystkich. Ono i tylko ono może uratować ludzkość, gdyż ona sama obdarza się taką nienawiścią, jakiej suma może zniszczyć ziemię. To Chrystus broni nas i osłania przed sprawiedliwością Bożą wzywaną przez złą wolę setek tysięcy (ludzi). On współczując cierpiącym, prześladowanym, zamęczonym, ginącym staje wśród was z szeroko otwartymi ramionami. Pragnie wynagradzać wasz ból swoją miłością. Pragnie być otuchą, oparciem i osłoną. Dla każdego, kto cierpi, będzie towarzyszem, przyjacielem, bratem. Powinniście prosić o Jego obecność, o otoczenie was Jego miłosierną opieką, bo to będzie już bardzo prędko jedyna opoka na ziemi.

Cześć i kult dla Miłosierdzia Bożego jest potrzebą dnia dzisiejszego. Sławi je całe niebo. Nieustanny zachwyt tych wszystkich, których sobie Chrystus Pan zdobył, jest szczęściem nas wszystkich. „Zdobył", dlatego że nikt tu wbrew swej woli wprowadzony nie będzie. Konieczne jest przyzwolenie człowieka, aby Pan nasz mógł go uszczęśliwić. Wzajemność miłości jest istotą nieba, naszego Chrystusowego królestwa, które jest całe pulsującą miłością.

Gdy mówiłem ci o śmierci ludzi zabitych przez ludzką nienawiść, opowiadałem też, jak Chrystus Pan podchodzi do nich, z jaką niesłychaną delikatnością i troskliwością. Otóż takiej właśnie macierzyńskiej, współczującej, rozumiejącej nas miłości, tak gorącej, ten, kto „żegnany" był nienawiścią, a przyjmowany jest z upragnieniem, oprzeć się nie może. Tak Chrystus, Pan nasz, zdobywa sobie dla wspólnego szczęścia miliony tych, co nawet Go nie znali lub tylko słyszeli, lub nawet słyszeli tylko od swoich katów. On objawiający się jako miłość ślepa na małość i brud, pragnąca darzyć, uszczęśliwiać, pocieszać, jest Prawdą tak płomienną, że budzi natychmiastową odpowiedź: szczęście oddania, wdzięczność i pragnienie przynależenia doń wiecznie; także pragnienie odwzajemnienia miłości — takiej miłości! A to jest początek rozwoju w życiu naszym — tu.

Żebyś wiedziała, dziecko, jak wygląda śmierć od naszej strony, byłabyś zachwycona stosunkiem Jezusa Chrystusa do każdego z nas i zrozumiałabyś, że śmierć — to narodziny do prawdziwego życia, możliwego tylko we wzajemnej miłości; ale to Życie jest nam codziennie ofiarowywane, czeka na nas!

Tu jest nasz dom prawdziwy. Im więcej kocha się na ziemi, tym bliżej jest się zrozumienia królestwa niebieskiego, lecz wytłumaczenie wam „stanów" duchowego istnienia jest niemożliwe chociażby z tego powodu, że wrażliwość nasza na ziemi jest tak przytępiona, że nie da się absolutnie porównać z naszą obecną; to tak jak wrażliwość poczwarki i motyla, ale o tysiące razy większej rozpiętości.

Zrozum, że tu żyjemy w Bogu, a więc dzielimy Jego szczęście. Oczywiście, że nie wszechwiedzę i wszechmoc, gdyż nie jesteśmy Bogiem, ale On przez swoją miłość udziela nam swej jasności pojmowania — wedle naszych możliwości, u każdego innych, które jednak wzrastają wciąż, bo prawem świata duchowego jest wzrastanie, nieustające dążenie do pełni.

Wiem, że twoja matka już ci o tym trochę mówiła, Bartek niejednokrotnie również. Chciałem, żebyś miała jeszcze moje świadectwo, ale wiem teraz, że są granice, których przekroczyć nie można, ponieważ nie macie żadnej skali porównawczej, jak również żadnych możliwości przeżywania duchem tego, co ci o Wielkości Pana naszego mówiłem. Trzeba się z tym pogodzić, że słowa w opisach opartych na bardzo odległych od prawdy porównaniach mają oddać stany duchowe.

— Ale przecież te stany duchowe przeżywamy i na ziemi?

— Natężenie, siła odczuwania jest nie do przekazania. Cośmy mogli, tośmy zrobili — ja i ty. W każdym razie wiem, że zdołałem wytłumaczyć ci, czym jest miłosierdzie Boże dla skrzywdzonych i niewinnie zamordowanych. Myślisz, że najlepiej jest tak umrzeć? Nie, jest inna droga: współpracować z Panem, aby mniej było krzywdy na ziemi. Z Nim razem dzielić miłosierdzie, być Jego ręką świadczącą miłosierdzie. On tego tak bardzo od nas pragnie i na to czeka...

— A gdy umiera ktoś młody?

 

— Tak, masz rację, ludzie młodzi, którzy tu, na ziemi pozostawiają całe swoje otoczenie, przyjmują to jako krzywdę, bo po pierwsze sami zostali wyłączeni ze swojego środowiska, a po drugie mają poczucie, że jeszcze nic nie zrobili, nic z siebie nie dali, albo za mało wzięli, jeśli są na poziomie „Kali brać".

 

— To dlaczego Pan zabiera ich tak wcześnie?

 

— Jeśli Bóg jest dawcą życia, On je też zabiera wtedy, kiedy zechce. Jego decyzja jest z Jemu wiadomych powodów najlepsza dla danej osoby. Możesz mi wierzyć, że On oszczędza nam cierpień i tragedii, a przede wszystkim upadków. Pamiętaj, że zabierając kogoś z ziemi nie strąca go „gdzieś w nieszczęście", a zabiera sobie, najczęściej wprost do siebie. Pomyśl inaczej: masz obiecane wspaniałe możliwości pracy po szkole powszechnej, gimnazjum i studiach wyższych, a jeszcze do tego czeka cię praca magisterska i doktorska. Oczywiście, że wiele się w tych długich latach nauczysz, a oprócz tego wiele przeżyjesz przyjemności, ale tak bardzo zmieszanych z kłopotami, niepowodzeniami, zawodami i przeżywaniem cudzych utrapień, chorób i śmierci, że w gruncie rzeczy ta cała radość na co dzień jest trudna do uzyskania; nie czuje się jej tak, jak by należało. Jeżeli przy tym mało jeszcze możesz z siebie dać, bo mało umiesz albo nie masz warunków, żeby móc tak służyć sobą, jak byś chciała, to te lata pozostają nauką, nauką, nauką... — mozolną i żmudną w codziennym życiu, złożonym z tysięcy kłopotów, zwłaszcza u nas teraz, gdzie życie jest tak jednostajne i tak przyziemne, że pozostawia za sobą tylko niespełnione marzenia i tęsknotę do prawdziwej twórczości. Mówię o życiu wszystkich nas, tzw. szarych ludzi. Bo dla Niego nikt nie jest „szary"; to my się sobie tacy wydajemy i tak widzimy innych. Ale o ile ktoś nie dąży do kariery „po trupach", bezwzględnie i przy pomocy wszystkich środków (niszcząc przy tym swój charakter), to jego życie zawsze zawiera mniej osiągnięć (efektów zewnętrznych), niżby pragnął.

 

A teraz wyobraź sobie, że mówią ci nagle, że będziesz się uczyła zupełnie inną metodą: szybko, radośnie i bez codziennych kłopotów w warunkach pozwalających na całkowite skoncentrowanie się na tym, do czego dążysz — ale nie tu. Musisz wyjechać daleko i zacząć życie w nowym środowisku sama (czyli wyłączona ze znajomego ci i często bardzo bliskiego środowiska). Jeżeli zaufasz Osobie, która cię przenosi, pozbywasz się całego balastu niepokoju, a jeśli zaufasz, że tak będzie dla ciebie najlepiej, możesz zaczynać nowe życie z radością lub chociażby ze spokojem.

 

Widzisz, właściwie umieramy z każdą operacją. Każda narkoza jest poddaniem się opinii specjalistów z zaufaniem, że to będzie dla naszego dobra, a przecież w momencie tym przestajemy „istnieć w czasie". Nasza zgoda na leczenie się operacyjne jest potwierdzeniem naszej świadomości, że przez cierpienie zyskujemy życie. Za dzieci, wbrew ich chęciom, decydują rodzice. W rodzinie Chrystusowej decyduje za nas zawsze On. Gdybyśmy chcieli zrozumieć, że w zamian za to, co jest względne, przemijające i nie spełni naszych nadziei, otrzymujemy: pewność istnienia, jasność widzenia, obietnicę szczęścia, którego już nikt nigdy nam nie odbierze; lub że zaufawszy Mu całkowicie zyskujemy życie z Nim, a więc szczęście nie objęte czasem ani ubytkiem, a przeciwnie, rosnące nieustannie — pragnęlibyśmy przejść tu jak najprędzej.

 

— Tak było w okresie wojny, zwłaszcza w obozach i w śledztwie — bo mi o tym mówiono.

 

— Masz rację. Ci, którzy przychodzili tu wprost z więzień i obozów lub z walki — ci byli przygotowani najlepiej; toteż są z nami uczestnicząc w pełni szczęścia. Mówię o tych, którzy swój los złożyli Mu w ręce, pozostając wiernymi sobie (czyli temu, co kochali, czemu służyli). Ale czy dzisiaj nie można zaufać i czy może nie tego właśnie On oczekuje? Pomyśl, że człowiek tyle planuje sobie, a tymczasem Chrystus oczekuje od niego może jedynie takiej odpowiedzi: „Ufam ci, cokolwiek ze mną uczynisz. Pójdę, gdziekolwiek Ty zechcesz."

 

— Mamo. Taka odpowiedź to już heroizm. To absolutna dojrzałość!

 

— Tak, ale przecież żyjemy, aby stać się dojrzałymi. To jest cel naszego uczenia się. Widzisz, nie każdy jest świętym — bo heroizm prawdziwy to świętość — ale Chrystus Pan swoimi metodami dąży do nauczenia nas „latania", jak mówi ojciec Ludwik; przysposabia nas do życia z Nim.

 

Cierpienie jest przysposobieniem „biernym" tych, którzy sami nie umieją znaleźć „podręczników" Jego nauki.

 

— Jakich podręczników?

 

— Nie poświęcają się pracy dla Niego pod żadną z Jego „osłon", jak ci to już nazywałam; po prostu żyją. I z tych ludzi, którzy dobrowolnie nie zdobędą się przez całe życie na akt oddania całkowitego na służbę Jemu, On potrafi wydobyć hart, samozaparcie, odwagę, cierpliwość, współczucie i zrozumienie dla innych, a nawet pogodną gotowość. A tam, gdzie jest wielkie przywiązanie do bliskich lub do używania życia, Chrystus postępuje powoli i delikatnie, nie odcinając od razu takiej osoby od świata. Ale nitka po nitce znikają kolejno różne przywiązania lub obnażają swoją nicość. Tak było i ze mną.

 

Umieszczając człowieka w otoczeniu wielu innych, równie lub bardziej cierpiących, daje mu Pan możliwość spojrzenia na siebie z dystansu, pozbycia się egocentryzmu, miłości własnej, przeceniania swojego znaczenia wobec innych. Długotrwała choroba uspokaja, bo uczy cierpliwości i ustawia hierarchię wartości prawidłowo u tych ludzi, którzy ją wypaczyli. Sprawy tak bardzo zdawałoby się ważne widzimy jako nieistotne lub jako spełnienie zachcianek, pragnienie imponowania innym, coś, bez czego można obyć się bez specjalnego żalu. W innych okazujemy się do zastąpienia; rodzina zaczyna sobie radzić bez nas, a dla wielu ludzi jest to pożyteczne lub nawet konieczne dla ich dobra. My sami oderwani zostajemy od tego, cośmy nagromadzili, bez czego wydawałoby się nie możemy żyć. I wtedy zostajemy sami ze sobą bez konieczności zarabiania, jest więc czas na myślenie. Dla tych, którzy są chorzy chronicznie, a nawet z perspektywą nawrotu choroby (serce, nerki, nowotwór...) lub śmierci, jest zadanie do rozwiązania: pogodzenie się z wolą Boga i przyjęcie jej ze spokojem, jeśli nie z powagą i gotowością, co jest bardzo rzadkie. A poza tym dalsze życie ze świadomością śmiertelnego zagrożenia wymaga odwagi.

Umieszczając człowieka w otoczeniu wielu innych, równie lub bardziej cierpiących, daje mu Pan możliwość spojrzenia na siebie z dystansu, pozbycia się egocentryzmu, miłości własnej, przeceniania swojego znaczenia wobec innych. Długotrwała choroba uspokaja, bo uczy cierpliwości i ustawia hierarchię wartości prawidłowo u tych ludzi, którzy ją wypaczyli. Sprawy tak bardzo zdawałoby się ważne widzimy jako nieistotne lub jako spełnienie zachcianek, pragnienie imponowania innym, coś, bez czego można obyć się bez specjalnego żalu. W innych okazujemy się do zastąpienia; rodzina zaczyna sobie radzić bez nas, a dla wielu ludzi jest to pożyteczne lub nawet konieczne dla ich dobra. My sami oderwani zostajemy od tego, cośmy nagromadzili, bez czego wydawałoby się nie możemy żyć. I wtedy zostajemy sami ze sobą bez konieczności zarabiania, jest więc czas na myślenie. Dla tych, którzy są chorzy chronicznie, a nawet z perspektywą nawrotu choroby (serce, nerki, nowotwór...) lub śmierci, jest zadanie do rozwiązania: pogodzenie się z wolą Boga i przyjęcie jej ze spokojem, jeśli nie z powagą i gotowością, co jest bardzo rzadkie. A poza tym dalsze życie ze świadomością śmiertelnego zagrożenia wymaga odwagi.

 

 

Źródło: Anna